Bezczelnie młody i bezczelnie piękny, a przy tym fenomenalnie utalentowany. Taki objawił się światu w momencie swego reżyserskiego debiutu „Zabiłem moją matkę” (2009), mając zaledwie dwadzieścia lat. Znany wcześniej jako „cudowne dziecko” francuskojęzycznej kinematografii kanadyjskiej (prowincja Quebec), urodzony w Montrealu artysta objawił się jako nowa nadzieja filmu francuskiego, od dawna cierpiącego na starczy uwiąd i łaknącego świeżej krwi. Od tej chwili Xavier idzie przez świat hoży, genialny, trzyma ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean, skrywają przebogate skarby znakomitych pomysłów. Domyślam się, że musi strasznie irytować skostniałą artystyczną konserwę, a zwłaszcza kryptogejowskich homofobów: nie dość, że kusząco ładny, nie dość, że piekielnie zdolny, to jeszcze jawny gej. Z całym tym bagażem śmiało wędruje przez świat Zachodu, brawurowo zdobywając kolejne szczyty swych możliwości, przekraczając z młodzieńczą nonszalancją bariery, które dla innych były nie do pokonania. Promienny i mroczny zarazem idol nowego pokolenia hipsterów, nad którym krąży widmo wiecznie zbuntowanej i wiecznie umykającej młodości.
- Witold Jabłoński - Prowokacyjny tytuł debiutanckiego dzieła sam w sobie zawiera przesłanie obrazujące przyczyny światoburczego zrywu szesnastoletniego bohatera. Na ekranie widzimy bowiem przeciętną, (by nie rzec: banalną) sytuację zachodniej rodziny z przełomu wieków (XX i XXI):
rozwiedzeni rodzice; nadopiekuńcza, zaborcza matka; odległy, obojętny i najczęściej nieobecny ojciec; rozhisteryzowany dorastający nastolatek, narcyz i egocentryk o artystycznych zapędach i homoseksualnych skłonnościach. Gdy czuła chłopięca przyjaźń z pokrewnym duchowo szkolnym kolegą Antoninem (w tej roli znakomity, także wówczas początkujący Francois Arnaud, który dwa lata później rozpoczął wielką światową karierę w wysokobudżetowym serialu „Rodzina Borgiów” jako powabny, demoniczny Cesare – trzeba przyznać, Dolan ma szczęśliwą rękę do aktorów!) zamienia się w płomienny romans, nabrzmiała sytuacja pęka i następuje wylew familijnej agresji oraz wzajemnych pretensji. Mniejsza zresztą o rozwiązania fabularne, skoro prywatna, kameralna opowieść jest tylko pretekstem do zaprezentowania szerszego problemu, jakim są źródła buntu kolejnych pokoleń młodzieży. Obrazem tym Xavier Dolan wpisał się bowiem, całkiem świadomie, w długi szereg filmowych buntowników, nie zawsze „bez powodu”.
Od początków indoeuropejskiej cywilizacji (również w starożytnym Babilonie)
każde młode pokolenie kontestowało na różne sposoby przeciwko hipokryzji i konformizmowi rodziców, uważając, że lepiej od nich potrafi zbudować nowy, wspaniały świat, wyzbyty starczych przesądów i zahamowań. Nonkonformizm przybierał różne formy, niekiedy była to ucieczka w alkohol i narkotyczne doznania, czasem polegał na przekraczaniu różnych społecznych norm (w tym również tabu homoseksualizmu), zdarzało się także wreszcie, iż owocował rzeczywistą, socjalną lub przynajmniej obyczajową, rewolucją. Zwykle jednak nawet po takich kataklizmach zbuntowana młodzież dorastała, uspokajała się i w końcu konformizowała, stając się kolejnym stopniem rozwoju wielkiego gmachu cywilizacyjnego postępu. Dopiero w drugiej połowie XX wieku nastąpił przełom kulturowy, niespotykany nigdy wcześniej: oto bowiem młodzieńczy bunt zyskał prawo trwałego obywatelstwa w świecie Zachodu, stając się jego znamienną, niezbywalną cechą rozpoznawczą.
