Sasha nie spełnia typowych oczekiwań dotyczących drag queens. Jest performerką-łamigłówką – nieoczywistą, łamiącą konwencje, kwestionującą nie tylko to, czym jest męskość i kobiecość, ale również to, czym jest drag jako forma sztuki.
W marcu 2022 do Polski przyjedzie Sasha Velour, nowojorska artystka queerowa, drag queen, zwyciężczyni dziewiątej edycji programu RuPaul's Drag Race. Sasha odwiedzi Kraków, Poznań i Warszawę w ramach europejskiej trasy Smoke & Mirrors – spektaklu łączącego lip-sync, sztukę wizualną i pantomimę w półtoragodzinnym monodramie.
Sasha nie spełnia typowych oczekiwań dotyczących drag queens. Jest performerką-łamigłówką – nieoczywistą, łamiącą konwencje, kwestionującą nie tylko to, czym jest męskość i kobiecość, ale również to, czym jest drag jako forma sztuki. Z premedytacją "przeintelektualizowana", uwielbiająca "dekonstruować" z pozoru jednoznaczne pojęcia przy pomocy barokowych strojów i teatralnych gestów, Sasha Velour zawsze ma coś do powiedzenia – czasem tysiącem słów, a czasem jednym, wartym tysiąc słów obrazem.
Intelektualną potrzebę poddawania oczywistości w wątpliwość Sasha wyniosła z domu. Jako dziecko redaktorki tekstów naukowych i profesora historii, Sasha Steinberg – bo tak znana była światu, zanim zostałą Sashą Velour – miała wiele okazji do rozwijania naukowej podejrzliwości i ciekawości. Ciekawość ta przygnała ją między innymi do Rosji – rodzinnego kraju jej babki – gdzie jako stypendystka programu Fulbrighta zrealizowała program badawczy poświęcony wpływowi sztuki na rosyjskie życie społeczne. Chociaż ostatecznie wybrała karierę artystyczną – rysowniczki, designerki i drag queen – do dziś uważa się za "historyczkę dragu na pół etatu".
Pomimo globalnej popularności wynikłej ze zwycięstwa w RuPaul's Drag Race, dużą część twórczej energii Sasha kieruje na lokalną działalność. Jako jedna z animatorek nowojorskiej sceny drag, wspiera nowe wzorce działania, między innymi budując sieci współpracy między queerowymi performerami i performerkami. Jednym z efektów tych działań jest projekt Nightgowns – cykl spektakli, podczas których wielu artystów dzieli ze sobą scenę na egalitarnych zasadach. Nightgowns doczekał się dokumentacji w postaci krótkiego serialu, niestety jeszcze niedostępnego polskiej widowni.
Sasha określa się jako genderfluid i wszystko w niej wydaje się wypływać poza granice płci: twarz zdolna do ucieleśniania zarówno męskiego jak i kobiecego piękna. Niski, ciepły głos, którym równie skutecznie mogliby uwodzić kolejny James Bond i następczyni Marleny Dietrich. Stroje, które – wykraczając daleko poza ideę kobiecej "realness" – dają życie postaciom nieograniczonym przez płeć. Choć wyrażona w przerysowanej, teatralnej formie, wizja Sashy Velour ma realny, namacalny cel: skłonić widzów do dostrzeżenia w fantastycznej, barwnej postaci na scenie odbicia siebie samych.
Matylda Ciołkosz: Zacznijmy od lip-syncu – sztandarowego elementu występów drag-queens. W jednym z wywiadów1 wspomniałaś o "sile i napięciach, które ucieleśnia lip-sync". Wspominasz też, że lip-sync jest "metaforą tego, że czasem tworzymy w sobie samych przestrzeń na głosy i doświadczenia innych ludzi". Czy możesz rozwinąć te myśli? Jaką opisałabyś relację między lip-synkiem a wyrażaniem swojego głosu przez osoby queerowe?
