Kończy się kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego. Warto się jej przyjrzeć także pod kątem LGBT. Głosowanie już w najbliższą niedzielę, 25 maja.
- Krzysztof Tomasik - Trudno zaprzeczyć, że obecna kampania
nie wywołuje wielkich emocji. Zewsząd słychać narzekania: głupio, niemerytorycznie, przewidywalnie. Brakuje wiary, że coś się zmieni, w sondażach znów przewodzą PO i PiS, a frekwencja szykuje się tak mała, że aż rekordowa. Nawet powtarzanie, że 60% krajowego prawa jest ustalane w Parlamencie Europejskim na nikim nie robi specjalnego wrażenia.
Ogólny marazm udzielił się także społeczności LGBT, i to pomimo sporej liczby kandydatów i kandydatek reprezentujących mniejszości seksualne. Dość szybko przyzwyczailiśmy się do „efektu Palikota”, czyli wprowadzenia do polskiego Sejmu w 2011 r. Roberta Biedronia i Anny Grodzkiej. Tamten przełom wciąż procentuje, ale nie znaczy to, że tak będzie zawsze. Trudno też abstrahować od faktu, że właśnie zaczyna się tzw.
maraton wyborczy, jeszcze w tym roku będą wybory samorządowe, a w przyszłym parlamentarne i prezydenckie.
Tym samym zaczynamy wskazywanie ludzi, którzy będą nami rządzić do końca dekady, do lat 2019-2020. Nawet jeśli na co dzień nie myśli się o tym w ten sposób, warto mieć tego świadomość. NA „NIE”!W związku z powyższym, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie
co jest teraz największym zagrożeniem dla polskiej sceny politycznej. Czy jest nim zablokowane w swojej paranoi Prawo i Sprawiedliwość, mające w kieszeni przegraną w wyborach prezydenckich, czy też może beznadzieja Platformy Obywatelskiej, wciąż gotowej do obiecywania i robienia „dobrego wrażenia”, z którego nic nie wynika. Idealnym symbolem takiej postawy jest liderka listy warszawskiej, Danuta Hübner, od lat nieźle osadzona w strukturach władzy, najpierw jako komisarka, teraz posłanka PE. Przedstawiana w mediach jako wyjątkowa profesjonalistka skupiona na pracy, a nie polityce, zaliczyła krótką drogę od SLD do PO, zawsze przy władzy. Nikt tylko nie wyjaśnił jakim cudem postać tego formatu uciekła z głosowania przeciwko homofobii (
tzw. raport Lunacek, nazywany tak od nazwiska europosłanki Urlike Lunacek). Zresztą tamto głosowanie to chyba najlepsze świadectwo czym różni się PiS od PO. Przedstawiciele PiS-u zagłosowali przeciw, politycy i polityczki PO (z wyjątkiem jednego), uciekli z gmachu, chociaż tego samego dnia brali udział w obradach PE. Efekt ten sam. Uciekanie to zresztą stała strategia Platformy, także Agnieszka Kozłowska-Rajewicz nie wzięła udziału w głosowaniu nad ustawą o edukacji seksualnej, mówiła o tym Magda Środa w wywiadzie dla Dziennika Opinii:
„Teraz będziemy mieli problem z Agnieszką Kozłowską-Rajewicz, która jest wielkim rozczarowaniem. Ona urosła na Kongresie [Kobiet], ściśle współpracowała, dużo się nauczyła, miała nasze poparcie. Ale kiedy przyszła chwila próby, po pierwsze, wybrała Parlament Europejski, a po drugie, wybrała „kontynuację dzieła Jana Pawła II”, a nie edukację seksualną. Takie było jej głosowanie w Sejmie. To jest kwintesencją Platformy - ważna jest lojalność, władza i atrakcje jakie ona daje czyli na przykład kilka lat z dzieckiem w Brukseli. Żal”. Dodać można jeszcze do tego niewiadomą kto zastąpi Kozłowską-Rajewicz na stanowisku Pełnomocniczki ds. Równego Traktowania. Raczej nie ma szans, że Donald Tusk zaproponuje gabinet jakiejś specjalistce lub specjaliście od prawa antydyskryminacyjnego. Wcale nie jest wykluczone, że Pełnomocniczką znów będzie ktoś w rodzaju Elżbiety Radziszewskiej (tzw. ministry „od niczego”), a więc polityczki Platformy, która akurat się premierowi wyda odpowiednia na „jakieś” stanowisko.
