Przedstawiamy Wam fragment powieści Bartosza Brzezińskiego "Pierre i Raimundo. Symfonia losu". Książka ukaże się prawdopodobnie w lipcu i jest kontynuacją pierwszego tomu "Pierre i Raimundo. Cztery pory roku". Queer.pl objął publikację swoim patronatem.
Ostatnie kilka dni spędziliśmy na aklimatyzacji. Zwiedziliśmy większą część miasta w ciągu dwóch dni. Jednym z moich ulubionych miejsc okazał się Bulwar Filadelfijski, skąd doskonale widzieliśmy zielony brzeg po drugiej stronie Wisły oraz żelazny most łączący obie części miasta.
Musiałem jednak przyznać, że odnosiłem wrażenie, że mieszkańcy się dziwnie na mnie patrzą, jakbym miał na czole wypisane markerem „nie jestem stąd”. Czułem jednak, że to niedługo minie. Niemniej starałem się zawsze iść pomiędzy Mileną i Raimundem, aby nie musieć mieć z nikim bliższego kontaktu.
Pierwszego dnia spacerowaliśmy po starej części miasta, zrobiliśmy kilka zdjęć pod pomnikiem Mikołaja Kopernika (lub jak zwali go studenci – Kopcem), a następnie wspięliśmy się na ratuszową wieżę zegarową. Zwiedziliśmy zamek Krzyżaków, odkryliśmy całkiem fajną kawiarnię na ulicy Chełmińskiej, a potem poszliśmy do Parku Bydgoskiego. Byliśmy już w nim z Raiem, gdy zabrał mnie po zakończeniu roku szkolnego, w ramach relaksującej niespodzianki, do Torunia, ale tym razem mieliśmy więcej czasu, więc zorganizowaliśmy tam sobie coś w rodzaju pikniku.
– Czytałam, że jest tutaj schronisko dla psów – poinformowała Milena, obserwując, ile osób zabrało tutaj czworonożnych przyjaciół. – Podobno w weekendy można zabierać psy na spacer, aby je trochę rozruszać.
– Fajna sprawa! Skoro i tak biegam, mogę zabrać jakiegoś kumpla ze sobą.
– Nie zabrałbyś Pierre’a?
Raimundo i ja roześmialiśmy się.
– Pierre biega tylko wtedy, gdy coś go goni, i wtedy ty też powinnaś uciekać – wyjaśnił Raimundo. – To jego złota zasada, nawet w przypadku komunikacji miejskiej. Przez co czasem można się spóźnić do kina – dodał niby niewinnym tonem.
Posłałem mu ponure spojrzenie.
– Ominęły nas tylko reklamy.
– I zapowiedzi nowych filmów! Poza tym nie wspomnę o poważnym opóźnieniu w Barcelonie.
Westchnąłem bezradnie.
– Dobrze, poddaję się.
– Co się podziało? – spytała Milena.
– Prawie spóźniliśmy się na samolot powrotny – wyjaśnił Raimundo. – Bo pewien ktoś nie chciał biec do autobusu.
– Pewien ktoś po prostu ma swoje zasady – oznajmiłem. – Ale pewien ktoś nie miał funduszy na dodatkowy bilet powrotny, więc ruszył z kopyta.
Następnie opowiedzieliśmy Milenie o tym, jak było w Barcelonie – naszych pierwszych wspólnych wakacjach, które po części zasponsorowali nam rodzice w nagrodę za zdanie matury. Byliśmy w Barcelonie na początku września i uznaliśmy, że to będzie nasz główny rocznicowy prezent, ale i tak planowaliśmy świętować nasz związek również w Toruniu.
Na dzień przed tą datą Milena wróciła do domu, by spędzić nieco czasu z Sebastianem – jej chłopakiem. Niestety ten nie dostał się na wymarzone studia i został na lokalnej uczelni, dlatego zarówno Milena, jak i on chcieli jeszcze spędzić nieco czasu razem przed rozpoczęciem zimowego semestru.
By tradycji stało się zadość, wieczorem poszliśmy do kina. Również i rok temu poszliśmy do kina, na naszą pierwszą oficjalną randkę, po której również pierwszy raz się pocałowaliśmy i tak naprawdę zaczęliśmy się umawiać.
Rok temu targały mną silne emocje, które do tego czasu się ustabilizowały, ale jedna pozostawała bez zmian – byłem zakochany.
Kino Cinema City znajdowało się niedaleko przystanku Odrodzenia i właśnie tam dojechaliśmy autem Raimunda. Gdy tylko weszliśmy do środka od strony parkingu, otoczeni zapachem popcornu, rozejrzałem się za kasami, po czym ruszyłem do nich czym prędzej, nie czekając na Raimunda.
