Felieton Witolda Jabłońskiego
Batman i Robin, w rajtuzach bracia,
Którego bardziej filmowy kadr zdobi?
Mówimy Robin, a w domyśle Batman,
Mówimy Batman, a w domyśle Robin.
Rozpoczynam esej parafrazą Majakowskiego, trudno bowiem znaleźć bardziej żywotną w popkulturze ikonę męsko-męskiej (a właściwie męsko-młodzieńczej) przyjaźni, współpracy i braterstwa broni.
- Witold Jabłoński -
W roku 1954 amerykański psychiatra Frederic Wertham, zwalczający kulturę masową z pozycji konserwatywnych, w książce „Uwiedzenie niewinnego” zarzucił komiksowym „Batmanom” Boba Kane’a szerzenie i propagowanie kryptofaszyzmu i antyfeminizmu, a także homoseksualizmu: „Pokazanie zbyt bliskiego związku Batmana z młodym wspólnikiem – pisał – wzbudza niepożądane seksualne fantazje u młodzieży”. Tam, gdzie nawet najbardziej wyuzdany libertyn nie doszuka się „grzechu” ani „perwersji”, zawsze można liczyć na fundamentalną konserwę. Temat został zaskakująco szybko podchwycony przez znaczną część zachodniej krytyki, jakby teza konserwatywnego lekarza ujawniła głęboko skrywane lęki i obsesje. Tym bardziej, że rolę młodziutkiego pomocnika Batmana zagrał w wersji z 1966 roku („Batman zbawia świat”) niespełna dwudziestojednoletni Burt Ward, który zaprezentował w tej kreacji czupurny wdzięk dorastającego nastolatka. Ekranizacja była w sumie przeznaczona dla dzieci i na szczęście nikt nie potraktował jej zbyt poważnie, na realizatorów nie spadły więc gromy za sianie „niepożądanych fantazji”. Były to w ogóle inne czasy i zagadnienie pt. pedofilia nie było jeszcze dyżurnym tematem mediów, jak to się dzieje obecnie.
Trzeba za to stwierdzić, że znacznie późniejszy film (trzeci z czteroczęściowego cyklu) „Batman Forever” (1995) dostarczał więcej powodów do tego rodzaju dociekań. Wraz z tym obrazem wkroczyliśmy w świat tzw. „Batman Lite”, którą to pogardliwą nazwę wywiedziono w Ameryce z określeń niskokalorycznych produktów. Wybitnego artystę Tima Burtona zastąpił Joel Schumacher, specjalista od efekciarskich, pełnych tricków widowisk, obliczonych na nieskomplikowaną percepcję małolatów. Zamiast naznaczonego piętnem cierpienia Michaela Keatona główną rolę zagrał Val Kilmer o pięknym, acz nieco bezmyślnym obliczu. Transformacji uległa też estetyka Gotham City: zamiast posępnych, gotyckich wizji mamy przez cały czas roziskrzony wielobarwnymi światłami lunapark, w którym groza osiąga wymiar wyłącznie groteskowy. A jednak reżyser trzeciej części z uporem powtarzał, że właśnie w tym filmie udało się najgłębiej spenetrować problem podwójnej tożsamości Batmana.
Cyrkowy akrobata Dick Grayson (Chris O’Donnel) stracił całą swoją rodzinę podczas występu, do czego przyczynił się jeden z władców przestępczego świata Gotham, Harvey Dent, zwany Dwie Twarze (Tommy Lee Jones) z powodu trwałego zniszczenia połowy oblicza, za które winą obciąża Batmana. Osierocony Dick zostaje przygarnięty przez majordomusa Wayne’ów, Alfreda. Pod wpływem czułej opieki dwóch starszych od siebie mę... ( Pozostało znaków: 11228 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.