Gołe tyłki i różowe czołgi
Wypowiedzi Renaty Przemyk dla portalu iWoman wywołały skrajne reakcje. Artystka dokonała podziału na gejów (słowo lesbijki nie pojawia się w wywiadzie) "którzy chcą żyć normalnie i bez rozgłosu" oraz "pieniaczy", czyli pokazujących na "Paradzie Równości gołą dupę". W kontekście tego ostatniego przypominamy tekst Ewy Tomaszewicz z zeszłego roku.
Sezon marszowy w pełni. W kwietniu odbył się Łódzki Marsz Równości, 19 maja pomaszerował Kraków, dwa tygodnie później, 2 czerwca, jedenasta już warszawska Parada Równości. W najbliższy weekend w Marszu Milczenia pójdą bydgoszczanie i bydgoszczanki, na jesieni ruszą Poznań i Wrocław. Co roku te wydarzenia wywołują te same dyskusje: po co to? Czemu to służy i dlaczego nie może obrać innej estetyki?
- Ewa Tomaszewicz -
Kolorowy cyrk, promocja rozwiązłości i mody erotycznej, szokowanie, prowokowanie, obnoszenie się, agresywne podkreślanie seksualności, wyuzdane stroje, gołe tyłki i różowe czołgi – to, jeśli wierzyć niektórym głosom z forów osób nieheteronormatywnych i komentarzy pod tekstami na naszych portalach, nasza marszowa codzienność. I nieważne, czy rzecz się dzieje w Krakowie, Poznaniu, Łodzi czy w Warszawie, szczucie cycem i piórkiem wiadomo gdzie to coś, czego należy się spodziewać. Przeciwnicy i przeciwniczki marszy są pod tym względem niczym Korwin-Mikke na marszu Rosjan na Stadion Narodowy, co to poszedł, by zaprotestować przeciw komunistycznym symbolom, a gdy nie dostrzegł ani jednej flagi z sierpem i młotem, to stwierdził, że rozróby sprowokowali wynajęci przez BBC chuligani. Skąd to porównanie? Bo ci, co tak bardzo parad nie lubią, nawet jak nie dostrzegą wyciętych gaci, to je sobie sami dorysują.
W ciągu swojego dość krótkiego życia miałam okazję uczestniczyć w sześciu warszawskich paradach, w EuroPride w 2010 oraz w marszach w Poznaniu, Wrocławiu i Łodzi. Gdybym miała je oceniać pod kątem poziomu wyuzdania uczestników i uczestniczek, to palma pierwszeństwa zdecydowanie powędrowałaby do EuroPride. Jak dziś pamiętam tę największą polską paradową obscenę - dwóch (tak!) młodych mężczyzn w czerwonych slipach, w butach na koturnach i z pióropuszami na głowach. Słowem jedno wielkie „phi”. Latem z mojego balkonu widuję znacznie straszniejsze rzeczy – chłopcy z EuroPride byli przynajmniej ładnie zbudowani, w przeciwieństwie do części moich sąsiadów. Do tego od bodaj dwóch lat (choć co do tego roku nie jestem pewna, bo było dość chłodno) widuję na paradowych platformach dziewczyny w stanikach. I to, szok, sportowych, w żadnych tam koronkach odsłaniających to i owo. Pod tym względem znowuż babki z mojego osiedla opalające się pod blokiem są lepsze, bo zdarza się im występować topless i w stringach. Przy dzieciach i psach. Straszne. Coś jeszcze? No tak, drag queens. W Warszawie z roku na rok liczniejsze, barwniejsze i bardziej teatralne, w innych miastach obecne symbolicznie lub wcale. To im się najczęściej przy okazji wszelkich parad obrywa, choć, gdy spojrzeć obiektywnie, to akurat one pokazują nawet mniej niż ci „zwykli, porządni” uczestnicy - co najwyżej nogi. Reszty spod piór, makijaży i teatralnych strojów po prostu nie widać.
