Wokół autobiografii "Kręgi obcości"
Każdy coming out cieszy, cieszy więc także coming out Michała Głowińskiego, który o swoim homoseksualizmie opowiedział w autobiografii "Kręgi obcości" wydanej właśnie przez Wydawnictwo Literackie. Tym samym mamy do czynienia z pierwszym ujawnieniem się polskiego naukowca, co najlepiej pokazuje, że w tej kwestii ciągle jesteśmy zdecydowanie na początku drogi. Należy docenić nie tylko prekursorstwo, ale także decyzję – profesor sam zdecydował, że bez wątku gejowskiego jego opowieść byłaby nieprawdziwa.
- Krzysztof Tomasik -
Michał Głowiński (ur. 1934) jest jednym z najważniejszych i najbardziej cenionych humanistów w Polsce. To historyk literatury, wieloletni pracownik Instytutu Badań Literackich, autor kilkudziesięciu książek, w tym prac na temat PRL-owskiej nowomowy. Jakiś czas temu zdecydował się powiedzieć o swoim żydowskim pochodzeniu, tym razem przyszła pora na homoseksualizm. Właśnie połączenie tych dwóch tożsamości: gejowskiej i żydowskiej oraz sposób przeżywania ich jest w książce najciekawsze, one także, wraz z klaustrofobią, składają się na tytułowe kręgi obcości.
“Kręgi obcości” są autobiografią solidną w każdym tego słowa znaczeniu, w tych liczących ponad 500 stron zapiskach znajdziemy opis wydarzeń w których autor uczestniczył, nawet jako dziecko. Zaczyna się więc od obszernego zaprezentowania drzewa genealogicznego, by potem przedstawić zapamiętany okres przedwojenny, czas okupacji hitlerowskiej (w tym pobyt w getcie i ukrywanie się po aryjskiej stronie), pierwsze lata powojenne, stalinizm, październik '56, marzec '68..., aż do zmiany systemowej '89 i rządów skrajnej prawicy w latach 2005-2007. Wydarzenia te Głowiński opisuje dokładnie (czasem aż za bardzo), przypominając co wówczas robił lub jak zapamiętał dany okres historyczny. Dodatkową atrakcją może być nieco anachroniczny styl autora (te zwroty: “żywię jednak przekonanie” czy “zważyć jednak należy”).
Krąg obcości
Wątek homoseksualny pojawia się dość szybko, bo już na 34 stronie, ale tylko po to by poinformować: “O tak zwanej orientacji nie chcę teraz nawet wspominać, będę o niej pisał w dalszym toku tej opowieści”. Ciąg dalszy rzeczywiści następuje, choć ponad 100 stron dalej: “Zbliżając się do końca opowieści o szkolnym etapie mojego dojrzewania, muszę zająć się tym, o czym nigdy publicznie nie mówiłem. Muszę, bo gdybym sprawy te przemilczał, moja relacja o sobie byłaby ułomna, fałszywa, zakłamana, czyli – użyję słowa dobitnego – bezwartościowa. Jest to sfera ścisłej intymności, jednakże bez jej przedstawienia nie mógłbym analizować swej życiowej sytuacji – ówczesnej, późniejszej, obecnej, w istocie ciągłej i niezmiennej, gdy ogląda się ją od tej strony. Przyznaję: pisanie na ten temat przychodzi mi z trudem a od momentu, w którym postanowiłem, że nie będzie to dziedzina osłonięta szczelną kurtyną, muszę przełamywać w sobie silne, niekiedy wręcz paraliżujące opory”.
