Felieton Witolda Jabłońskiego
Zbierałem materiały do kolejnego felietonu o stereotypach gejowskich (tzn. dotyczących gejów, nie przez gejów tworzonych), gdy nagle brawurowe zwycięstwo Kiełbasianej Conchity na festiwalu Eurowizji pomieszało mi szyki i wywróciło wszystko do góry nogami. Histeryczna reakcja prominentnych postaci polskiego (nie tylko) życia publicznego godna była zaiste portalu wiocha.pl: mówiono o końcu cywilizacji europejskiej, zepsuciu i upadku obyczajów, sprowadzaniu powodzi przez włochatą czarownicę, a pewien osławiony toruński kaznodzieja piał, że to „atak pogaństwa”. Całkiem jakbyśmy znaleźli się na zjeździe głupków wioskowych, którzy po raz pierwszy zobaczyli wielkie miasto, a w nim, powiedzmy, kabaret transwestytów, na który spoglądają wytrzeszczonymi oczami, rozdziawiwszy gęby pełne słów dzikich a plugawych.
- Witold Jabłoński -
W całym tym zamieszaniu najbardziej tajemnicza pozostaje postać świeżo wykreowanej gwiazdy. Kim właściwie naprawdę jest Thomas? Do niedawna był po prostu przystojnym, urokliwym chłopakiem i zdeklarowanym gejem. Jakiś czas temu oświadczył jednak, że czuje się kobietą. Kogo więc oglądaliśmy? Kobietę z brodą czy nieogolonego chłopca w sukience? Na ile ten nowy image jest emanacją autentycznej osobowości, na ile zaś świadomie spreparowaną prowokacją, obliczoną na skandal i wywołanie sensacji? Conchita-Thomas pozostaje tajemniczy jak Sfinks – zagadkowy stwór o kobiecych atrybutach, wymykający się jednoznacznym ocenom. Zamieszanie, jakie wywołał/a, ujawniło też (prawdopodobnie niechcący) podstawowy dylemat zachodnioeuropejskiej kultury, jakim jest marzenie o androgynie, łączącym w miarę harmonijnie i stapiającym w jedno cechy obu płci.
O podobny dylemat ocierał się już świat szekspirowski. „W teatrze elżbietańskim – pisał Jan Kott w eseju „Płeć Rozalindy” – czternastoletni chłopcy, a czasem nawet o rok lub dwa starsi, ale oczywiście zawsze przed mutacją (? – WJ), grali role dziewcząt i nawet dojrzałych kobiet”. Właściwie niekoniecznie musieli być aż tak młodziutcy, jak to sugeruje Profesor: nawet po mutacji większość młodzieńców nie przemawia przecież basem czy barytonem, lecz raczej tenorem, który dość łatwo podnieść o ton wyżej. Ich kariera sceniczna mogła trwać dłużej, pozostawały im bowiem role starszych dam, królowych, nianiek czy służących. Dość trudno wyobrazić sobie Lady Makbet wykreowaną przekonująco na scenie przez czternastoletniego dzieciaka. Ci zaś, którzy szybciej mężnieli, grali zapewne amantów, tak więc chłopiec będący dotychczas Julią mógł się z czasem zamienić w Romea (który zresztą w sztuce ma, przypomnijmy, zaledwie 16 lat!). Tak czy owak były to czasy, gdy prawdziwa kobieta na scenie zasiałaby wśród widzów zgorszenie, nikogo natomiast nie gorszył widok dwóch czulących się do siebie i całujących chłopców, na przemian w męskim lub dziewczęcym kostiumie. Szekspir najwyraźniej świado... ( Pozostało znaków: 8789 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.