Rzecz ciekawa, że aż po lata 50. XX wieku nie zaistniało w całej pełni zjawisko znane nam tak doskonale dzisiaj z codziennej autopsji, jakim jest tzw. „kultura młodzieżowa”. Istniał oczywiście, wywodzący się jeszcze z romantyzmu, kult młodości jako takiej, jednak
nie wyodrębniano w zasadzie młodzieżowego stylu życia i młodzieżowych gustów np. muzycznych czy estetycznych jako osobnej kategorii. Dopiero po II wojnie światowej nastąpił bardzo istotny przewrót myślowy i mentalny. Młodzież zaczęła się inaczej ubierać, przemawiać innym językiem, słuchać innej muzyki. Wymownym tego symbolem – w całej masie innych – stała się słynna skórzana kurtka Marlona Brando, odziedziczona później przez niekwestionowanego idola nowego pokolenia, krnąbrnego i niesfornego Jamesa Deana. Wydaje się, że
Xavier jest właśnie Jamesem Deanem pokolenia egzaltowanych i przeintelektualizowanych hipsterów u progu nowego tysiąclecia. Nie zdołałby jednak zaistnieć i wypowiedzieć się w całej pełni, gdyby nie zjawiska i wydarzenia, jakie zaszły w końcówce uprzedniego milenium.
Narastający kryzys świadomości znalazł swój ostateczny wyraz w wielkiej fali kulturowej i obyczajowej rewolty roku 1968, która przetoczyła się przez cały świat zachodni, a jej objawem stały się amerykańskie komuny hipisów i barykady na ulicach Paryża. Wtedy również pojawiło się hasło głoszące wrogość wobec „starców”, którzy ukończyli 30 lat. Młodzi ludzie nie chcieli przyjąć do wiadomości, że sami niezadługo przekroczą tę wiekową barierę, sami więc także w końcu się zestarzeją i skostnieją w życiowych poglądach. Rebelii skierowanej przeciwko wysyłaniu młodych ludzi na bezsensowne wojny i bezwzględnym zasadom walki o byt świata kapitalistycznego towarzyszyło także pragnienie ostatecznego obalenia wszelkich norm i zatarcia granic płci. Od tamtych czasów zafascynowanie młodością, pojmowaną jako absolut, cel i samoistna wartość, przenika schyłkowy wiek XX i początek nowego stulecia. Trafnie określił źródło tej fascynacji Leszek Kołakowski w eseju „O młodości”: „Chodzi o samo poczucie, że nic nie jest jeszcze przesądzone czy wyznaczone przez los, że drogi są otwarte i wszystko jest możliwe. Im dłużej żyjemy, tym bardziej nasze możliwości się zawężają, tym bardziej jesteśmy w koleinach, z których trudno wyjść, chyba że w wyniku nieoczekiwanych i losem zrządzonych katastrof”. I choć owa kolejna próba przebudowy świata zakończyła się zupełnym fiaskiem, wywarła jednak silny wpływ zarówno na sztukę wysoką, jak i masową, która przechwyciła przede wszystkim jej przesyconą perwersyjnym erotyzmem estetykę.
Dylemat ten jest doskonale widoczny w kolejnym obrazie Dolana
„Wyśnione miłości” (2010). Tym razem wymuskany, szykownie wystrojony i ufryzowany Francis, grany znów przez samego Xaviera i stanowiący jego aktualne alter ego, buszuje w snobistycznym światku wielkomiejskiej bohemy. Porusza się po nim drobiąc rozkołysanymi kroczkami w genderowych trzewikach na podwyższonych obcasach. W owym środowisku wszystko wydaje się teatralną iluzją i grą pozorów, miłość zdaje się artystyczną fanaberią i nawet związane z nią cierpienie obnosi się niczym najmodniejszy ciuch. Wszystko staje się względne, wszystko jest towarzyską zabawą, przenikniętą estetyką campu. „Homoseksualiści związali swoją integrację w społeczeństwie z propagowaniem poczucia estetycznego. Camp jest rozpuszczalnikiem moralności – pisała Susan Sontag w „Notatkach o campie”. - Oczywiście campowa metafora życia jako teatru może być szczególnie przydatna dla usprawiedliwienia i dla projekcji pewnego aspektu sytuacji homoseksualistów, (także to, że camp nalega, by nie być 'poważnym', by wszystko było zabawą, współgra z pragnieniem homoseksualisty, aby pozostać młodzieńcem)”.
