- Albert Nowicki -
Na piątek, 9 czerwca zaplanowano polską premierę thrillera „Gorące dni” w reżyserii Emina Alpera – nagrodzonego na MFF w Wenecji za głośną „Blokadę” z 2015 roku. Oceniamy nowy projekt reżysera, który opowiada między innymi o manipulacji i korupcji w patriarchalnym społeczeństwie.
Emre (Selahattin Paşalı) to młody i ambitny prokurator, który przeprowadza się do małej tureckiej mieściny Yaniklar. Tutejsza nadmierna eksploatacja wód gruntowych sprawiła, że w mieście zaczęły pojawiać się niebezpieczne zapadliska, a Emre ma przejąć pracę po poprzednim urzędniku, który miał opuścić miejsce nocą w atmosferze skandalu i tajemnicy. Uwagę idealistycznego bohatera zwraca tutejszy dziennikarz Murat (Ekin Koç) – przez miejscowych wyklęty ze względu na „niemoralny” styl życia. Mieszkańcy Yaniklar przyjmują Emre z otwartymi ramionami, choć nie do końca jak „swojego”. Ich prowincjonalna mentalność najpierw będzie dla mężczyzny uciążliwa, a z czasem też przerażająca.
Emre dusi się w skostniałym, toksycznie męskim środowisku małego tureckiego miasteczka. Tutejsze rozrywki – jak polowanie na dziki – uważa za barbarzyńskie, a na podlanych dużą ilością 50-procentowego rakı imprezach czuje się nieswojo. Nie bez powodu. Po jednej z takich zabaw pada oskarżenie o gwałt na nastoletniej Cygance. Prokurator, pełen empatii i zrozumienia, chce pomóc jej rodzinie znaleźć sprawcę, ale nad głową jak widmo wiszą mu organizatorzy przyjęcia – syn burmistrza Şahin (Erol Babaoğlu) i jego obmierzły przyjaciel, dentysta Kemal (Erdem Şenocak). Panowie jak mantrę powtarzają: „jeśli my pójdziemy na dno, ty pójdziesz razem z nami”. Co jednak, jeśli Emre nie zgwałcił dziewczyny i ma na to dobre alibi?
Po filmach jak „Mixed Kebab” czy „Zenne Dancer” jest to kolejna turecka produkcja z wątkiem LGBTQ. Czy wybrzmiewającym głośno i dumnie? Raczej nie, ale sam fakt pozytywnych zmian dokonujących się w tureckim kinie niezależnym powinien już cieszyć. Homoerotyczna relacja Emre i Murata z minuty na minutę coraz bardziej się zagęszcza, a sceny jak ta, w której drugi z mężczyzn podgląda pierwszego, gdy przebiera się po kąpieli w jeziorze, mogą przejść do klasyki filmu gejowskiego.
„Gorące dni” to slow-burnowy thriller kryminalny, trochę w stylu kina neo-noir, trochę pobrzmiewający klasycznym „Chinatown” Polańskiego. To film o sieci kłamstw, manipulacjach i kontroli politycznej – po premierze uznany został za krytykę, jak i metaforę opresyjnych rządów Erdoğana. Technicznie hipnotyzujący, głównie za sprawą powtarzających się sekwencji sennych koszmarów, za sprawą których Emre cofa się pamięcią do feralnego, zakrapianego alkoholem wieczoru. Widzów rozmiłowanych w art-house'owym, queerowym kinie europejskim najbardziej zaintryguje wątek małomiasteczkowej homofobii – na homoseksualność głównego bohatera mieszkańcy przymykają oko, gdy jest niedopowiedziana. Gdy zaś przestaje być aluzyjna, w ruch idą widły oraz kije bejsbolowe – zresztą dosłownie.
Trzymający w napięciu od pierwszych do ostatnich minut, świadomy społecznie i politycznie; krytyka maczystowskich dążeń i zapędów – taki jest nowy film Emina Alpera, twórcy „Za wzgórzem” i „Opowieści o trzech siostrach”. Czym prędzej udajcie się do kin – premiera 9 czerwca. To historia nieetycznych zagrywek i korupcyjnych praktyk, odmalowana w upadłym świecie, gdzie każdy dla każdego jest wilkiem. Dla fanów wspomnianego „Chinatown” i „Trzech dni Kondora” Sydneya Pollacka.
(Smutna) ciekawostka: ponoć Tureckie Ministerstwo Kultury wycofało się z programu dofinansowania filmu po tym, jak okazało się, że w podjęto w nim wątki queerowe.