Do czego zmierzam? Nie, bynajmniej nie do tego, by udowodnić, że nasze marsze i parady nie mają w sobie nic demonicznego, a golizny na nich mniej niż latem na mieście. Nie ma co tego dowodzić, wystarczy pooglądać zdjęcia i filmy – nuda, na Zachodzie jest fajniej. Raczej do tego, by pokazać, że naszym krytykantom i krytykantkom zdarza się w swoich zarzutach, cóż, nieco przesadzać. I że zamiast zrobić niewielki wysiłek i chociażby poczytać, co piszą o swoich imprezach organizatorzy czy pooglądać fotki lub wybrać się osobiście i zobaczyć, jak to właściwie jest, wolą zaufać niekoniecznie przychylnym nam mediom i komentatorom z mainstreamowych forów. Lub też, co wcale nierzadkie, nie tyle łykają ten najpowszechniejszy przekaz, co są lekko przewrażliwieni na punkcie swojego wizerunku. Rzecz nienowa i dotycząca nie tylko wszelkich marszy, ale w ogóle publicznej aktywności osób nieheteronormatywnych. W końcu niemal każde pojawienie się kogoś ze „środowiska” na zdjęciach, plakatach, występ w TV, choćby i internetowej, wywołuje ileś tam nieprzychylnych komentarzy odnoście niereprezentatywności występujących. Najbardziej mi zapadła w pamięć „debata” sprzed paru lat wokół fotoreportażu Hanny Jarząbek o życiu codziennym polskich lesbijek tocząca się niemal we wszystkich naszych mediach i właściwie jedynie tam, bo zasięg owego fotoreportażu był mikry. Ale co się naczytałam o wspieraniu przez bohaterki stereotypów i o tym, jak fatalny wpływ będą miały te zdjęcia na nasz powszechny odbiór, to moje.
Rzecz jasna krytyka naszej obecności w przestrzeni publicznej bywa też konstruktywna. Gro pomysłów skupia się wokół obrania takiego image’u przez maszerujących, by absolutnie nie budzić żadnych kontrowersji. Usunięcie drag queens to minimum. Kolejny krok to wyeliminowanie wszelkich mocniejszych haseł (ciekawa jestem, które z tegorocznej parady się do takich zalicza. „Miłość, równość, Barbra Streisand”?), przyzwoity ubiór i niepodkreślanie różnic między maszerującymi a „normalnym, zdrowym” społeczeństwem. To ostatnie jak na mój gust oznacza odpuszczenie sobie jakiejkolwiek symboliki, z tęczą włącznie, oraz brak postulatów, wszak one właśnie z owych różnic wynikają, no ale może ja się nie znam. A może krytykujący są sprytni i właśnie w taki sposób chcą dopiąć swego i sprawić, że owych marszy nie będzie? No plan zacny, nie ma co.
Najpoważniejszy argument przeciw marszom i paradom, z jakim się spotkałam, jest taki, że wy to sobie w tej Warszawce, Krakówku, Poznaniu pomaszerujecie, a my w … przez was cały rok potem mamy przechlapane. Bo to, co wy pokazujecie, rzutuje na to, jak my jesteśmy odbierani. Lubię ten argument. Tak jak i ten (serio parę razy coś takiego usłyszałam), że przeze mnie ta czy inna musi tłumaczyć swoim znajomym, że nie wszystkie kobiety niehetero są takie jak ja. Zakładając, że jest zupełnie inna niż ja i jest niehetero, a jej znajomi o tym wiedzą, nie bardzo rozumiem, co tu tłumaczyć. No chyba że to internetowi znajomi, którzy jej na oczy nie widzieli, ale to już doprawdy nie mój problem. Czasami mam wrażenie, że niektórzy mają dość niskie mniemanie o swoich przyjaciołach, rodzinach i innych bliskich, skoro przypuszczają, że jak ci zobaczą drag queens w TV, to od razu zapomną, jak wygląda i jaki jest ich brat, siostra, kumpela czy przyjaciel. Oczywiście nie bagatelizuję siły uprzedzeń. Tyle że jak ktoś jest homofobem, to nawet jak owego piórka w tyłku nie dostrzeże w polskiej TV, to sobie je znajdzie choćby i na zdjęciach z karnawału w Rio. I każda nasza obecność w przestrzeni publicznej będzie dla niego obnoszeniem się i epatowaniem seksualnością. Dla takich dobry gej, lesba, biseks, trans to ktoś, kto robi to w domu po kryjomu, a gdziekolwiek poza nim udaje, że jest „taki jak wszyscy”. Tyle że te czasy, szczęśliwie, już minęły. I mam wrażenie, że nawet najzagorzalsi przeciwnicy i przeciwniczki parad nie chcą ich powrotu.
Wręcz przeciwnie. Od czasu wprowadzenia ślubów konkordatowych już prawie nikt nie zawiera małżeństwa w USC.
