Aleksandra Puciłowska niedawno wydała swoją debiutancką powieść "Mów mi Charlie", wypełnioną po brzegi ognistą relacją między dwoma kobietami. W rozmowie z nami pisarka opowiada o tym, jak jej się żyje w Berlinie, co myśli o obecnej sytuacji osób LGBT+ w Polsce oraz poleca swoje ulubione queerowe pozycje wydawnicze.
Klaudia Bobela, Queer.pl: Jak się żyje wyoutowanej lesbijce w Berlinie?Aleksandra Puciłowska: W Berlinie żyje się mi - jako wyoutowanej lesbijce - przede wszystkim... normalnie. Nie martwię się i nigdy nie musiałam się martwić o to, że fakt iż jestem z kobietą, przeszkodzi mi w czymkolwiek. Czy to w życiu prywatnym, czy zawodowym. Zaczynałam moją przygodę z Berlinem od programu au pair. Moja dziewczyna, z którą byłam wtedy w związku, odwiedzała rodzinę, u której mieszkałam. Wielokrotnie pilnowała ze mną dzieci wieczorami - one zresztą ją polubiły. Nikomu nie przyszło do głowy, by widzieć w tym jakikolwiek problem. Później, na studiach też dorabiałam pilnując dzieciaków. Wszyscy wiedzieli, że jestem lesbijką, znali moją dziewczynę. Nikogo to nie szokowało, ot normalna sprawa. To się nigdy nie zmieniło - czy to na studiach, czy później w kolejnych wyzwaniach zawodowych. W jednym teamie, w którym pracowałam okazało się, że większość osób to albo geje albo lesbijki - byłam zatem pierwszy raz w większości!
Marzę o tym, byśmy kiedyś mieli taką samą sytuację w Polsce. By fakt, że nie jest się osobą heteronormatywną, nie tylko nie był dla kogoś problemem, ale żeby przestał być też sensacją. To uda się nam tylko wówczas, gdy my sami jako przedstawiciele społeczeństwa LGBT+ przestaniemy się bać pokazywać. Coming out rzadko bywa prosty i bezbolesny, ale jest potrzebny - zarówno samej osobie, która go dokonuje jak i wszystkim innym - nam jako społeczeństwu. Minie jeszcze sporo czasu, nim polska rzeczywistość związana z akceptacją osób nieheteronormatywnych się zmieni. Ale my jesteśmy za to odpowiedzialni. Potrzebna jest odwaga, pewność siebie, wiara w ludzi, edukacja i solidarność. Zwłaszcza od osób, których problem braku akceptacji bezpośrednio nie dotyczy. Od przyjaciół, znajomych i rodzin - to ich wsparcie może pomóc znacznie przyspieszyć ten proces. Dlatego tak ważna jest nasza widoczność. Jeśli okaże się, że ta "tęczowa zaraza", o której się tyle słyszy to nasze córki, wnuczkowie, przyjaciele i współpracownicy... To potrafi zmienić perspektywę, nastawienie. Wiem to, bo choć żyję w Niemczech to outowałam się przecież też i w polskiej rzeczywistości, wśród Polek i Polaków. Potrzebujemy odwagi i dialogu. To słowa klucze.Queer.pl: Co sądzisz o obecnej sytuacji osób LGBT+ w Polsce? Czy myślisz, że kiedyś wrócisz do kraju?Aleksandra Puciłowska: Wyjechałam do Niemiec zaraz po maturze. Żyję zatem za granicą już ładny kawałek swojego życia. Ale Polska nigdy nie stała mi się obojętna. Tęsknię za nią praktycznie codziennie. I bacznie obserwuję to, co się dzieje za wschodnią granicą Odry. Ciężko mi zrozumieć, dlaczego Polska tak nagle i niespodziewanie skręciła niebezpiecznie w prawą, bardzo radykalną stronę. Wydawało mi się w pewnym momencie, że idziemy w całkiem fajnym, dającym nadzieję na przyszłość kierunku. Moje nadzieje były jednak złudne. Wyświetl ten post na Instagramie. Post udostępniony przez Aleksandra Puciłowska (@aleksandra_pucilowska_official)
Wszyscy wiemy, jak wygląda obecnie sytuacja LGBT+ w Polsce. Dobrze wiemy, jak deptane są prawa człowieka, każdy słyszał słowa Prezydenta RP dehumanizujące tęczową społeczność. W Niemczech i w każdym innym zachodnim państwie, Andrzej Duda nie miałby już prawa bytu na scenie politycznej. Nie po takich słowach.To, co się obecnie dzieje w Polsce, w Rosji i na Węgrzech jest niebezpieczne, i to bardzo. I martwi mnie to, że w moim kraju tak wiele osób zdaje się tego po prostu nie zauważać. A może po prostu nie chce tego zrobić, bo tak jest po prostu wygodniej? Osobiście staram się wesprzeć tęczową społeczność w Polsce na tyle, na ile mogę. Organizujemy w Berlinie strajki solidarnościowe, marsze i inne akcje, które mają zwrócić uwagę Niemców i Niemek na ten problem - bo wsparcie międzynarodowe też jest tu ważne. Byłam na Marszu Równości we Frankfurcie nad Odrą i w Słubicach. Pisałam o tym artykuł, bo uderzyło mnie to jak zmieniła się rzeczywistość wokół mnie, gdy mostem nad Odrą przeszłam ze stron... ( Pozostało znaków: 17094 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.