Słowa wybitnej intelektualistki z r. 1964 pasują dziś jak ulał do postawy hipsterów i niektórych propagatorów Gender. Główny bohater przeżywa, wraz ze swą najlepszą przyjaciółką, erotyczną fascynację androgynicznym Nicolasem, w którym widzi ucieleśnienie Apolla Belwederskiego i Dawida Michała Anioła, estetyczny ideał wszech czasów. Znamienne, że nie potrafi po prostu się w kimś zakochać bez natychmiastowego przywoływania dziesiątków kulturowych odniesień. Seksualnemu zauroczeniu i bałwochwalczej adoracji sprzyja także silnie ambiwalentna, niezdecydowana płciowo postawa obiektu uczuć. Xavier zresztą także podoba się zarówno kobietom, jak i mężczyznom, obaj chłopcy zdają się więc uosobieniem uniseksualnego piękna, oczywiście na miarę gustów naszej epoki. Fakt ponadczasowego kultu młodzieńczej dwuznaczności i biseksualizmu wyjaśnił uczenie Mircea Eliade w dziele „Mefisto i Androgyn czyli tajemnica pełni”: „Ta właśnie idea powszechnej biseksualności, wynikając w sposób konieczny z biseksualności boskiej jako wzorca i zasady wszelkiego istnienia... implikuje ideę, że doskonałość, a więc Byt, polega w ostatecznym rozrachunku na jedności-pełni. (…) Potwierdza się to zarówno w androgynii bogów, jak w obrzędach symbolicznej androgynizacji”.
Oglądając ten film, trudno się też oprzeć wrażeniu, że nad całą tą perwersyjną grą młodzieńczych sympatii i antypatii, kokieterii i odrzucenia, ekstazy bliskości i udręki nienasycenia unosi się duch Don Juana. „Celem jest oczarowanie i zdobywanie, a nie miłość – pisała Maria Kornatowska w książce „Eros i film” (1986). - Don Juan uwodzi kobiety, spragniony ciągłego potwierdzenia własnej atrakcyjności, gwoli zaspokojenia próżności i chorobliwego narcyzmu. Kobieta nie jest autonomicznym partnerem, lecz przedmiotem lub zwierciadłem, w którym ogląda własne, upiększone oblicze. Don Juan trawi życie w pogoni za nieosiągalnym, romantycznym ideałem – znakiem zarówno emocjonalnej niedojrzałości, jak i wiecznego nienasycenia duszy. (…) Legenda o uwodzicielu z Sewilli zdaje się być stworzona na miarę naszych niepokojów. Wyraża głód doskonałości, gorycz wiecznego nienasycenia, świadomość ciągłej obecności śmierci, owej mrocznej piękności”.
Powyższe słowa pasują nie tylko do spraw męsko-damskich, ale także, a nawet jeszcze bardziej, do płaszczyzny zauroczeń i fantazji homoerotycznych, znacznie częściej w naszym społeczeństwie zagrożonych potępieniem i poczuciem niespełnienia. Nałogowy donżuanizm, (emocjonalny chłód i „zaliczanie” kolejnych partnerów, traktowanych jak jednorazowe przedmioty użytkowe), jest niestety częstą postawą gejów. Skoro prawdziwa miłość jest nieosiągalna, pozostaje promiskuityzm oraz świat fantazji, w którym poszukuje się swego upiększonego sobowtóra. „Don Juan jest blokiem z marmuru, w którym każdy może wykuć własną rzeźbę” - stwierdza Jose Ortega y Gasset we „Wprowadzeniu do Don Juana”. W przypadku Xaviera ma się natrętne odczucie, że wyrażając się z wielką admiracją o dzisiejszych wyzwolonych kobietach, (które zarazem nie pociągają go seksualnie), w istocie pragnąłby być jedną z nich. W zasadzie więc nie jest to problem homoseksualizmu, który z reguły akceptuje i wielbi własną płeć, lecz przypadek coraz mocniej ujawniającego się transseksualizmu, trzeba przyznać, że w formie wizualnie niezwykle atrakcyjnej.