Piszę tak dużo o Platformie Obywatelskiej właściwie rytualnie, bo sama partia w żadnym miejscu nie przedstawia się jako przyjazna mniejszościom seksualnym, tematyka równościowa w żaden sposób nie jest dla nich ważna. Ostatnio
Tusk w czasie Kongresu Kobiet mówił o związkach partnerskich, że nic w tej sprawie nie da się zrobić, niemal ze smutkiem, jakby niewiele od niego zależało. Jest to dość zabawne, jeśli uświadomić sobie, że mowa o człowieku kierującym rządem od siedmiu lat, który ma też większość sejmową, a kiedy trzeba potrafi błyskawicznie uchwalić najbardziej absurdalną i szkodliwą ustawę (np. o dopalaczach).
NA „TAK”!Partii startujących do Parlamentu Europejskiego, które w jakiś sposób zabiegają o elektorat LGBT jest mniej i łatwo je wymienić: to koalicja
Europa Plus Twój Ruch, Zieloni i SLD. Wszystkie te byty są na naszej scenie od wielu lat (SLD, Zieloni), albo wkroczyli niedawno, ale z przytupem (Twój Ruch), znane są więc ich wady i zalety, nie ma też sensu rozwodzić się nad historią. Najlepszym miernikiem na ile poważnie dany blok traktuje sprawy równościowe jest obecność na listach osób LGBT. Oczywiście, liczy się program, liczą się osoby przyjazne mniejszościom
(Kazia Szczuka, Wanda Nowicka, Barbara Nowacka, Ryszard Kalisz, Iza Desperak, Joanna Senyszyn), ale jeżeli partia nie realizuje polityki równościowej na własnych listach i nie jest w stanie wpuścić na listę geja czy lesbijki (o transie nie mówiąc), daje bardzo wyraźny sygnał, w jakim poważaniu ma tę tematykę.
W tym względzie najliczniejszą grupę wystawiła Europa Plus Twój Ruch
(Tomasz Szypuła, Inga Kostrzewa, Ewa Hołuszko, Marta Abramowicz), ale kilkoma nazwiskami mogą się pochwalić też Zieloni
(Mateusz Urban, Anna Zawadzka, Daniel Michalski). Jedynie w przypadku SLD mamy do czynienia z jednym nazwiskiem jawnego geja, to
Krystian Legierski startujący w Warszawie.
Trudno się łudzić, że któreś z nich ma szansę na mandat, dostali tzw. miejsca niebiorące, dodatkowym problemem jest próg wyborczy 5%. Od ich wyniku będzie jednak sporo zależeć. Nawet jeśli nie wpłynie to na prawo stanowione w Parlamencie Europejskim, to z pewnością wpłynie na listy w wyborach samorządowych i parlamentarnych.
Nieobecni nie mają głosu. Wciąż realny jest powrót do sytuacji, gdy społeczność LGBT nie miała swoich przedstawicieli w Sejmie, ani na listach wyborczych.
Akurat Danielą to ja bym się nie chwalił.
A więc 73% gejów nie ma zrytych bani. Nie jest źle ;)
Parada jest OK, i pójście na wybory jest OK. Różnymi sposobami można walczyć o swoje. Ale odnoszę wrażenie, że zaburzone są proporcje. Związki/małżeństwa załatwia się w parlamentach, a nie na demonstracji.[b] (tak, wiem, że to wybory do PE, anie do polskiego sejmu)
Prawdopodobnie próg wyborczy przekroczy pan w muszce i za parę miesięcy na Queer.pl pojawi się artykuł opisujący jego ekscesy w PE łącznie z wypowiedziami o "homosiach" i "zboczeńcach". Teraz JKM będzie obrażać Ankę Grodzką Brukseli.
[b]Ale my zamiast dyskutować o tym dlaczego "nasi" nie dostali się do sejmu będziemy dyskutować o tym jaką fajną kieckę ubrała Jej Perfekcyjność na paradę.