dr Jerzy Krzyszpień Anglista, tłumacz
Określenie "mniejszości seksualne" ma sporo plusów: jest zrozumiałe, niewyłączające i już dość często używane. Niepożądane może wydawać się to, że znaczną część społeczeństwa klasyfikuje akurat jako "mniejszość". Lecz koncepcja mniejszości seksualnych (która po Stonewall na Zachodzie okazała się politycznie skuteczna, a my jesteśmy chyba na jeszcze mniej zaawansowanym etapie emancypacji) posiada analogię w bardziej akceptowanych mniejszościach narodowych, sugerując pewien porządek społeczny, który dla wielu może być do przyjęcia.
Druga w kolejności mogłaby być mniej zgrabna fraza "ludzie nieheteroseksualni". Gdy zaś zakłada się uważnych odbiorców, można też, zwłaszcza w języku pisanym, używać krótkiego terminu"ludzie LGBT", wyjaśniając go za pierwszym razem w nawiasie: lesbijki, geje, biseksualni, transseksualni/transpłciowi, co w istocie nieraz pojawia się w tekstach anglojęzycznych. Nie uciekniemy z globalnej wioski, w której "ważne" pomysły przejmuje się z obszaru języka angielskiego. (Nawiasem mówiąc, idea promowania nowych określeń, by ludziom uprzedzonym za pomocą języka otwierać oczy, często nie idzie w parze z prostotą czy krótkością wypowiedzi. Pomysłodawcy pewnych dłuższych określeń na Zachodzie o tym wiedzą i świadomie toczą boje o ich akceptację.)
Z kolei słowo"queer" ze względu na specyficzną formę oraz denotacyjne i konotacyjne znaczenie ogranicza się jako zapożyczenie głównie do tekstów specjalistycznych. Czasami używany jako jego odpowiednik polski wyraz "odmieniec" z uwagi na swoją inną historię nie jest na razie jego dokładnym przekładem, lecz może się do niego zbliżyć, gdy wyraz "queer" w języku angielskim będzie już całkowicie zawłaszczony jako określenie neutralne. A zatem prosto i krótko: "mniejszości seksualne"?
Uwaga na marginesie: Nasuwa się pytanie, jakie znaczenie obecnie dla emancypacji przynajmniej niektórych mniejszości seksualnych w naszym kraju mają pewne słowa. Od dzielenia otaczającej nas rzeczywistości na kategorie nie uciekniemy. Dlatego proponuję, byśmy odrobili zaległe zadanie z niższych klas szkoły wyzwolenia (temat lekcji: Język a władza - przykłady z codziennego życia). Niektóre z wniosków byłyby następujące:
-Porzućmy XIX-wieczny dyskurs medyczny i zamiast "homoseksualizm"(jak "artretyzm"i "reumatyzm") mówmy i piszmy "homoseksualność" (jak "seksualność kobiet"), a zatem także "biseksualność", "transseksualność"/ "transpłciowość" (i w końcu ";heteroseksualność", chociaż o tej ostatniej społeczeństwo nie tyle mówi, ile nią żyje).
-Ponieważ rzeczowniki jako etykiety mają większą siłę rażenia niż przymiotniki, zamiast zasłaniających człowieka słów "homoseksualiści", "biseksualiści", "transseksualiści"(forma "-izm"dała formę "-ista) mówmy i piszmy (ludzie) homoseksualni", biseksualni, transseksualni czy transpłciowi (tak jak "bogaci" i "biedni" bywają formami mniej stygmatyzującymi niż "bogacze" i "biedacy"; porównaj też "prawosławni", "leworęczni" itd.). Forma "osoby homoseksualne" to już postęp, lecz efekt wyrazu "osoby" jest nieco problematyczny, sugerując tylko odosobnione zjawiska.
-Tłumacząc angielskie słowo "gay" (gdy odnosi się do obu płci), nie przemilczajmy arogancko kobiet, więc mówmy i piszmy"lesbijsko-gejowski" bądź "lesbijski i gejowski". Widoczność kobiet lesbijek ma istotną wartość.
Należałoby znaleźć sposób na docieranie z refleksjami tego typu do mediów. Odrzucajmy etykiety lub modyfikujmy je, by nas - jako ludzi - mniej zasłaniały.
LGBT.
I wszyscy wiedzą o co kaman.
Ha...
Ha...
Ha...
Popieram Sweetgary,
po co jakieś umowne określenia?
Każdy zrozumie, kiedy powiesz, że jesteś trans albo bi.
Forma nazewnictwa to akurat sprawa drugorzędna.
