W ubiegłą niedzielę ostatnia europejska stolica oblekła się w tęczowe barwy. Pierwszy bośniacki marsz równości (povorka ponosa) przeszedł ulicami Sarajewa bez żadnego incydentu.
W kwietniu tego roku na konferencji prasowej ogłoszono datę pierwszego marszu równości w Sarajewie. Prawicowe organizacje Bośni i Hercegowiny od razu rozpoczęły medialną nagonkę, która doprowadziła do ataków na dwie członkinie komitetu przygotowawczego marszu. Jedna z nich, Nera Mešinović, wraz ze swoją partnerką zostały uderzone, oplute i zwyzywane gdy szły za rękę głównym bulwarem miasta, aleją marszałka Tita. To właśnie tędy przebiegała trasa przemarszu, którego organizatorzy do ostatniej chwili trwali w niepewności - czy policja dobrze zabezpieczy wskazane ulice?
29 czerwca ulicami Skopje przeszedł pierwszy macedoński Pride. Tym samym Bośnia i Hercegowina została ostatnim położonym w Europie państwem trwającym nadal w oczekiwaniu na historyczną manifestację przeciwko homofobii i za równymi prawami dla osób LGBT. Walka Bośniaków o równość naszpikowana jest trudnościami wynikającymi w dużej mierze z wojny lat dziewięćdziesiątych, podczas której brutalność lokalnych nacjonalizmów przybrała najbardziej mordercze oblicze. Czteroletni konflikt doprowadził do pogłębienia się podziałów w społeczeństwie złożonym z muzułmanów, wyznawców prawosławia i katolików, co widać doskonale w obecnym systemie politycznym. Mimo krzywd czasu wojny, które w niejednym przypadku urosły do rangi czystek etnicznych, mieszkańcy Bośni muszą wspólnie budować swoją przyszłość w nowym państwie, starając się odłożyć galopujące nacjonalizmy na bok, co nie zawsze się udaje.
Kolejnym pokłosiem wojny jest bardzo duży odsetek broni palnej znajdującej się w rękach ludności cywilnej. Pod tym względem Bośnia zajmuje dziesiąte miejsce na świecie według raportu The Small Arms Survey. Wszystkie te czynniki wpływały na niepewność związaną z pokojowym przebiegiem marszu zaplanowanego na ósmego września.
Tego dnia przyjechałem do Sarajewa w godzinach porannych. Droga z dworca kolejowego do centrum zajęła mi trzy razy więcej czasu niż przewidywałem. Każda ulica sąsiadująca z planowaną trasą przemarszu obstawiona była przez wozy policyjne i funkcjonariuszy, którzy do czasu ukończenia pochodu nie przepuszczali nikogo poza mieszkańcami danej dzielnicy. Godzinę przed rozpoczęciem wydarzenia, około jedenastej, okolice Vječnej Vatry roiły się od uczestników marszu, którzy, według informacji podawanych w radiu, gromadzili się tam już od rana.
Gdy przybyłem na miejsce i przeszedłem kontrolę, już wiedziałem, że w marszu weźmie udział zdecydowanie więcej osób niż przewidywane pięćset. Pogoda dopisywała, a wolontariusze rozdawali tęczowe flagi i przypinki. Wśród uczestników zobaczyć można było ludzi w bardzo różnym wieku – od rodzin z dziećmi przez młodzież do staruszków. Hasła na transparentach wypisane były zarówno łacinką, jak i cyrylicą (używaną przez prawosławną/serbską populację kraju), nierzadko odwoływały się one do socjalistycznych tradycji, łącząc je z queerowym i feministycznym kontekstem. Pośród zdecydowanej większości osób porozumiewających się w miejscowym języku można było usłyszeć również włoski i angielski oraz zobaczyć koszulki z macedońskich, brytyjskich i norweskich marszów równości.