O „kobietokracji”, izbach wytrzeźwień, krytykach, polskim kinie, miłości i wyborach prezydenckich Mariuszowi Rajkiewiczowi opowiada Maciek Miller.
O „kobietokracji”, izbach wytrzeźwień, krytykach, polskim kinie, miłości i wyborach prezydenckich Mariuszowi Rajkiewiczowi opowiada Maciek Miller.
Mariusz Rajkiewicz: Twoja nowa powieść „Cockring” dotyczy... impotencji. Skąd u zdrowego mężczyzny w kwiecie wieku zainteresowanie tego typu tematem? Czy to projekcja Twoich prywatnych podskórnych lęków, czy może zakamuflowana metafora pozycji mężczyzny we współczesnym świecie?
Maciek Miller: „Cockring” to opowieść o trzech dżentelmenach, którzy spostrzegli, że świat przestał się nimi interesować zbyt wcześnie. Nie ma co udawać, każdy myślący facet się tego boi. W sfeminizowanym świecie, w którym dzieworództwo przestało być już tylko bajką Machulskiego, stanęliśmy przed całkiem nowym zagrożeniem – kobietokracją. Powoli (na szczęście powoli) tracimy naszą pozycję na rzecz przebojowych, wyedukowanych, odważnych dziewczyn, które nie wstydzą się dyskutować o menopauzie, osteoporozie, raku piersi, mobingu i prawie do orgazmu, a wieczorem idą w czerwonych szpilkach na drinka do lokalu z męskim striptizem. Wypracowany przez lata stereotyp samca (prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze?) nie pozwala nam przyznać się do tak zwanych „męskich” problemów. Bo nie wypada, bo wstyd... A rak prostaty? A łysienie? Panowie, my też mamy o czym opowiadać! Z tych wszystkich „męskich” słabości wybrałem impotencję, bo – niekiedy w sposób bardzo spektakularny – wpływa także na los kobiet. Staje się problemem, łączącym obie płci. Może wzajemna szczerość (także w tej sprawie) jest krokiem do prawdziwego równouprawnienia?
W ,,Cockringu'' piszesz, że ,,ludzie kupują gazety żeby sprawdzić ogłoszenia i nekrologii. Recenzjami podnieca się autor i dwie nawiedzone panienki z wydawnictwa''. Trochę dogryzasz recenzentom reprezentowanym w ,,Cockringu'' przez Kurka, pokazując ich jako niespełnionych literatów odreagowujących brak weny twórczej wyżywaniem się na twórczości innych. Jak układają się Twoje relacje z recenzentami? Dziennikarskie interpretacje Twoich tekstów stymulują do dalszej pracy czy raczej deprymują?
Pamiętam anegdotkę, którą zwykł był rozśmieszać tak zwane „towarzystwo” nieodżałowanej pamięci mistrz Jerzy Waldorff. Rzecz dzieje się w warszawskim Teatrze Wielkim, tuż po premierze. Waldorff dyskutuje na schodach z dwójką przyjaciół. Nagle jeden z nich wskazuje stojącą pod ścianą grupkę ponurych mężczyzn. Czemuż oni tacy smutni? – pyta Waldorffa. Nie wiesz? – zdziwił się mistrz – To krytycy. Markotni, bo nie wiedzą, czy im się podobało...
Podobno żeby stworzyć kultowy klub w stolicy wystarczy zrobić go w stylu ,,niezbyt''. Powinno być ,,niezbyt drogo, niezbyt elegancko, niezbyt doskonale''. W portretowaniu ,,trendy'' lokalów bliski jesteś polityce ich systematycznego odmitologizowania stosowanej na użytek krakowski przez Marcina Świetlickiego. Ale do sedna. Premierę ,,Cockringu'' poprzedziła inauguracja nowego przybytku lewackiej bohemy knajpianej ,,Nowego wspaniałego świata'' kierowanego przez Fundację Krytyki Politycznej. Z Białegostoku do stolicy nie na tyle blisko żeby ,,Nowy świat'' regularnie testować. Poproszę o pomoc. Jaki jest ten ,,Nowy świat’’? ,,Niezbyt'' czy może ,,w sam raz''?