Myślę, że nie sposób znaleźć kolejnego słowa - i nie ma takiej potrzeby. Nieheteronormatywność jest z założenia różnorodna i wymykająca sie ścisłej kategoryzacji - i nie sposób załatwic jej jednym słowem. Ja wolę bogatą mozaikę słow i gier nimi, niż glajszachtowanie języka.
W czasie II wojny polscy komuniści w Rosji uznali, że używanie słowa Żyd jest "politycznie niepoprawne" - choć wtedy, rzecz jasna, nie było tego pojęcia. Zaczęli wiec w publicystyce (tzn. polskiej prasie wydawanej w ZSRR) używać rosyjskiego "jewrej" - ale wkrótce poszli po rozum do głowy (to jwerej brzmiało śmiesznie!) i zoastawili Żyda w spokoju, pozwolili mu żyć w języku...
Podobnie było ze słowem "sowiecki", które zastąpiono "radzieckim" - a przecież słowa "sowiecki" sami "Sowieci" używali! Oczywiście chodziło o nieprzyjazne przedwojenne klimaty, przedwojenny "kaczyzm"... A obecnie "sowiecki" znów wróciło do łask, choć jednak ma ten pejoratywny wydźwięk. Podobnie jak słowo "reżim"...
Ale może na razie tyle...
Jedna rzecz co do ktorej jestem zdecydowanie przeciwko to proby "oswajania slowa pedal".
Dlatego jedna rzecz, to język "zewnętrzny", na potrzeby komunikacji z ogółem społeczeństwa, a zupełnie coś innego rozmowy między nami. I tu również, w tym drugim przypadku, mogą zaistnieć różne sytuacje: jeśli rozmawiam ze znajomymi, którzy mnie znają, znają mój charakter, poczucie humoru, znają moje poglądy, to oni doskonale wiedzą, że jeśli mówię „geje”, to mam na myśli zarówno chłopaków jak i dziewczyny. I osoby trans. I queer też. A mówię „geje”, bo tak jest szybciej, a i tak wiem, że wszyscy wiedzą o co chodzi (i „geje”, a nie „les”, bo moje wewnętrzne „ja” mi podpowiada, że przynależę do gatunku samczego i z nim najbardziej się utożsamiam – a znajome dziewczyny wiedzą o co chodzi i wiedzą, że w tym momencie też są gejami – i z drugiej strony ja się nie obrażam, jak one do mnie mówią, że jestem „zajebista laska”, bo jest to tylko rodzaj kodu między nami, który nie jest w stanie zachwiać mojego osobistego poczucia męskości). Ale to w rozmowie z dobrymi znajomymi. Tu, na InnejStronie, też czuję się w swoim środowisku, chociaż niewiele osób stąd znam osobiście. Dlatego tu nigdy bym nie użył skrótu „gej” dla ogółu swoich pojęć. Nie wiem, czy dlatego, żeby kogoś nie urazić? Chyba bardziej dlatego, żeby być dobrze zrozumianym.
Więc zgadzam się z Tobą, że w „wewnętrznych” rozmowach takie nadmuchiwanie pojęć jest żałosne.
Jednak będę się upierał co do „zewnętrznego” języka. Uważam, że jeśli chce się cokolwiek wywalczyć, to łatwiej jest coś wywalczyć w imieniu większej, niż mniejszej ilości osób. Dlatego w języku „zewnętrznym” pojęcie osób nieheteronormatywnych wydaje mi się najodpowiedniejsze. Bo gdyby chcieć „zewnętrznie” być precyzyjnym (i uczciwym wobec siebie!!!), to co? Powiesz, że walczysz wyłącznie o prawa gejów (znaczy się facetów), do tego tych nieprzegiętych blondynów o wzroście 176-182cm, z prostym nosem, w wieku 25-35 lat, lubiących Madonnę? Wiadomo, że nie. Więc tu tak naprawdę możemy się zastanawiać nad dwoma zupełnie innymi zagadnieniami:
1. jaki w nas samych jest stopień akceptacji dla osób o nie idealnie naszych preferencjach (a może nawet gustach) seksualnych? Do którego miejsca możemy iść na kompromis i zawiązywać koalicje w walce o wspólne prawa?
2. jakie słowa uznamy dla nas za obraźliwe, jeśli wypowiadają je osoby o nie naszej preferencji seksualnej? (bo jak ze znajomymi się umawiamy na „zlot ciot”, to to nas bawi, ale jak za plecami słyszę pogardliwe „pedał”, to mam wkurw i dałbym w mordę.
BTW czy w tej dyskusji wypowiedziała się jakaś kobieta?