– Pierre? – zdziwił się.
Zatrzymałem się i obróciłem w jego stronę. Schowałem ręce do kieszeni i spojrzałem na niego spode łba.
– Raimundo, pewnie tego nie zauważyłeś, ale to jest randka, na którą cię zaprosiłem, więc błagam, porzuć dumę i pozwól mi zapłacić, by wyrównać rachunki.
Raimundo przez moment wpatrywał się we mnie zaskoczony, a potem uśmiechnął się i przejechał językiem po zębach.
– R-randka?! – powtórzył piskliwym, spanikowanym głosem. Mogłem się spodziewać, że będzie wet za wet. Nie powstrzymało mnie to jednak od posłania mu sójki w bok.
– Nie byłem aż tak przestraszony!
– O, ho, ho! Byłeś! – zażartował, drocząc się ze mną. – Myślałem, że wybiegniesz wtedy z kina!
– Może, ale potem kupiłeś mi popcorn, więc poczułem się udobruchany – wyjaśniłem, a on przewrócił oczami.
– Czyli dobra materialne cię skusiły?
Posłałem mu słodki uśmiech.
– Idę po bilety!
– Pierre, naprawdę nie…
– Posłuchaj, tylko tak będę czuł się fair. Za rok ty stawiasz, dobra? – spytałem, intensywnie sugerując, że za kolejne dwanaście miesięcy wciąż chcę go widzieć. Zrozumiał, co miałem na myśli i uśmiechnął się szeroko, z rozczuleniem w oczach.
– Dobra. Za rok ja stawiam. – Schował dłonie do kieszeni i poruszył się dziwnie, speszony.
Tym razem nie mieliśmy jednak na sali kinowej tyle swobody, by móc zacząć się chociażby obejmować, ale zamówiliśmy do jedzenia dokładnie te same rzeczy, aby odtworzyć wydarzenie sprzed roku. Ja wziąłem popcorn, on nachosy.
Gdy sala pogrążyła się w ciemności, poczułem jak dłoń Raimunda dyskretnie obejmuje moje palce. Uśmiechnąłem się szeroko i odwzajemniłem gest.
Film opowiadał o twardzielu, któremu ktoś porwał żonę i córkę. Główny przeciwnik na pewno nie spodziewał się tego, że główny bohater rozniesie całą jego mafię, skopie tuzin innych twardzieli, a potem wysadzi w powietrze ukrytą w górach bazę, jednocześnie uciekając helikopterem z żoną i córką. A po tym wszystkim miał raptem kilka zadrapań i świecącą od potu oraz wysiłku klatę.
– Uwielbiam tego aktora! – mówił podekscytowany Raimundo, gdy opuszczaliśmy salę kinową. – Był w ostatnim numerze tego czasopisma sportowego, które czasem kupuję. Ma taki świetny rozkład treningowy!
Rai zdążył streścić wszystkie swoje przemyślenia o filmie w drodze do auta. Nawet zdążył je wstawić na Facebooka. Nie rozumiałem fenomenu tego portalu, choć Raimundo już kilkakrotnie nakłaniał mnie do założenia konta, bo potrzebował znajomych w jakiejś grze w farmę.
Raimundo prowadził, więc to on wybierał trasę. I wybrał taką, że przejechaliśmy przez żelazny most na drugą stronę Wisły, a ja poczułem lekki ścisk w żołądku. Powtarzaliśmy scenariusz sprzed roku.
– Od ostatniego czasu obejrzałem kilka filmów, które pomogą mi się bronić – ostrzegłem żartobliwie.
Rai uśmiechnął się szeroko.
Błądziliśmy przez jakiś czas wśród leśnych dróżek, aż dotarliśmy do ustronnego miejsca, gdzie pomiędzy drzewami i zaroślami, dostrzegłem Wisłę. Było już późno, więc kiedy Raimundo zgasił światła auta, otoczyła nas ciemność. Przez moment przyzwyczajałem wzrok do tej nagłej zmiany oświetlenia, a w tym czasie Raimundo grzebał coś przy radiu. Blade literki na wyświetlaczu teraz były jedynym źródłem światła.
Gdy z radia wypłynęły pierwsze, ciche dźwięki utworu River Flows In You, westchnąłem ciężko, przygryzając wargi.
– Rai – szepnąłem poruszony.
Raimundo nie dał mi za dużo czasu na wzruszanie się. Nachylił się w moją stronę.
– Wyglądasz, jakbyś czegoś chciał – oceniłem i uśmiechnąłem się delikatnie.