Lewacka bohema knajpiana? Piękne! Gardzimy kartami kredytowymi, robimy zrzutkę na ptysia! Ale poważnie… Kawiarnia „Nowy świat” to miejsce historyczne, a dla wielu warszawiaków kultowe. Olbrzymi, piętrowy lokal w rewelacyjnej lokalizacji. Uwieczniony przez Tyrmanda w „Złym”, słynący z podobno najlepszych w mieście wuzetek, był przez wiele lat siedzibą niezapomnianego kabaretu „Dudek”. Zza tradycyjnie przybrudzonych szyb przyglądali się socjalistycznej stolicy Młynarski, Tym, Osiecka, kpiąc ile wlezie z komuny. Ich miejsce zajęli niedawno Sierakowski, Michalski, Dunin…. Obawiam się, że nie będzie już tam tak wesoło jak kiedyś. Ale – z drugiej strony – to dobrze, że Krytyka Polityczna ma wreszcie swoje, „wdechowo gorące”, miejsce na mapie miasta. Życzę im, żeby stali się prawdziwą alternatywą polityczną - bohemą w pełnym tego słowa znaczeniu. Odniosą sukces albo spadną z wysokiego konia. Tylko kto wtedy zapłaci czynsz za Nowy Wspaniały Świat?
Jedna z głównych postaci Twojej ostatniej powieści, Konrad Kurek, w wyniku pewnych zawirowań ląduje na izbie wytrzeźwień ponosząc koszt 280-ciu złotych płatnych kartą. Pamiętam kiedy kilka lat temu opowiadałem o swojej przygodzie ze ,,żłobkiem'' przebywającej w Polsce Skandynawce. Mimo usilnych prób nie udało mi się wytłumaczyć co to takiego ta izba i do czego ma służyć. Okazało się że ten socjalistyczny relikt oddala nas o lata świetlne od cywilizowanej Europy, uniemożliwiając wzajemne porozumienie. Możliwość płacenia kartą ma ten dystans zniwelować, czy spotęgować absurdalność pomysłu?
Izba wytrzeźwień to polski wynalazek socjalistyczny, z którym nadal nie potrafimy się rozstać. Lekarz, kilka pielęgniarek, sanitariusze pomagają setce pijaków dotrwać do rana. W Warszawie, otwarto niedawno nową salę, specjalnie dla nastolatków i młodzieży. Rośnie więc kolejne pokolenie klientów…
Certyfikacja ISO (fakt!), czy możliwość płacenia kartą kredytową w izbie wytrzeźwień to, moim zdaniem, dowody na to, że chcemy dogonić nowoczesny świat, nie zauważając, że pomyliliśmy kierunki. W dobie satelitów ciągle ćwiczymy harcerski bieg na azymut.
Co jeszcze uniemożliwia nam kontakt z pozostałą częścią świata? Co oddala nas od cywilizowanych rejonów świata?
Mamy genetycznie uwarunkowaną nieufność do wszystkiego co nowe, inne… Uwielbiamy narzekać, mamy wieczne pretensje o to, że innym się udało a nam niekoniecznie. Potrafimy zdyskredytować każdy sukces. Uważamy, że mamy specjalne prawa, że jesteśmy wyjątkowi… I wreszcie na koniec, jesteśmy narodem, który nie daje się lubić. Oglądasz czasem festiwal piosenki Eurowizji? Wiem, wiem! Z muzycznego punktu widzenia nie jest on zbyt wiele wart. Ale to świetny test sympatii. Jak myślisz, czemu nasi reprezentanci z reguły nie przechodzą nawet do drugiego etapu?
A mimo to jestem optymistą. Młodzi ludzie są dużo bardziej otwarci na świat, nie mają kompleksów, obciążeń historycznych, są lepiej wykształceni. Może kiedyś wygramy tę Eurowizję...
