„Kronos” – czyli skandal, największe wydarzenie XXI wieku, wstrząsające dzieło – jak przedstawiało książkę Wydawnictwo Literackie. Dostałyśmy książkę potężną, pełną zdjęć, przypisów, która miała być wydarzeniem wywołującym „zgorszenie i oburzenie” – że przywołam definicję skandalu. Twoim zdaniem „Kronos” faktycznie jest skandalem?Znamiona skandaliczności w przypadku tej publikacji są widoczne i to na wielu poziomach. Po pierwsze, skandaliczny, bo bardzo przerysowany, ponad przyjęte formy i normy, jest sposób, w jaki się promuje „Kronos”. Te WL-owskie haki marketingowe (tajny dziennik intymny) i gry medialne z szaletowym „materiałem poufnym”... Nawet mnie oburzają tak nienormatywne przekroczenia krakowskiego wydawcy. Ta ujawniona po latach i sprzedawana jako produkt masowy książka to coś tak złego dla pisarza i jego dzieła, że nazwałbym to działanie próbą zerżnięcia autora. Rozdmuchano towar metodą hiperboliczną do przehandlowania nazwiska klasyka – niewygodnego, ale używanego przez różne strony, bo frapującego i wciąż niedoczytanego. Jeszcze to usilne szokowanie, deklaratywne obnażanie... Epatowanie intymnością, żeby trafić do ludzi, kultury lub nie, i nabić ich w butelkę! Tu widzę parszywy mechanizm produkowania skandaliczności tej publikacji. „Kronos” jest nie!książką, tej spuścizny nikt rozsądny nie nazwie utworem literackim ani dziełem autorskim. Wiążę się z nim jakiś potencjał dokumentalny, biograficzny, związany z szelmowskim modelowaniem autobiograficzności. Bo tom dotyka samego Gombrowicza, ale też ludzi i wydarzeń z jego przeszłości.
Posłuchaj fragmentów rozmowy:
Jerzy Jarzębski, znany gombrowiczolog i autor posłowia do tej książki, twierdzi, że jest ona przede wszystkim kalendarium życia, miejscami również twórczości, rodzajem retrospektywy, ale i notowania na bieżąco tego, co ja Gombrowiczowskie – to życiowe, dosłowne – próbuje uporządkować w swojej biografii. Co ciekawe, do końca nie wiemy, dlaczego sam Gombrowicz prowadził te zapiski, i to w ukryciu. Skandaliczność „Kronosu” dla mnie polega na specyficznym outingu, jaki zafundowano autorowi. Te sekretne, pochowane pod łóżkiem karty z buchalterskich w dużym stopniu dzienniczków, które miały zostać koniecznie odratowane przez spadkobierczynię w razie pożaru, uznano za jeden z ważniejszych jego utworów, coś bezcennego, jak maska pośmiertna literata. Ta książka może być bardzo cenna, ale dla wielbicieli, znawców. Boję się, że to nie jest tom, który skusi ludzi do czytania właściwego Gombrowicza, którego ja uwielbiam, ty pewnie też.
Ooo, tak!Młodo dałyśmy się zaprzęgnąć do gombrowania – przez „Ferdydurke”, „Trans-Atlantyk”, „Dziennik” – i to trwa. Dla mnie „Pamiętnik z okresu dojrzewania”, później przerobiony i włączony do zbioru opowiadań „Bakakaj”, to była ważna lektura z pacholęcych lat. A trzeba nam od początku, raz jeszcze, na nowo przeczytać „Opętanych” czy „Kosmos”, choćby z naleciałościami od analizatorów, które towarzyszyły recepcji tych utworów przez całe dekady.
Dzisiaj z Gombrem najbłyskotliwiej dialoguje nasza królowa lubiewna – Michaśka Literatka. Prozy Witkowskiego to wyrazy uznania regularnie składane autorowi „Operetki”, specyfice jego pisania: tożsamościowego i idiomatycznego, docenienie prekursorskiego podejścia do podmiotowości – pisarza i człowieka z krwi i kości.
Odpowiedziałeś już na pytanie, dla kogo może być ta książka: dla biografów, gombrowiczologów, dla ludzi, którzy szukają czegoś więcej o życiu pisarza. Zastanawiam się jednak nad tym, co ta książka wniosła do mojego życia? Rzadko mam tak, że nie mogę jakiejś książki doczytać, tu tak było, może złe podejście, presja, że powinnam ją znać?Próbowałaś linearnie czy wybiórczo? Ja zacząłem losowo testować na sobie wybrane kawałki i ciągle mnie odrzucało. Później, gdy czułem mus, że się spotykamy, należy się poznać na całości... dopiero przy linearnym czytaniu „Kronosu” stwierdziłem, że jestem w stanie przebrnąć, ale musiałem pomijać przypisy, bo tak mnie wkurzały, że wolałem nie wiedzieć wszystkiego z „prawego” aparatu badawczego. Czytam niby demaskację Gombrowicza, a okazuje się, że cały czas sam sobie stwarzam bujne historie, dopowiadam swoje do legendy, współtworząc nowy mit pisarza.
Nigdy nie broniłem się przed przegięciem.
Jakoś jednak dla mnie to brzmi sztucznie... dla mnie nawet. Może nie jako przegięcie, tylko przeintelektualizowanie, nie wiem.