Znam tylko jeden taki przypadek w ostatnich latach. Ona katoliczka, on prawosławny a szybko musieli wziąć kredyt :P
Ja nawet na cudze śluby nie wchodzę do kościoła,
więc wątpię aby była taka siła co by mnie zmusiła do wejścia na własny ślub.
Dopóki nie zaczniemy zawierać takich małżeństw będziemy ewidentnie odstawać od "społecznie przyjętej normy". I żadne zaklęcia tego nie zmienią.
Podsumowując: Nie mam nic do trans, w zasadzie to o nich się mało słyszy, a moja wypowiedź obejmowała poprzebieranych za pegazorożce gejów, robiących z siebie baranów na paradach, oraz lesbijki, które jakby chciały mogłyby rzygać tęczą. To nie jest poważne, skoro te parady są w celu pozyskania jakichś praw, powinniśmy się pokazywać jako poważni ludzie, nie odbiegający od społecznie przyjętej normy, pokazać że homo jest częścią normy.
Jak i tym razem nie zrozumiesz, to bardzo proszę, skończmy dyskusję w tym miejscu.
Pozdrawiam :)
Zdecydowanie! W końcu szafa to nic innego niż np. gej udający na codzień heteryka czy trans przychodzący na paradę w garniturze.
MiniSi:
No właśnie! Problemem jest jakby ta literka "T" w LGBT. Z jednej strony ma to być demonstracja LGBT ale jednak lepiej żeby owi "T" się nie pojawiali... ;-) A w każdym razie nie pojawiali się właśnie jako "T". Sprzeczność? Zdecydowanie.
MiniSi:
Czyli wystarczy pstrokaty ubiór i już się nia ma godności? Brzmi rewolucyjnie! Ty godność umiejscawiasz w spódnicy czy w butach?
MiniSi:
Chyba tak... Ci spod znaku "T" pewnie też by chcieli... A jak każdy to każdy. Bo jeśli każdy (ale poza tymi wstrętnymi "T" z godnością pozostawioną w szafie) to niestety jednak już nie każdy
A ja głupia myślałam że godność i kulturę zachowujemy wszędzie i zawsze, a nie tylko przed coming outem. Ojć, mój błąd :)
Zreasumujmy... Najpierw sugerujesz, żeby "transy" pochowały się do szaf a swoją wypowiedź kończysz hasłem "Trochę jakiejś godności." Słusznie więc zapytałem czy masz na myśli godność "szafy" (zakładam, że i takie dziwo może istnieć)
A teraz już wiem w czym problem :) No więc, drogi kolego, polecam przeczytanie mojej wypowiedzi jeszcze ze trzy, cztery razy. Czy ja mówię żeby ktoś wchodził do szafy? Nie, mówię jedynie, by ludzie zachowywali się jakby wyszli z szafy a nie z dziczy. Robienie z siebie klaunów na oczach mediów, buduje nam, LGBT, taką opinię, że o większych prawach możemy zapomnieć, i w sumie, ciężko się dziwić. Bo jak się patrzy na pstrokatych ludzi, którzy godność zostawili w tej szafie z której wyszli no to "sorry winnetou", czego my oczekujemy?
Przykro mi, ale żyjemy w czasach opiniotwórczych mediów, i jeśli pozwalamy kojarzyć się z obrazkiem TAKICH parad, to o homofobii szybko nie zapomnimy.
A chyba każdy by chciał być sobą, być wolnym i czuć się swobodnie ze swoją orientacją. To czemu niektórzy to sabotują?
A ja głupia myślałam że godność i kulturę zachowujemy wszędzie i zawsze, a nie tylko przed coming outem. Ojć, mój błąd :)
Zreasumujmy... Najpierw sugerujesz, żeby "transy" pochowały się do szaf a swoją wypowiedź kończysz hasłem "Trochę jakiejś godności." Słusznie więc zapytałem czy masz na myśli godność "szafy" (zakładam, że i takie dziwo może istnieć)
A moim zdaniem właśnie to jest najważniejsze. Ty masz jakiś realny wpływ na to, czy "gołe dupy" pojawią się na paradzie w Los Angeles czy Buenos Aires?
Zakładam, że nie masz żadnego. Więc czemu ma służyć taka dyskusja? Biciu piany? Chyba szkoda czasu.
A ja głupia myślałam że godność i kulturę zachowujemy wszędzie i zawsze, a nie tylko przed coming outem. Ojć, mój błąd :)