W kontrze do impotencji wprowadzasz termin priapizm (medycznie - schorzenie polegające na utrzymywaniu nieustannego wzwodu) tworząc przy okazji metaforę kapitalistycznej rzeczywistości, w której ścierają się ze sobą poczucie braku z nadmiarem, głód z konsumpcyjnym przesytem. Większość Twoich bohaterów literackich to dobrze sytuowana klasa średnia wydająca ciężko zarobiony grosz na potrzeby drugiej kategorii (knajpiana rozrywka i zbędne luksusy), nie pozbawiona jednak świadomości lewicowej. Nie podszczypujesz trochę wspomnianego już środowiska Krytyki Politycznej coraz częściej traktowanego przez prawicowych publicystów jako elitarną intelektualnie grupę dobrze sytuowanych rewolucjonistów?
Zdumiewające, jak pokręconymi drogami wędrują skojarzenia czytelników! Nigdy bym się nie ośmielił użyć takiej metafory do opisywania środowiska Krytyki Politycznej. Nawet mi to do głowy nie przyszło...
No dobrze, mniejsza o metaforę, zastanówmy się nad bohaterami, którzy stanowią taki misz masz społeczeństwa ze smakiem konsumującego materialne dobra, a jednocześnie wrażliwego (przewrażliwionego?) społecznie i w jakiś tam sposób myślącego krytycznie. Zauważasz to? A może nie ma w tym nic dziwnego i to tylko moja fiksacja na temat pewnej mentalnej schizofrenii społecznej?
Szczerze mówiąc, nie widzę w tym sprzeczności. Czy człowiek o poglądach socjalistycznych musi być – z definicji – ubogi? A czy milioner może być zwolennikiem przerywania ciąży i związków partnerskich? Zapomnijmy o granicach nieprzekraczalnych, takich już nie ma! A schizofrenia społeczna? Cóż, dla mnie to raczej wielobarwność. A tego się nie leczy!
Przy okazji debiutu powieściowego ,,Pozytywni'' udało Ci się przewidzieć wyniki wyborów. Wieczór wyborczy był nudny, przewidywalny czy szokujący? Kampania prezydencka powoli się rozkręca. Wiesz już kto będzie kolejnym prezydentem?
Wieczór wyborczy sprzed czterech lat był dla mnie cholernym rozczarowaniem. Wspólnie ze znajomymi przewidywaliśmy, że właśnie tak to się skończy, ale na wszelki wypadek mroziliśmy w lodówce butelkę szampana. Niestety nie przydał się. Niedługo znowu wybory, a ja po raz kolejny dowiem się, że czterdziestomilionowy naród nie jest wstanie wyłonić choćby jednego kandydata, na którego mógłbym zagłosować z czystym sumieniem i pełnym przekonaniem. Pewnie oddam swój głos na Xa, bo na sam widok Ygreka mam silny i niepowstrzymany odruch wymiotny, a X wywołuje jedynie mdłości. Czarno to widzę...
W ,,Cockringu’’ odsłaniasz kulisy działalności firm farmaceutycznych, a właściwie mechanizmy działania korporacji. Nie wiem czy jako autor to czujesz, ale wyszła Ci trochę powieść krytyczna. Zgodzisz się ze mną?
Firmy farmaceutyczne tracą, moim zdaniem, resztki przyzwoitości. Sprzedają leki jak „zwykły proszek”. Apteki pełne są specyfików o wątpliwym działaniu i horrendalnych cenach. Spójrzmy co działo się ze szczepionkami na świńską grypę – pod naciskiem opinii publicznej wydano miliony dolarów na zakup szczepionek, których skuteczność i bezpieczeństwo nie zostało w żaden sposób udowodnione. To najlepszy dowód, jak potężne są korporacje wytwórców leków.
Nie chciałbym jednak być autorem powieści krytycznych. Opowiadam pewną historię a czytelnik wyciągnie wnioski.
Zaskakuje mnie Twoja deklaracja, tym bardziej, że Twoja twórczość jest często właśnie tak interpretowana. Jak w takim razie wygląda Twój ideał literatury?
