Witold Jabłoński przez ostatnie lata wyrobił sobie tetralogią
"Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer" opinię gejowskiego pisarza fantasy. Tak przed jedną jak i drugą metką stara się bronić, co nie zmienia faktu, że głównym bohaterem czterotomowego popularnego cyklu powieściowego uczynił postać homoseksualną, wolnomyśliciela, naukowca i maga, przez co dodatkowo zyskał (nie)sławę zagorzałego antyklerykała, o ile nie satanisty. Sam siebie określa w tym kontekście "poganinem z natury".
Warto jednak przypomnieć, że to właśnie twórczością i działalnością stricte gejowską zadebiutował w czasach schyłku PRL, kiedy to nowo zyskana wolność słowa i działalności zaowocowała m.in. licznymi publikacjami i zaczątkami polskiego ruchu LGBT. Jabłoński dał się wtedy poznać jako autor jednej z pierwszych 'branżowych' powieści "Gorące uczynki" (1988) czy założyciel i redaktor pisma "Kabaret", które wprawdzie szybko zniknęło w zalewie innych, jednak i tu zaliczyć go należy do prekursorów.
Do tego właśnie okresu przełomu 1989 roku powraca swoją 'najnowszą' książką,
"Kochanek czerwonej gwiazdy", skandalizującą powiastką o namiętnej i zakazanej miłości polskiego kleryka do radzieckiego żołnierza wojsk sprzymierzonych, wtedy jeszcze stacjonujących w Legnicy. 'Najnowszą' w cudzysłowie, bowiem tekst powstał niemal dwie dekady temu, na zamówienie wydawnictwa, które nigdy go nie opublikowało. Przez samego autora uznany za zaginiony, odnalazł się niedawno i po lekkim liftingu trafia właśnie do rąk czytelników.
Książka intryguje nie tylko tematem, ale formą zewnętrzną: staranne, eleganckie wydanie, opatrzone erotycznymi ilustracjami; pozornie niegrube, a jednak obejmujące 170 stron. Niewiele w porównaniu z kilkusetstronicowymi cegłami sagi historycznej Jabłońskiego, a jednak mieści wydarzeń i wątków, których wystarczyłoby na tom trzy razy obszerniejszy. Jak na powieść z licznymi momentami, owianą nimbem pornografii – prezentuje sporą dawkę liryzmu, także w opisach aktów seksualnych, nierzadko nader oględnych ("Ich dłonie, jak samodzielne żyjątka, gładziły wyrosłe do niezwykłych rozmiarów męskie obeliski i trzepotały wokół nich aż do poczucia kleistej gęstości na palcach”).
Kolejne epizody, o tytułach zapożyczonych od kart tarota, wprawnie splatają dwie lustrzane opowieści miłosne – jasną i ciemną. Historia Andrzejka i Serioży rozpoczyna się niczym w filmowym romansie: wymianą spojrzeń pomiędzy nocnymi pociągami, i w podobnym, melodramatycznym duchu się rozwija: jako obraz czystego (acz bynajmniej nie tylko platonicznego) uczucia, które przezwyciężać musi kolejne przeszkody. Bohater drugiej opowieści, piękny acz zepsuty Aleks – wciągnięty przez swojego kryminalnego idola w świat prostytucji i narkotyków – walczy nie tyle o miłość, ile o siebie i o przetrwanie. Stawką tej gry nie jest spełnienie (to jako wabik dostał na początku), ile moment opamiętania. O ile nadejdzie.
Biegnące w przeciwnych kierunkach historie łóżkowo-uczuciowe przetkane są kolejnymi wątkami, pojawiają się wciąż nowe, barwne postaci: siostra Aleksa, Alicja, kochająca się skrycie w cichym Andrzejku i nie mogąca pogodzić się z jego miłością do rosyjskiego grajka; Hubert odkrywający wobec zakazanego romansu swój własny homoseksualizm; sadystyczny Prezes - eminencja podziemia BDSM i dragów na styku biznesu, półświatka i polityki; rodzice Alicji i Aleksa - ustawione dyrektorstwo w wiecznej delegacji, które w obliczu przewrotu ustrojowego staje przed widmem utraty pozycji i przywilejów; czy wreszcie dziennikarka nowej, ‘wolnej’ prasy, żądna opisania tych wszystkich sensacji.
Losy ich wszystkich splatają się coraz ciaśniej w intrygach, a coraz bardziej dramatyczne wydarzenia, wśród których ostatecznie dojdzie nawet do zbrodni, rozgrywają się w barwnie odmalowanych sceneriach, z których większość stanowi dla swoich mieszkańców swoistą pułapkę. Rygorowi i inwigilacji poddawani są zarówno Andrzej i inni alumni w przepełnionym hipokryzją seminarium duchownym, jak Serioża i inni żołnierze wojsk sowieckich, zamknięci w wydzielonej dla nich części miasta, Małej Moskwie. Jak doświadczy Aleks, własnymi, okrutnymi prawami rządzi się także zamknięty świat Prezesa i jego świty. Wszyscy trzej bohaterowie staną przed wyzwaniem wyzwolenia się spod zastanego układu i odnalezienia własnego miejsca w nowo krystalizującej się rzeczywistości.
