Rozmawiamy z Robyn Gigl, amerykańską pisarką i działaczką społeczną, prywatnie kobietą transpłciową, która dokonała coming outu 15 lat temu. Jak wyglądają jej relacje rodzinne i zawodowe, z jaką reakcją spotkała się ze strony społeczeństwa wobec swojej decyzji o „wyjściu z szafy” oraz czy jej powieść „Czas smutku” jest rodzajem manifestu? Więcej na ten temat w niniejszej rozmowie…
Robyn, czy żyjemy już w czasach, w których każdy może czuć się bezpiecznie i być traktowany na równi z innymi?
Niestety, odpowiedź na to pytanie brzmi: „NIE!” Daleko nam do czasów, w których każdy może czuć się bezpiecznie i być traktowany jednakowo. Jako kobieta transpłciowa czuję się dziś nawet mniej komfortowo niż piętnaście lat temu, kiedy się ujawniłam. Nadal istnieje ponad sześćdziesiąt krajów, w których można trafić do więzienia tylko za bycie LGBTQ+. Nawet tutaj, w Stanach Zjednoczonych, 4 marca 2023 r. jeden z mówców na Conservative Political Action Conference (CPAC) stwierdził, że „transpłciowość musi zostać całkowicie wyeliminowana z życia publicznego”. Kiedy to powiedział, publiczność biła brawo… To ta sama konferencja, na której następnego dnia przemawiał były prezydent Donald Trump. Co za obrzydliwe stwierdzenie! Wystarczy je logicznie przeanalizować... Bo jak można wykorzenić transpłciowość bez wykorzenienia (pozbycia się) osób transpłciowych – ludzi takich jak ja? Zagrożone są nie tylko osoby LGBTQ+. W Stanach Zjednoczonych nastąpił w ostatnich latach wzrost takiej retoryki i zachowań, a dyskryminacja osób innej rasy, wyznania czy też po prostu wyróżniających się wśród tłumu, np. orientacją lub identyfikacją płciową pozostaje wszechobecna. Na niektórych frontach poczyniono postępy, ale przed nami jeszcze długa droga, zanim wszyscy ludzie będą mogli czuć się bezpiecznie i być traktowani jednakowo.
Bohaterką Twojej książki jest prawniczka transpłciowa, która broni (również) transpłciowej 19-letniej czarnej prostytutki oskarżonej o zamordowanie syna bogatego białego senatora... Od początku brzmi to bardzo politycznie... Czy książka jest jednocześnie twoim manifestem?
Nie, nie uważam Drogi smutku za manifest. Chciałam pokazać, jak bogaci i wpływowi ludzie mogą odciskać swoje pięto na wymiarze sprawiedliwości, a także pokazać, jak ludzie mogą być niesprawiedliwie traktowani tylko ze względu na swoją rasę, status ekonomiczny czy tożsamość płciową…
Jeśli chodzi o to, co miałam nadzieję osiągnąć, jednym z moich celów podczas pisania powieści, w której występuje dwoje transpłciowych bohaterów, była próba zaangażowania wszystkich czytelników, którzy po prostu lubią kryminał/thriller, bo do takiego gatunku należy moja książka i skorzystanie z tej okazji, aby po cichu i nie da się ukryć, poprzez rozrywkę doedukować czytelników o niektórych sprawach, z którymi ... ( Pozostało znaków: 12041 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.