Pewnie Cię rozczaruję, ale nie potrafię opisać swojego „ideału literatury”. Nie mam nawet ulubionego autora. Kiedyś uwielbiałem niedawno zmarłego Salingera, potem Irvinga, Vargasa Llosę… Pisarz i czytelnik muszą do siebie trafić, jak klucz do zamka.
Kłopot w tym, że zarówno klucz jak i zamek podlegają wpływowi czasu – rdzewieją, zacinają się...
Piszesz, że ,,wszystkie książki są w jakimś stopniu o miłości’’. Osobiście zgadzam się z Tobą, że większość książek krąży wokół tematu miłości, ale moim zdaniem bardziej skupia się na jej braku, tęsknocie za uczuciem i narastającej frustracji związanej z jej brakiem. ,,Cockring’’ to jedna z nielicznych czytanych przeze mnie ostatnio lektur, której królową jest miłość. To dzięki niej Twoi bohaterowie zyskują drugie życie. Banalna prawda a często wstydliwie przemilczana. To też wdzięczna odtrutka na media terroryzujące nas lansowaniem stylu życia ,,na singla’’, sprowadzającym się do redukcji sfery uczuć na rzecz realizacji coraz bardziej wydumanych i całkowicie zbędnych pseudopotrzeb konsumpcyjnych. Miłość jest passe?
Nie, z całą pewnością nie. Człowiek to w gruncie rzeczy istota stadna, choć niekoniecznie monogamiczna. Potrzebuje miłości, wsparcia, zaufania. Czuje się najlepiej, gdy ma dla kogo żyć. Styl „na singla” jest dla wielu osób wygodny, ale przecież nie wyklucza uczuć. Uwierz mi proszę, single też się kochają. Może nawet bardziej, niż zadeklarowane pary z dwójką dzieci, spełniające małżeński obowiązek między Faktami a Dobranocką.
Wierzę, że single potrafią kochać. Nie mam też osobistych pretensji do singli. Bardziej irytuje mnie to co z pojęciem singla robi lansujący samodzielny tryb życia rynek. A robi niemało zamieszania. Eliminuje z życiowego doświadczenia jakże cenny proces budowania związku, wzajemnego dopasowywania się, ścierania się postaw i potrzeb oferując w zamian konsumpcyjny raj. Raj pełen atrap, zastępników uczuć, stworzony w celu… pomnożenia zysku. Paradoksalnie wolny rynek tworzy terror uczuć, powoduje, że miłość( a w jej dalekiej konsekwencji rodzina ) jest na cenzurowanym, jest wykluczona. Ale wracając od tej szalonej nadinterpretacji : ,,Cockring’’ w sposób może naiwny ale wzruszający przywraca właściwe miejsce, należne w drabinie ludzkich potrzeb, uczuciom. I ta normalność w przesyconych nihilizmem czasach paradoksalnie staje się trochę herezją.
Rynek nie jest tworem bezosobowym. To my, działając na rzecz rozmaitych korporacji lub na swój własny rachunek, kształtujemy przestrzeń relacji międzyludzkich, która plastycznie odpowiada na nasze działania zgodnie z trzecią zasadą Newtona. Każdy z nas ma w tym swój udział.
Pani doktor przywracająca w ,,Cockringu'' wiarę w męskość ma na nazwisko Bocianowa. Bohaterowie ,,Seksmisji'' Juliusza Machulskiego ostatecznie
zrzucają jarzmo dominacji kobiecej dzięki lecącemu po niebie bocianowi. To świadome nawiązanie? Lubisz polskie kino?