Już ten swoisty wstęp do poruszenia tematyki homoseksualnej jest niezmiernie znaczący, więcej tu opisu niż nazywania rzeczy po imieniu, dużo wyjaśniania, niemal usprawiedliwiania, dlaczego ta kwestia w ogóle zostaje poruszona. Dalej zostaje odtworzone myślenie sprzed lat, odkrycie własnej seksualności w późnych latach 40. XX wieku było połączone z decyzją o ukrywaniu tej informacji przed otoczeniem: “postanowiłem, iż główne moje zadanie życiowe stanowi ukrywanie tego, co z konieczności stało się moją wielką tajemnicą. Kilka lat później przeczytałem w arcydziele Prousta o tym, jak baron de Charles posiadł sztukę przyglądania się młodym ładnym chłopcom tak, by nie orientowali się, że ktoś na nich patrzy. Też chciałbym zdobyć tego rodzaju umiejętność, przyglądałem się kolegom, a także nieznajomym na ulicy, zależało mi jednak na tym, by nie zostało to dostrzeżone”.
Pan A. i B.
Kolejny etap to zakochanie się, oczywiście nieszczęśliwe, w koledze ze studiów: “Wraz z dorastaniem seksualność stawała się coraz ważniejsza, a w moim przypadku także – coraz bardziej uciążliwa. Powiem tym razem bez ogródek, stało się to, co stać się musiało, co wynika z procesu rozwojowego młodego człowieka: skończyłem przed kilkoma miesiącami osiemnaście lat i zakochałem się w jednym z kolegów, zakochałem niezwykle intensywnie. Gwałtowność i siła tego uczucia zaskoczyła mnie, ale też przeraziła, nie spodziewałem się, że ono mną w tak wysokim stopniu zawładnie, jakże naiwnie się łudziłem, że nawet jeśli nawet coś takiego się w moim życiu pojawi, to uda mi się za sprawą mniejszego lub większego wysiłku to opanować lub przynajmniej zminimalizować. Kolega ów, który tak mnie oczarował – niech się zowie A. - być może nie odznaczał się nadzwyczajnymi walorami zewnętrznymi i wewnętrznymi, tak to w każdym razie postrzegam, gdy na swe lata młode patrzę z perspektywy półwiecza z okładem. Dysponował jednakże sporą harmonią zalet, był kulturalny, ciepły, życzliwy, inteligentny, dobrze wychowany, a ponadto przyjaźnie mnie traktował, co szczególne robiło wrażenie, bo – odludek i samotnik – rzadko się z tym spotykałem”.
Po miłości niespełnionej przyszła jednak kolej także na uczucie spełnione, działo się to we Francji roku 1963: “poznałem mojego rówieśnika, jak się okazało tylko nieznacznie starszego, który zrobił na mnie sympatyczne wrażenie, nazywać go będę B. Przyjechał do Paryża przed kilkoma dniami, był mocno zagubiony i zdezorientowany, na spotkanie w PAN-owskim ośrodku przyprowadził go jakiś znajomy. Dobrze nam się gadało, dowiedziałem się w czasie naszej pierwszej rozmowy, że jest artystą, który przybył do Francji doskonalić się w swej sztuce. Zdecydowaliśmy, że jutro czy pojutrze spotkamy się pod pomnikiem Dantona. Tak się też stało. I się zaczęło. B. od razu, kiedy go po raz pierwszy ujrzałem, przyciągnął moją uwagę, wyróżniał się urodą, był mężczyzną niezwykle przystojnym. Nie przypuszczałem, śnić nie mogłem, że przynajmniej na pewien czas los na złączy. W jakimś sensie zafascynował mnie czy oczarował od pierwszego wejrzenia. Kiedy okazało się, że możemy być ze sobą, a stało się to dzięki B. dość szybko, moja sytuacja uległa całkowitemu przekształceniu. Nie tylko paryska, bo nagle okazało się, że mam obok siebie kogoś, kogo mogę uważać za osobę bliską, przyjaciela, partnera”.
I to by było na tyle!