Przywołany przez Kornatowską w kontekście Don Juana cień cierpienia i śmierci towarzyszy także młodzieńcowi z kolejnego filmu Dolana
„Tom na farmie” (2013). Tytułowy bohater trafia na wieś, dowiedziawszy się o zagadkowej śmierci kochanka. Światem tym rządzą społeczna agresja i hipokryzja, homo- i ksenofobia, siłowe rozwiązywanie wszelkich problemów i dominująca rola katolicyzmu. Całkiem jak na polskiej prowincji... Kto jednak oglądał tak mroczne i okrutne filmy jak australijski „Snowtown” (2011), wie przecież doskonale, że prowincja jest okropna pod każdą szerokością geograficzną, złowroga wobec wszelkiej maści „odmieńców”. Tom przekonuje się o tym boleśnie i dosłownie na własnej skórze, gdy podejmuje dziwną, sadomasochistyczną grę z homofobicznie nastawionym starszym bratem ukochanego, ujawniając przy tym własne mroczne ciągotki. Jedynym wyjściem z tej niezdrowej, dusznej sytuacji pozostaje ucieczka do wielkiego miasta i roztopienie się w anonimowym tłumie.
Coś takiego nie grozi na szczęście Dolanowi, który jest przecież artystą, na dodatek nietuzinkowym. Pozostaje pytanie, czym nas jeszcze zaskoczy. Najnowszy obraz
„Mama” (2014) wzbudza uzasadnione obawy popadnięcia w artystyczną wtórność i powielania ciągle tych samych obsesji (znów kanadyjska prowincja, znowu konflikt niesfornego syna z apodyktyczną matką i starcie odchyleń psychicznych z „normalnością”). Co się stanie, gdy młody reżyser i aktor utraci wdzięk i powab świeżości? Ciekawie będzie obserwować jego dalszy rozwój z nadzieją, że nawet jeśli piękny efeb kiedyś np. zbrzydnie, roztyje się lub wyłysieje (co nie daj, Apollo!), zdoła i tak zaspokoić pragnienia widza kolejnym ciekawym utworem. Wierni widzowie niecierpliwie czekają wstrzymując oddech...
gdyby można było podejść do tego normalnie, naturalnie, może udałoby sie zobaczyć coś więcej poza pięknymi twarzami i wątkiem homoseksualnym, poza wykluczeniem z powodu orientacji, problemów z powodu orientacji, smutku z powodu orientacji , gniewu z powodu orientacji i w ogóle wszystkiego z powodu orientacji.
to jest po prostu jakieś kuriozum.
nie sadzę też aby Dolan pragnął zamienić się w kobietę. no może na jakiś czas, z ciekawości. ale to przypuszczenie nie godzi się. to jakieś fantasmagorie.
natomiast różnica pomiędzy Mommy i jego debiutanckim filmem jest olbrzymia. różnica perspektywy spojrzenia na matkę, różnica portretowania postaci, różnice w rozwijaniu fabuły, różnica w temperamencie, różnice w historii i niezliczona ilość jeszcze różnic. oczywiście, że sa też podobizny ale te filmy bardzo różnią się od siebie i wydaje mi się, że Dolan tym właśnie filmem odszedl od poprzednich o jeden bardzo duży krok.
nie ma w nim żadnej monotonii.
cała subkultura hipsterska wg. mnie opiera się na jakieś imitacji. masce. Dolan jest prawdziwy.
czasem wydaje mi się, że jeśli chodzi o takich twórców jak on. bardzo intymnych, prywatnych, należy bardziej rozpatrywac ich dzieła pod wzgledem ich własnej drogi, nie drogi całego pokolenia. wydaje mi się, że droga Dolana trochę skręca w bok.
na jego nieszczęście jest młody i piękny i ludzie najpierw patrzą na niego a potem na jego filmy a następnie myślą sobie, że tam tylko chodzi o estetykę, jakieś bzdury, orientacje.
filmy oglądajmy z otwartym sercem, nie tylko oczami.
btw. tez czasem coś mi sie tam w jego filmach nie podoba, ale wkurza mnie to spojrzenie na Dolana strasznie zamazane przez jego homoseksualizm, wiek i to, że nosi okulary w czarnych oprawkach.
toż to tylko skorupa.
Tak bardzo prawdziwe, dlatego też tak bardzo smutne.
Obejrzałem kilka filmów i wizualnie pięknie zrobione ale puste w scenariuszu i momentami sztuczne w sytuacjach i zachowaniach. Były momenty dobre, jednak należą one do mniejszości w całości poszczególnego filmu.
Dokladnie mam to samo przenyslenie. Swietny film. Moze krytykiwany bo nie jest o homo wiec juz niby slaby. Beznadziejny artykul a Mama to jeden z lepszych filmow ktore ostatnio widzialem