Fajnie, że zwróciłeś na to uwagę, choć zamiar autora był zgoła inny. Odnoszę wrażenie, że dla wielu naszych rodaków – tych nieco starszych, konserwatywnych – seks wymaga usprawiedliwienia, którym jest – do pewnego stopnia – prokreacja. Z wiekiem, traci ona na aktualności, a seks trafia na półkę niczym zakurzony atlas motyli . W „Cockringu”, profesor Bocianowa zajmuje się leczeniem mężczyzn, szukających seksu choć niekoniecznie zainteresowanych przyrostem naturalnym. Ot, taki nietypowy bocian…
Pytasz o polskie kino? Szczerze mówiąc, mam z tym pewien problem. Zachowam się więc mało patriotycznie, ale przynajmniej uczciwie. Nasza twórczość filmowa kręci się niczym piłeczka ping - pongowa pomiędzy nieznośną komercją a nudnym narodowym zadęciem, odbija się od moralnego niepokoju i ląduje w nieustających rozliczeniach z przeszłością.
Rzadko zdarza mi się chodzić do kina na polskie filmy. Częściej wybieram hiszpańskie, brazylijskie, francuskie… Czekam na polskiego Almodovara i ufam, że zamówi u mnie scenariusz…
Spotkałem się z opinią, że Maciek Miller jest najbardziej znanym polskim przedstawicielem dość specyficznego nurtu- ,,prozy szpitalnej''. Jak Twoje
zawodowe doświadczenie wpływa na literackie zainteresowania?
Proza szpitalna? Nie wiedziałem, że stworzono już taką szufladkę. Postaram się przy najbliższej okazji z niej wydostać...
Oglądasz seriale medyczne? Wybierasz ,,Housa'' czy ,,Szpital Królestwo''?
Zapomniałeś o „Dr Quinn”, „Na dobre i na złe”, „Chirurgach”,” Ostrym dyżurze”…. Pewnie Cię rozczaruję, ale nie mam cierpliwości do seriali. Denerwują mnie przesadne uproszczenia, banalne historyjki tworzone taśmowo pod publiczkę, drętwe dialogi. Choć, szczerze mówiąc, dr House potrafi zatrzymać mnie na kilka minut przed telewizorem.
Twój debiut ,,Pozytywni'' poruszał temat zarażonych wirusem HIV, w ,,Zakręcie hipokampa'' pisałeś o pedofilii. Dotykasz problemów drażliwych społecznie, a zarazem doraźnie aktualnych. Ta strategia to próba wejścia w prywatny dialog z gazetową rzeczywistością, rynkowe wyrachowanie czy może nieodparta potrzeba wkładania kija w mrowisko?
Nie nazwałbym tego strategią. Próbuję pisać na tematy aktualne (nie tylko doraźnie!), bo naiwnie wierzę, że nie tylko dla mnie są interesujące. W dobie czytelnictwa rachitycznego (mniej niż jedna książka na mieszkańca Polski rocznie wliczając podręczniki, przewodniki i książki kucharskie z naciskiem na te ostatnie!!) próbuję – pewnie nieudolnie – namówić ludzi, by dowiedzieli się czegoś więcej o tym, co niesłychanie powierzchownie nagłaśniają tabloidy lub o tym, co pozostaje tabu. Trudne sprawy przedstawione w łatwy sposób. Może to po prostu moja wersja pracy u podstaw?
Czyli masz w takim razie poczucie misji, potrzebę naprawy świata, choćby w skali mikro? Co jeszcze jest tabu? Jakie tematy jeszcze warto nagłośnić?
Nie mam potrzeby naprawiania świata. Uważam, że jest doskonały. Natomiast człowiek niezbyt się Panu Bogu udał. Fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Przykładowo, większość dorosłych ludzi nie lubi się uczyć, nerwowo reagują na każdą próbę edukacji. Uważają, że z wiekiem nabrali życiowego doświadczenia, które upoważnia ich do wydawania sądów na każdy temat. A to przecież nieprawda, siwe włosy nie gwarantują mądrości.
Ciekawi mnie odbiór ,,Pozytywnych'' wśród osób zarażonych. Dotarły do Ciebie jakieś opinie ze środowiska trafionych?
