Na wstępie zaznaczę, że jestem negatywny, a liczba osób pozytywnych, które w mniejszym lub większym stopniu znam nie przekracza dziesięciu. Poza tym, zdaję sobie sprawę, że o uczuciach osób zainfekowanych mam takie samo prawo pisać, jak o heteryckim seksie; niemniej spróbujmy.
Na wstępie zaznaczę, że jestem negatywny, a liczba osób pozytywnych, które w mniejszym lub większym stopniu znam nie przekracza dziesięciu. Poza tym, zdaję sobie sprawę, że o uczuciach osób zainfekowanych mam takie samo prawo pisać, jak o heteryckim seksie; niemniej spróbujmy.
Mam kumpla w Norwegii. Znamy się internetowo i raz czy dwa widzieliśmy się na żywo. Jego ex był pozytywny. Nie pamiętam już ile czasu byli razem; w każdym razie doszli do momentu, że ex każdą 'kłótnię' sprowadzał do stanu 'ty jesteś dla mnie niedobry a przecież ja mam HIV'. Znam tylko jedną stronę medalu, czyli relację mojego kumpla. Wiem, że chodził też na spotkania osób, których partner jest nosicielem. Związek się jednak rozleciał, więc na tym zakończmy.
Mniej więcej rok temu poznałem chłopaka w Niderlandach. Na pierwszym spotkaniu wywiązała się rozmowa o tym, co nas w życiu gryzie, po czym, gdy ja powiedziałem, co mnie boli, on - na zasadzie 'mnie i tak nie przebijesz' - oznajmił, że ma HIV. Przyjąłem do wiadomości, traktowałem go dalej tak samo, jak do tej pory, ale z jego strony zainteresowanie rozwojem znajomości spadło i obecnie jest to, powiedzmy, jeden mail na miesiąc.
Jakiś czas temu zajrzał na mój profil chłopak. Wymieniliśmy kilka wiadomości i w którejś z nich wyszło, że jest pozytywny. Przeszedłem nad tym do porządku dziennego - to znaczy nie zareagowałem ani egzaltacją ani obrzydzeniem, po czym bardzo szybko korespondencja się urwała.
Nie minął tydzień, a tu zagląda do mnie kolejny, którego nick nie pozostawia wątpliwości. Tym razem zmieniłem taktykę i gdy rozmowa zeszła na wirusa, po prostu pociągnąłem konwersację mówiąc mu, że 'mógłbym to sobie sam znaleźć, ale google mi to powie jako przeglądarka, ty zaś w sposób ludzki'. Mój rozmówca odparł, że nie ma sprawy, odpowiedział, po czym....zakończył naszą internetową znajomość.
Potem zdarzyło się jeszcze kilka razy, że z kimś pozytywnym jakoś się zgadałem, ale nie wyszliśmy poza rozmowę o pogodzie.
Mogę oczywiście założyć, że wszyscy wyżej wymienieni zakończyli znajomość powodowani moją trupią urodą i płytkością umysłową, mam jednak dziwne wrażenie, że problem tkwi gdzie indziej.
Ja mam tak, że jeśli ktoś jest zarażony, to nie zakładam z miejsca, że musiał się gzić z kim popadnie bez zabezpieczenia i dobrze mu tak, mógł żyć w monogamii, jak ja! Po pierwsze, co kto robi w łóżku to jego sprawa, a fakt, że ktoś miał jednego partnera nie czyni go w żaden sposób lepszym od tego, który miał osiemdziesięciu. Po drugie z tą monogamią... żeby nie szukać daleko: Oliveira się tatuował, a przez te kilka lat razem - po zrobieniu testów na wstępie - nie używaliśmy prezerwatyw, więc, gdyby on złapał u tatuażysty (co jest praktycznie niemożliwe), to ja też bym to miał (i to bez puszczania się na prawo i lewo). Poza tym, HIVa można też znaleźć u dentysty, a jeszcze kilka lat temu, także w stacjach krwiodawstwa (pomijając już takie extrema jak ukłucie 'zarażoną' igłą na ulicy).
Zdaję sobie sprawę, że osoba z HIV jest w jakiś tam sposób naznaczona i nit nie zastanawia się, jak się zaraziła: liczy się dla ogółu - bez względu na to, czy ogół jest hetero czy homoseksualny, że jest pozytywna.
Ja jednak nie mam zamiaru traktować HIV jak dopustu bożego. Osobie pozytywnej współczuję, ale na tej samej zasadzie współczuję kilku moim znajomym, którzy np. mają raka. Nie traktuję ich w stylu: 'O, jak ty będziesz z tym teraz żył; to naprawdę straszne, etc'. Mogą, rzecz jasna, liczyć na moje wsparcie. To samo z pozytywnymi. HIV jest elementem ich życia i ja się chętnie dowiem, jak oni się z tym czują, ale tylko na tyle, na ile zechcą się przede mną otworzyć.
Jeśli zarażony chłopak zakłada, że potraktuję go jak kurwę, to się myli. Jeśli uważa, że powinienem się nad nim użalać i być mu partnerem w umartwianiu, to też jest w błędzie. Jeśli zaś okazałoby się, że jestem w związku z pozytywnym, to szantaż emocjonalny i używanie w kwestiach spornych argumentu 'a przecież ja mam HIV!' też nie przejdzie. Ja po prostu będę do niego podchodził, jak do każdego nowo poznanego faceta. Do łóżka i tak od razu nie pójdziemy, poznać się możemy, przeciwko przyjaźni z pozytywnym nie mam nic i nie zakładam, że jeśli na ulicy mnie ktoś z nosicielem zobaczy, to mnie też do tej grupy zaliczy.
Zrozumiem jednak (choć z trudem), że mój rozmówca utworzył profil tylko w celu znalezienia partnera (też +) i na znajomościach z minusami mu nie zależy. Tylko niech mi to powie. Krotka piłka.
Będziemy kończyć.
Skąd ten tekst? Chyba stąd, że chciałbym, żeby pozytywni, nie patrzyli na świat przez pryzmat wirusa (choć zakładam, że może być ciężko); żeby nie wchodzili w moją głowę i nie zastanawiali się, co ja sobie o nich pomyślę (i dlaczego źle), tylko, jeśli się już odzywają i czują potrzebę (a w pewnych sytuacjach obowiązek) podzielenia się ze mną informacją o swej chorobie, to żeby nie czekali w przerażeniu mej reakcji: po prostu może jej nie być, gdyż przejdę nad tym do porządku dziennego. Zresztą, nie tylko ja, gdyż nie uwierzę, że tylko ja mam takie podejście.
Moj byly zalapal hiv podobno gdy robil komus laske. Byl placz i rozpacz ale po ok 3 latach zaczal zyc normalnie i w tej chwili nie rozmawiamy o tym. Ze jest to wynik jego glupoty nie mamy watpliwosci, ale niestety taka jest cena niebezpiecznego seksu i nie ma co z tego robic martyrologii gejow.
autor tekstu ma jednak zupelnie inne podejscie, no ale co z tego? nie chce byc zlosliwy ale mialem wrazenie ze czytam tekst kolesia ktory nie ma pojecia o tym co pisze, albo ze czytam jakis dziwaczny anons randkowy