Sasha Velour: Uwielbiam to pytanie! I zawsze, od dzieciństwa, uwielbiałam lip-sync. To dla mnie sposób na swego rodzaju współpracę z artystami, których nawet nie znam – z wykonawcami piosenek, które są mi bliskie. W ten sposób mogę jednocześnie złożyć hołd oryginalnemu wykonaniu i przekształcić je, nasycając je moimi własnymi znaczeniami. I to jest najlepsze uczucie pod słońcem. Nie musimy zawsze robić wszystkiego od zera, żeby być kreatywni. Czasami można odnaleźć piękno w dziele, które już istnieje. Zreinterpretować je, nadać mu nowe życie. Tym bardziej, że osoby queerowe nie zawsze pasują do tych piosenek, do opisywanego w nich doświadczenia miłości lub płci. Teksty piosenek są często bardzo mocno zespolone z wyobrażeniem o tym, kim jest mężczyzna i kim jest kobieta. Więc wkraczając w świat tych utworów, w te wręcz kultowe wyobrażenia, można się poczuć wyobcowanym. I jedynym sposobem, żeby sobie z tym poradzić jest przekucie tych utworów w coś, co jest częścią nas. Lubię balansować na granicy między tym, co autor być może miał na myśli, a tym, co jest możliwe. Lip-syncing to eksplozja wyobrażeń o tym, co jest możliwe. To przekształcanie znajomych idei w zupełnie nowe opcje. Z resztą to samo powinniśmy zrobić z płcią i seksualnością. Nie tworzymy nic zupełnie nowego. Czerpiemy z własnych doświadczeń, słuchamy doświadczeń innych ludzi i łączymy je ze sobą tworząc coś, co ma sens… a nawet jeśli nie ma sensu, to jednak działa. I w ten sposób możemy tworzyć więzi z najróżniejszymi ludźmi.
Inna sprawa, że lubię podważać wyobrażenia klasowe związane z dragiem. Kiedy artyści drag zaczęli lip-synkować, postrzegano to jako plebejskie. To było coś, co robiło się w barach z odpowiednim sprzętem muzycznym. Artyści z najwyższej półki mieli szczególne umiejętności wokalne, jeździli na międzynarodowe tournée i spoglądali z góry na osoby zajmujące się lip-synkiem. Ale to, że coś jest łatwe i wykonalne, że technologia pozwala osobom z różnorakimi talentami i umiejętnościami zaistnieć w świecie, nie dyskredytuje tych osób. Nie sądzę, że z moim talentem wokalnym występowałabym za granicą jako piosenkarka. Niemniej mam coś do zaoferowania, pewną formę sztuki. A technologia, którą ten czy ów może uznać za tanią otwiera drzwi przed nowymi ludźmi. To należy celebrować, a nie odrzucać.
MC: A czy pod jakimś względem lip-sync może mieć przewagę nad śpiewem?
SV: Można na przykład słuchać głosów osób, do których utworów występujesz. A Judy Garland albo Shirley Bassey śpiewały niesamowicie i zawsze cudownie jest ich słuchać. Poza tym… zajmujemy się recyclingiem mitów i oklepanych historii. I to w sposób zupełnie jawny. Chodząc na koncerty lub oglądając filmy często – pomimo pozoru oryginalności – oglądamy ten sam scenariusz, tę samą historię odgrzaną kolejny raz. Dlaczego nie pokazać tego otwarcie? Weźmy dosłownie tę samą piosenkę, której świat słucha od dekad i zamiast udawać, że jest nowa, z premedytacją pokażmy, że nie jest i mimo to spróbujmy stworzyć z niej coś nowego. Na powierzchni jest frazes, wyświechtana melodia. Ale pod powierzchnią dzieje się coś więcej, wyłaniają się nowe prawdy.
MC: W tym samym wywiadzie – promującym projekt The Island We Made zrealizowany przez Operę Filadelfijską – stworzoną przez siebie postać opisałaś jako "boginię queerowości", która przynosi pewnej osobie zrozumienie na różnych etapach jej życia. Co takiego w queerowej ekspresji pozwala na dawanie tego rodzaju zrozumienia?
