“Polska jest pięknym krajem, z wszystkim tym, czego potrzeba do życia, jak w tych zachodnich, ale ludzie są trochę pojebani” - tymi słowami odpowiedział młody, mieszkający w Krakowie Ukrainiec gej, zapytany przez niemieckich kolegów, jak mu się żyje w Polsce. W ostatnich tygodniach to zdanie ciągle do mnie wraca, zwłaszcza, gdy coraz bardziej popadam we frustrację w związku z tym, co w naszym pięknym w końcu kraju się dzieje. Także w kontekście LGBTQ.
Rok temu w lipcu Polki i Polacy masowo wyszli na ulicę w obronie niezależnego sądownictwa. Zmobilizowało się też mnóstwo osób LGBTQ i naszych sojuszników i sojuszniczek, a tęczowa flaga dzięki temu na stałe wpisała się w krajobraz antyrządowych demokracji. Albo raczej demonstracji w obronie demokracji, która w ostatnich trzech latach upadała już z kilkadziesiąt razy. Nie wszyscy pewnie pamiętają, że nie było łatwo: czasem tęcza uwierała, od postulatów LGBT były ważniejszy rzeczy, a niektórzy tęczę uważali za… logo organizacji. Mogłoby się wydawać, że setki dyskusji, debat, tekstów później coś się zmieniło. Niestety, dziś wciąż słyszę, że gdy zwracam uwagę na prawa LGBT, prawa kobiet i kwestie równościowe - wspieram PiS, bo zniechęcam ludzi. Najpierw odsuniemy PiS od władzy - a potem będziemy rozmawiać o prawach człowieka. Powoli, małymi krokami, spokojnie, nie zliczę ile razy to słyszałam “przez osiem lat”.
W tym roku w lipcu, gdy PiS już faktycznie przejmował Sąd Najwyższy, zmieniał ordynację wyborczą do Parlamentu Europejskiego, czy z pomocą policji brutalnie traktował demonstrujących pod Sejmem, już nie było tak dużo ludzi. Od dwóch tygodni trwają, jak to zwykle bywa, analizy i komentarze - dlaczego. Najbardziej obrywa się młodym. Nie będę powtarzać tego, co na ten temat napisały m.in. Kaja Puto, czy Wiktoria Beczek, bo świetnie odbiły piłeczkę i niedorzeczne argumenty, ale pozwolę sobie dodać coś jeszcze: młodzi, drodzy Państwo, byli w tym roku na wielu Marszach Równości. W Łodzi, Krakowie, Gdańsku, Koninie, Rzeszowie, Opolu i Częstochowie. Byli w Poznaniu i będą jeszcze pewnie w tym roku w Katowicach, Toruniu, Wrocławiu i Szczecinie. A w przyszłym roku w Kielcach, Białymstoku i Olsztynie. Piękni, uśmiechnięci, kolorowi, tęczowi. Z masą własnymi rękami zrobionych transparentów - na rzecz równości, otwartego i przyjaznego miasta, w którym żyją, czy kraju. Będący ZA czymś, ewentualnie przeciwko nienawiści i faszyzmowi. Młodzi, dumni i absolutnie nie dający się zastraszyć towarzyszącym często - zwłaszcza w miastach, gdzie marsze odbywały się po raz pierwszy, kontrmanifestacjom.
I tak, wiem. Młodzi skręcają też w prawo. Ale od nas zależy co zrobimy z tymi, którzy wciąż się wahają, którzy mają dość tej trwającej od trzech lat przepychanki, którzy, czy tego chcemy, czy nie - nie pamiętają czasów PRL-u i nie przemawia do nich często patronizująca argumentacja o “upadku demokracji”, którą stosuje Komitet Obrony Demokracji.
Od początku lipca widzę ciągle kłótnie, słowne naparzanki, atakowanie wszystkich, którzy próbują zmienić opozycyjny dyskurs. Tak jak Robert Biedroń, czy partia Razem. Nie ma dyskusji, jesteś za, albo przeciw, nie ma innej drogi, bo inna droga to PiS i "bolszewia". A ja wciąż czekam na program, wizję tego, co “po PiS-ie” i już naprawdę mam coraz mniej siły na kolejne dyskusje, które absolutnie nic nie wnoszą. I wiem, że z postulatami LGBTQ na sztandarach - parafrazując Grzegorza Schetynę, nikt wyborów nie wygra. Ale już z pozytywnym przekazem otwartej i przyjaznej dla wszystkich Polski, nie tylko dla nas, już może tak.
I tu wracam do mojej opowieści z początku tekstu. Podsłuchanej, przyznaję, przypadkiem w Berlinie. Dzień po paradzie, w której udział wzięło ponad 650 tys. ludzi. Szłam boczną uliczką, wcale nie w centrum miasta, a przede mną grupa młodych, trzymających się za ręce gejów. I rozmawiali o Polsce. O tym, że jest fajna, ładna, że dobrze się żyje. Tylko ci poj….i ludzie. Naprawdę nie trzeba wiele, żeby to się zmieniło. Np. przestańcie pieprzyć głupoty i zacznijcie słuchać młodych, bo od dawna próbują Wam coś powiedzieć.
nie znam odpowiedzi na te pytania, bo nie rozumiem mojego pokolenia. widocznie feminizm stał się nagle w jego oczach "sexy" i fajnie jest zrobić sobie selfie z czarnego protekstu, a już walka o demokrację to obciach w świecie, gdzie najważniejszy jest wizerunek oraz własne doraźne potrzeby (no bo demokracja to taka abstrakcja... kto by się przejmował obroną jakichś abstrakcji).
Np. co takiego? Może: „My nie chcemy tu Islamu, terrorystów, muzułmanów”?
Sorry, ale ta analiza jest po prostu oderwana od rzeczywistości. Środowisko LGBT to w Polsce margines marginesów. Wiem, że boli. Jak się zakłada różowe okulary to boli mniej, ale nie dostrzega się tego, co jest.