Poruszył kilkukrotnie brwiami.
– Mamy za sobą już pierwsze cztery pory roku.
– Oby było ich jak najwięcej – odparłem, przysuwając się do niego.
Otoczeni ciemnością, w bezpiecznym i ciepłym aucie, pocałowaliśmy się. Poczułem jego dłoń na mojej szyi, gdy przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Nie mogłem uwierzyć, że jego pocałunki wciąż tak na mnie działały, że serce prawie wyrywało się z piersi.
Między nami unosiły się delikatne nuty melodii. Byłem w niej zakochany równie mocno, co w Raiu – w idealnej kompozycji spokojnych, silnych, cichych i mocnych dźwięków. Nie potrafiłem uwierzyć, że człowiek potrafi stworzyć coś tak cudownego. Coś takiego, przy czym można się zrelaksować, zamknąć oczy i śnić. Oderwać się od ziemi i lecieć daleko, lecieć tam, gdzie się tylko zapragnęło.
– Ziemia do Pierre’a, ziemia do Pierre’a. Jak mnie słyszysz? Odbiór! – spytał Rai między pocałunkami.
– Ha, ha – skomentowałem i otworzyłem oczy.
– Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy, Pierre. – Chwycił mnie za dłoń.
– Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy, Raimundo.
– Kocham cię.
– Ja ciebie też kocham – zapewniłem, czując przyjemną lekkość w ciele. – Mogę mieć pytanie?
– Śmiało.
– Czy… zmieniłem się? – spytałem. Nie wiedziałem jednak, czy na pewno chcę to wiedzieć. – To znaczy przez ten rok.
Raimundo przyglądał mi się przez chwilę. Jego dłoń wylądowała na moim ramieniu.
– Myślę, że tak. Nie sposób się nie zmienić po tym, co przeszedłeś. Ale to nie jest zła zmiana. Jesteś dojrzalszy, bardziej wyciszony. Nie zmieniło się jednak w tobie nic, co kocham. – Przyłożył czoło do mojego. – Jesteś już tylko silniejszy. A ja będę obok, aby ci pomóc. – Dłoń zjechała po mojej ręce i dotarła do lewego nadgarstka z zegarkiem.
Wziąłem głębszy wdech. Raimundo wciąż o tym myślał.
– Przepraszam…
– Przestań! – rzucił szybko. – Wiem, że jeszcze nie wszystko jest naprawione, ale już jesteś blisko. Jeszcze trochę cierpliwości.
Pokiwałem głową.
Dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy własnego głosu w Internecie. Daliśmy radę przez 24 lata - z Waszą pomocą przetrwamy także ten ciężki okres. Równocześnie utrzymanie takiego projektu jeszcze nigdy nie było tak trudne.
Zobacz jak wspomóc QUEER.PL
Milczeliśmy przez chwilę, co pozwoliło mi ująć jego prawy nadgarstek, na którym jak zwykle znajdowała się sportowa frotka.
– Ile czasu potrzebowałeś?
– Myślę, że… Nieco ponad rok. Aby nie wracać do tego ze strachem. Choć nie wiem, czy kiedykolwiek tak naprawdę o tym zapomnę. Ale to też ważne, aby pamiętać. By nigdy więcej… – Zamknął oczy. – To już część mojej historii, tak samo jak blizny na twoim ciele to część twojej historii. Nie uciekniemy od niej, ale musimy wyciągnąć lekcję.
– Wierzę, że już się nauczyłem.
– Bardzo mnie to cieszy.
Ostatnie nuty River Flows In You zastąpiła cisza i nasze oddechy.
– Zepsułem klimat – oceniłem cicho, bawiąc się palcami Raimunda.
– Nie. Cieszę się, że czujesz się przy mnie już na tyle swobodnie, aby o tym rozmawiać. I nie, nie zawiodłeś mnie – uprzedził, bo już otwierałem usta. Jak dobrze mnie znał. – Miłość polega na tym, aby kogoś wspierać. I będę to robić, tak jak ty wspierasz mnie.
– Staram się – przyznałem. – Dziękuję ci, Raimundo. Za cały ten rok.
– Pora świętować nowy – odpowiedział z uśmiechem. – Może wrócimy już do siebie? Tam będziemy mieć nieco więcej komfortu.
Skinąłem głową.
Dwadzieścia minut później byliśmy już w mieszkaniu. Celebrację przenieśliśmy do salonu. Otworzyliśmy czerwone wino. Siedzieliśmy na kanapie, obejmując się i sącząc trunek. Zapaliliśmy tylko lampkę nocną, bo półmrok był bardziej klimatyczny.