„Moja zbrodnia”, czyli najnowszy film Francoisa Ozona – ojca suksesu queerowych historii: „Lato ‘85” czy „Peter Von Kant” powraca na wielki ekran. Wiemy, kiedy „Mon Crime” trafi do polskich kin.
„Moja zbrodnia“ (org. „Mon Crime“ czy swojskie angielskie „The Crime is Mine“) Francoisa Ozona to komedia, rozgrywająca się w latach 30. i oddająca hołd stylowi tamtych czasów. Scenariusz filmu powstał na bazie sztuki teatralnej o tym samym tytule z 1934 roku i opowiada historię dziewczyny, która przez splot niefortunnych zdarzeń, staje się podejrzaną o morderstwo szemranego producenta. W przypływie „geniuszu” linii obrony, kobieta postanawia przyznać się do zbrodni, której nie popełniła, wieszcząc na sali sądowej „To moja zbrodnia”. Bohaterka, niespełniona aktorka, wykorzystuje ten moment do sprawdzenia swoich aktorskich umiejętności i rozpromowania własnego nazwiska.
„Moja zbrodnia” to luźna, zabawna komedia, która choć dotyka bardzo poważnych tematów, na każdym kroku stara się je złagodzić i ustawić w humorystyczny nawias. Punkt wyjściowy przypomina nieco głośne „Chicago” Roba Marshalla, choć reżyser zarzeka się, że nie znał tego filmu przed początkiem projektu. Ozon w swojej wersji „Mojej zbrodni”, która stała się tematem dwóch amerykańskich adaptacji – „True Confessions” z 1937 i „Cross My Heart” z 1946 roku, celowo zmienił płeć jednej z głównych bohaterek. W jego wizji przyjaciel prawnik głównej bohaterki jest kobietą. Zmiana płci pozwoliła dodać szczyptę queerowych aluzji, umiejętnie wplecionych w opowieść. „Moja zbrodnia” nie jest jednak otwarcie lesbijskim romansem, ale wyraźnie czuć „coś w powietrzu” w kilku momentach, gdy bohaterki ze sobą rozmawiają. Być może to sama namacalna chemia między aktorkami, bądź współczesny sposób myślenia, kazał zagranicznym recenzentom w ten sposób interpretować bliską więź, jednak nie można odmówić temu racji bytu. Nawet, jeśli wątek ten stanowiłby jedynie posmak właściwej historii. Biorąc pod uwagę wcześniejsze dokonania reżysera, taka interpretacja wydaje się bronić.