Ukrywanie nazwisk czy choćby imion pod literkami alfabetu przy opisywaniu wydarzeń sprzed pół wieku może dziwić, jest jednak świadectwem jak bardzo cała sfera uczuć pozostaje dla Głowińskiego tematem wstydliwym i wciąż w jakiś sposób niewypowiadalnym. Dużo bardziej niepojęte jest przemilczenie swojego związku. Niejaki M. pojawia się kilkakrotnie na przestrzeni lat, głównie jako współuczestnik wyjazdów zagranicznych, nie znajdziemy jednak na kartach autobiografii wyjaśnienia kim ów M. jest, kiedy w życiu autora się pojawił, jaką rolę pełni. Nie ma go także na licznych zdjęciach. Być może towarzysz życia nie chciał, żeby o nim pisać, ale dlaczego nie można tego wyjaśnić? W efekcie powstała sytuacja zadziwiająca – autobiografia pomija najważniejszy, wieloletni związek. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że o wielu bardzo intymnych kwestiach (choroba psychiczna babki, obrzezanie, lęki związane z klaustrofobią) autor zdecydował się napisać.
Jednak największy niedosyt odczuwam wobec opisywania przez Głowińskiego życia kulturalnego i literackiego PRL-u i roli jaką odegrały w niej osoby homo- i biseksualne. Autor zaznacza już na początku: “Nie znałem nikogo (a raczej wydawało mi się, że nie znam), kto miałby do moich problemy, w ogóle nie wiedziałem, że wokół jest tyle osób o identycznej jak moja kondycji, sądziłem, iż są to niezmiernie rzadkie przypadki”. To przypuszczenie musiało potem zostać zweryfikowane, ale na ten temat z “Kręgów obcości” wiele się nie dowiemy. Choć Głowiński opisuje swoje spotkania z Jarosławem Iwaszkiewiczem, Konstantym Jeleńskim czy Witoldem Gombrowiczem, całkowicie przemilczana zostaje kwestia ich orientacji seksualnej. W ogóle niewiele jest o tym w jaki sposób homoseksualizm wszedł w Polsce na dobre do debaty publicznej, nie pojawiają się żadne polskie nazwiska czy tytuły (choć wspomniane są “Tajemnica Brokeback Mountain” czy “Złe wychowanie” Almodovara). W efekcie można odnieść wrażenie, że Głowiński jest pierwszym gejem, który zdecydował się powiedzieć o tym publicznie. Nie odbierając mu należnego prekursorstwa, zaznaczyć należy, że na szczęście tak nie jest.
Michał Głowiński “Kręgi obcości. Opowieść autobiograficzna”, Wydawnictwo Literackie 2010.
:) tak czy siak,wyrazy uznania w stronę pana profesora.
Myślę, że to krótkie wyznanie kosztowało prof. Głowińskiego o wiele więcej niż kosztowały Poniedziałka czy Raczka ich coming outy, idące przecież o wiele dalej.
Co za bzdura!!! Jak rozumiem, jest to autobiografia Michała Głowińskiego, a nie opowieść plotkarska z czasów młodości. Jeśli Pan Profesor zdecydował się na coming out (za co należą mu się wyrazy uznania i podziękowanie), to wcale nie znaczy, że musiał ujawniać w swojej biografii partnerów, kochanków, przyjaciół i znajomych. Niby dlaczego miałby za nich decydować? Jeśli więc ukrywa ich pod literami alfabetu, jest to jedynie oznaka jego dyskrecji i dobrego smaku.
Dla Pana Głowińskiego - brawa. Dla autora artykułu - niekoniecznie.
wydaje mi się, że homoseksualność jest/może być takim samym kręgiem obcości jak żydostwo. nijak ma się zatem uwaga o nadużyciu jakim miałoby być odczytywanie książki 'według różowego klucza'. oczywiście, że Głowiński powiedział tyle ile chciał. rozumiem to i szanuję. ale wyobrażam sobie, że inni mogą mieć inne zdanie i sądzić, że to za mało, że zbyt zawoalowane etc. etc. najwidoczniej Głowiński nie był gotów/nie chciał pisać bardziej szczegółowo. nie wiem czy to wynika z różnic generacyjnych... czy raczej mentalnych.
nie wiem na jakiej podstawie, ale już od dawna sądziłem, że Głowiński może być homoseksualny :)