Wobec ich położenia nie mogło zabraknąć charakterystycznych dla ówczesnego pisania ustępów objaśniających istotę homoseksualizmu, nad którego meandrami Alicja zastanawia się przez sporą część pierwszego rozdziału. Dziś te i kolejne wywody brzmią archaicznie, na szczęście autor nie przesadził z zapędami edukacyjnymi. Z opowieści wyłania się za to pośrednio obraz środowiska gejów żyjących w całkowitym ukryciu, z właściwą mu wypaczoną hierarchizacją, a przez dominującą konspirację - podatnością na patologie.
Skłonności homoseksualne są u schyłku PRL-u kompromitującym przyczynkiem do pogardy, represji, nadużyć czy wymuszeń. Jednak i tu rysuje się przełom - znamienna jest jedna z późniejszych scen, gdy podczas rozmowy w towarzystwie ktoś objaśnia, że teraz nie powinno się już mówić ciota czy 'pedał', ale 'gej', i rozpoczynają się dywagacje, jak odmieniać to nowe słowo. W kwestii zmian społecznych Jabłoński sygnalizuje nowe tendencje, choć nie byłby też sobą, gdyby pesymistycznie acz proroczo nie założył, że reżim czerwony zastąpiony zostanie czarnym. Pierwszą odsłoną batalii starego z nowym stanie się powieściowy skandal wokół inscenizacji w teatrze miejskim filozoficzno-pornograficznej "Justyny" markiza de Sade.
Jak twierdzi sam autor historia – pierwotnie opatrzona tytułem "Pocałunki z Legnicy" – skompilowana została w dużej mierze z autentycznych opowieści. Miesza je wszystkie sprawnie, akcja toczy się wartko, bez zbędnych przestojów i opisów, podlana za to soczystymi anegdotami. Jabłoński pisze wyrazistym stylem, chwilami wpadającym w tony egzaltacji, na granicy pastiszu operującym schematami brukowej sensacji i kuchennego romansu. Nie stroni od dosadnych opisów erotycznych i ostrzejszych sformułowań. I choć pojawiły się głosy, że powieść ‘ocieka spermą’ trudno jej mimo wszystko zarzucić szczególną obsceniczność czy pornografię – najbardziej obrazowe pozostają ilustracje Izanagiego.
Bogactwo wątków i wydarzeń oraz tempo tekstu sprawiają, że książkę pochłania się prawie za jednym zamachem. Można by wręcz uznać, że za szybko, kosztem skrótów, schematów i uproszczeń - wiele z zasygnalizowanych zjawisk i okoliczności aż prosi się o pogłębienie. A jednak właśnie przez to książka Jabłońskiego, żonglująca wprawnie ogranymi konwencjami, doskonale sprawdza się jako lekka forma, romantyczno-sensacyjne czytadło z historycznym tłem, stanowiąc jednocześnie specyficzne świadectwo swoich czasów, tak w warstwie formy i stylu, jak i opisu świata zastanego.
Ostatecznie - nie samym "Lubiewem" człowiek żyje. Książka Jabłońskiego stanowi dla niego zgrabne uzupełnienie.
Witold Jabłoński, "Kochanek czerwonej Gwiazdy"
Ilustracje: Izanagi
wydawnictwo Abiekt.pl, Warszawa 2011, wydanie pierwsze
Marcin Pietras vel Koosie: współautor "HomoWarszawy", autor m.in. recenzji, felietonów i przekładów, od lat regularnie publikowanych także na łamach Innej Strony. W internecie od połowy lat 90., obecnie pod szyldem autorskiego bloga popkulturalnego
QPop.pl, na którym zamieszcza recenzje filmowe i muzyczne, humor i ciekawostki LGBT. W roku 2008 członek międzynarodowego Jury konkursu Teddy Award na Berlinale oraz dyrektor programowy Festiwalu Równości w Warszawie.
Qpop na Facebooku.
Science fiction proponuje wizję przyszłości. Fantasy - wizję przeszłości. W wielkim uproszczeniu, tak naprawdę to bardziej skomplikowane definicje. To przebogata literatura, która poza Conanami, smokami i elfami zawiera kilka wybitnych, ponadczasowych dzieł, które o wiele lepiej od realizmu przedstawiają charaktery, mechanizmy społeczne, wojny, miłość.
Sf a fantasy to co innego...
I nawet jeśli ktoś specjalizuje się w literaturze fantasy, to nie znaczy, że każda jego książka do tego gatunku należy.
dokładnie!
oj, chłopcy, chłopcy!