Środowisko osób zakażonych wirusem HIV jest niezwykle hermetyczne. Poznałem osobiście zaledwie kilka osób, które potrafią o tym spokojnie opowiadać. Dlatego mile zdziwiły mnie ich opinie. One potraktowały „Pozytywnych” jak kroplówkę optymizmu. Otrzymałem sporo wiadomości mejlowych od anonimowych osób. Zgaduję, że byli to w większości „pozytywni”. Pisali, że odnaleźli w książce fragment swoich losów. Były także głosy krytyczne. Jak możesz pisać w ten sposób o ludziach śmiertelnie chorych? Niektórzy odbierali to jak szyderstwo, kpinę. Całkowicie niesłusznie.
Prawdziwą perłą wśród postaci sportretowanych w ,,Pozytywnych'' była postać księdza. Pomysł przyniosło życie?
Pewien mój znajomy zwykł mawiać , że „cudów nie ma a papież też puszcza bąki”. Coś w tym jest! Nie jest chyba dla nikogo tajemnicą, ze wielu duchownych wiedzie całkiem wesołe życie, pozostając w niejakiej sprzeczności z głoszonymi przez siebie prawdami. Cóż, nikt nie jest doskonały! Biskup z „Pozytywnych” to postać całkowicie fikcyjna, choć obawiam się, że obdarzyłem go pewnymi cechami znanego (także z salonowych plotek) warszawskiego hierarchy. W powieści pełni jednak dość ważną rolę – jest dowodem na to, że w zetknięciu ze śmiertelnie niebezpiecznym wirusem nie ma „świętych krów”.
Kinga Dunin, jako osoba obeznana z polską literaturą (choćby przez przymus jej czytania w związku z zasiadaniem w kapitule nagrody Nike), stwierdziła, w
którymś z wywiadów, że we współczesnej literaturze nadreprezentowani są geje, natomiast kompletnie niereprezentowane pozostają ich problemy. Zastanawiam
się czasem, na czym polega niereprezentowana istota problemów gejów? Czy przypadkiem nie na tym samym, co w wypadku problemów hetero? Czy ciągłe akcentowanie inności nie tworzy przypadkiem ściany sztucznego podziału i wzajemnego niezrozumienia? Twoi bohaterowie chyba nie mają z tym chyba problemu?
Od kilku lat obserwujemy w polskiej literaturze współczesnej „modę na gejów”. W ślad za tym poszli scenarzyści oper mydlanych, wprowadzając ”kochających alternatywnie” do rozmaitych seriali, sztuk teatralnych. I rzeczywiście, w bardzo wielu przypadkach postaci te odgrywają swoje role wyłącznie „dla smaczku”. Dla stworzenia kolorytu, by zbulwersować małomiasteczkową widownię. Wykorzystuje się gejów w sposób „tabloidalny”, płytki. Ale myślę, może nieco mało ambitnie, że dobre i to. Przy zawstydzająco niskim poziomie akceptacji mniejszości seksualnych w Polsce, takie „oswajanie” z tematem ma swoje dobre strony. Na początek.
Zgadzam się z tobą całkowicie, że nadmierne akcentowanie inności nie sprzyja wzajemnej akceptacji. Sympatycznie, pozytywnie przedstawiony gej w banalnym serialu o Magdzie M. zrobił pewnie więcej dla środowiska kochających inaczej niż agresywne akcje rozmaitych organizacji „zawodowo” walczących o prawa gejów.
Na koniec zapytam Cię Maćku, do czego tak naprawdę potrzebna Ci jest literatura?
Jest moim luksusowym dodatkiem do życia. Uwielbiam czytać książki. Połykam je w bardzo szybkim tempie, niecierpliwie, niekiedy zarywając noce albo lekceważąco odkładam na półkę zaraz po pierwszym rozdziale, rozczarowany lub znudzony. Co pewien czas trafiam na perełkę, która chwyta za gardło: powoduje, że wilgotnieją oczy i przyśpiesza puls. I wtedy jestem zazdrosny. Siadam do komputera i próbuję własnych sił w nadziei, że ktoś przy mojej książce też spędzi miły wieczór. Wychodzi więc na to, że piszę z zazdrości…
Rozmawiał Mariusz Rajkiewicz
"...człowiek niezbyt się Panu Bogu udał. Fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie."
Co "nieudanego" jest w fizyczności?