Wiele osób uważa, że polska literatura lesbijska ma się dobrze, istnieje grono pisarek znanych, rozpoznawanych, które "wyjście z szafy", zwłaszcza literackie, mają już dawno za
sobą (
o czym pisał
na Innej Stronie ostatnio Krzysztof Tomasik). Zawsze jest jednak druga strona medalu, w tym przypadku jest nią brak babskich "czytadeł"
lesbijskich, opowieści pozbawionych lesbijskiej martyrologii i metafizycznej dwuznaczności. Jakiś czas temu pojawiła sie na naszym rynku
książeczka Anny Arendt "Życie rodzinne świstaka",
która miała dać początek serii 3L ? Lekkiej Literatury dla Lesbijek. Romansidło z kobietami na pierwszym planie zostało ciepło przyjęte przez czytelniczki,
co świadczy o tym, że faktycznie jest zapotrzebowanie na taką literaturę. Czy
"Mojej les" Zofii Staniszewskiej uda się przetrzeć szlak innym pisarkom?
Zobaczymy. Sama pisarka tak mówi o swojej książce: "Podjęłam próbę napisania pierwszej polskiej les story (gej story ma się dobrze), w której wydobywam
ze społecznego i literackiego niebytu postać kobiety zakochanej w kobiecie. Nie miałam jednak ambicji opisania i zdiagnozowania środowiska kobiet
homoseksualnych w Polsce ? skupiłam się na dwóch kobietach i ich wzajemnych, niepowtarzalnych relacjach."
Główne bohaterki
"Mojej les",
Dorotka i
Miłka,
to młode kobiety, na swój sposób uporządkowane, szczęśliwe, wspólnie wychowujące dzieci Miłki z jej poprzedniego małżeństwa i starające się o kolejne
(metodą inseminacji). Pogodzone ze sobą, ze swoją tożsamością, światem zewnętrznym, kłócące i kochające się namiętnie "homiczki" i "sarenki".
Otoczone całym przeglądem charakterów, od Igi Inkrustowanej ? lesbijskiej feministki, Lupki Tosi ? ofiary przemocy domowej i alkoholu,
Kasi Organizatorki ? kobiety, która się spełnia w proszku do prania i "w solarium i w gabinecie odnajduje zagubione poczucie tożsamości",
Baby na Wysokościach, po homofobów, duchownych, alterglobalistów, ludzi szczęśliwych i nieszczęśliwych, ale nigdy złych. A jednak coś
czasem zgrzyta w tym kolorowym świecie. Każdy związek, nawet ten z pozoru najbardziej szczęśliwy, ma swoje dobre i złe chwile, i nie
jest ważne czy jest homoseksualny czy nie. Banały? Staniszewska często stąpa po cienkim lodzie wyidealizowanego świata, który sama
stworzyła, ale czyż nie tego wymagamy od love story? "Moja les" jest także bardzo ukontekstowiona w odniesieniu do miejsca i czasu.
Pisarka pokazuje nam Poznań z kartograficzną dokładnością - każdy mieszkaniec Poznania od razu pozna charakterystyczne ulice, budynki.
Do tego w tle wszystkim znane z gazet wydarzenia, osoby, wytwory kultury, zagadnienia, które stają się pretekstem do snucia czasem
publicystycznych wręcz rozważań. Mamy zatem i manify, i historię 14-letniej Renatki, której odmówiono aborcji, i molestowanie w szkole
przez heteroseksualnego nauczyciela, i skrótowy przegląd ważniejszych zagadnień LGBT, i swoisty product placement o braku lesbijskich
książek i filmów, w związku z czym Dorotka dochodzi do wniosku, że "czasu kulturalnie spędzić nie mogę zgodnie ze swoją orientacją i ze swoją dziewczyną".
Zatem jest i wesoło, i refleksyjnie, stereotypowo, ale momentami i odważnie. Dlatego "Moja Les" Zofii Staniszewszskiej z początku jest przyjemnym
i pozytywnym "czytadłem", z miłością na pierwszym planie, z codziennym życiem w Polsce na drugim. Kolorowi, zarysowani jednak grubą kreską bohaterowie,
znane każdemu obrazki z życia codziennego w polskim mieście, specyficzny humor, sprawiają, że książka Staniszewskiej jest świetną pozycją do czytania
w tramwaju, do poduszki, czy po prostu podczas weekendowego wypadu. Pierwsze wrażenie może być jednak czasem mylne. W miarę rozwoju wydarzeń lekkie
czytadło zamienia się momentami w oniryczną opowieść o wzlotach i upadkach, życiu i śmierci, miłości i samotności, staje sie krótkim przeglądem
zagadnień współczesnego świata, od konsumpcjonizmu, po alterglobalizm, popkulturę. Tylko po co?
Mam wrażenie, że wśród wielości wątków, postaci,
wydarzeń, zamieszkał chaos, który - parafrazując styl Staniszewskiej - niedosyt w czytanie wprowadził. I to właśnie odróżnia "Moją les" od
przeciętnego czytadła - język, który wciąga nas w kobiecy świat Dorotki i Miłki. Nafaszerowany potocyzmami, neologizmami, inwersjami,
stylizacjami mitologiczno-biblijnymi, czasem męczący, a czasem wręcz ratujący książkę Staniszewskiej. Czytelniczki z pewnością docenią zmysłową,
choć momentami dosłowną erotykę. Mnie najbardziej poruszyły i zapadły w pamięć wszystkie rozmowy głównej bohaterki z Babą na Wysokościach,
Panią czasu i Jedyną, Matką na niebosach, bardzo sprawnie napisane i refleksyjne, stylizacyjnie przywodzące mi na myśl "Annę Inn w
grobowcach świata" Olgi Tokarczuk.
Dobrze że takie książki powstają, chociażby ze względu na pokazanie czytelnikom, że "homiczki" i "sarenki" kochają, kłócą się, cieszą,
smucą i pragną jak wszyscy. I żyją tuż obok.
Książka naprawdę rewelacyjna:)
Głupiec, Lustro.
Niestety nigdzie nie mogę znaleźć Akacji:(