SV: Rozmawiając z osobami, które przychodzą na moje występy o ich odczuciach, dowiaduję się ciekawych rzeczy. Dla mnie bardzo terapeutyczne jest to, że mogę postawić na scenie moją androgyniczną lub kobiecą stronę – stronę, którą zawsze musiałam w pewnym sensie ukrywać – i poczuć, że jestem piękna, że jestem wartościowa w oczach innych ludzi. Ale dla publiczności istotne może być coś zupełnie innego. Osoby queerowe mogą zobaczyć, że człowiek na scenie jest taki sam, jak one, ale nie ukrywa się z tym, jest doceniany, znalazł swoją społeczność. Świadomość, że nie jest się osamotnionym w byciu queer może bardzo podnieść na duchu. Ale nawet osoby, które nie mają takich doświadczeń odnajdują się w moich występach. Bycie queer, genderowa płynność pozwala na pokazanie, że nasza płeć kulturowa lub biologiczna, nasza seksualność, nie powinny być czynnikiem definiującym to, kim jesteśmy i jak doświadczamy świata. W jakie relacje wchodzimy. Myślę, że mężczyźni, kobiety i osoby niebinarne mogą równie mocno – choć na różne sposoby – wczuć się w moje doświadczenie, w to jak wyglądam, jak się zachowuję i jak mówię. I gotowi są przyznać, że w zasadzie nie mają już pewności, czym różni się mężczyzna od kobiety. Jeśli sprawiam, że widzowie zaczynają w taki sposób kwestionować utarte przekonania, to wywiązałam się z mojego zadania. Zwłaszcza, jeśli osoba cis lub hetero mówi, że utożsamia się z tą niejednoznacznością i płynnością, którą widzi na scenie. Mam nadzieję, że wychodząc z mojego występu każdy czuje się w głębi troszkę queer. Bo myślę, że taka cząstka jest w każdym, że taka jest ludzka natura.
MC: Ja, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z kulturą drag, zaczęłam czuć się znacznie pewniej z własną kobiecością… Przez całe życie miałam poczucie, że nie jestem wystarczająco kobieca, albo że nie jestem kobieca we właściwy sposób, nie spełniam oczekiwań dotyczących kobiecości. Drag queens uświadomiły mi, że kobiecość można manifestować na różne sposoby, często odległe od społecznie przyjętego prototypu.
SV: Wiem doskonale, o czym mówisz. Kiedy zetknęłam się po raz pierwszy z drag kingami, zaczęłam bardziej doceniać męskość. Zrozumiałam, że mogę być atrakcyjna i wartościowa w swojej męskości. A wcześniej nawet nie wiedziałam, że mi na tym zależy. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim trans-mężczyznom i lesbijkom w moim życiu za pokazanie mi, że bycie mężczyzną może być afektowane, kolorowe, trochę kobiece i wciąż wartościowe. O to właśnie chodzi – o uświadomienie nam, że te wszystkie wyidealizowane opowieści o płci dotyczą nas – prawdziwych ludzi. I że zmieniając te opowieści tu i ówdzie możemy sprawić, że będzie w nich miejsce również dla nas.
MC: W innym wywiadzie wspomniałaś, że chciałabyś czerpać z tego dragu, w który bawiłaś się jako dziecko, kiedy "nie znałaś nawet słowa queer i nie wiedziałaś jeszcze, że geje istnieją". Jak sądzisz, co stałoby się, gdyby całe społeczeństwo nagle stało się dziecięco naiwne względem płci? W pewnym sensie ślepe na płeć?
SV: Myślę, że ludzie zmierzają w tym kierunku. Kiedy byłam dzieckiem, trzeba było mnie powstrzymywać od wyrażania pełnego spektrum płci. Choć, dziwnym splotem zdarzeń, nie robiła tego moja rodzina. W domu wspierano moją ekspresję, chociaż przestrzegano mnie, że poza domem to może nie być bezpieczne. Moja babcia, która wyemigrowała do Stanów w latach 30. XX wieku, jako pierwsza włożyła mi na głowę turban, biżuterię i kaftan i powiedziała, "teraz jesteś królową!", "teraz jesteś czarodziejem!", "możesz być kimkolwiek chcesz!". To inne dzieci dały mi do zrozumienia, że naruszam zasady dotyczące płci. I myślę, że im mniej poważnie będziemy traktować te zasady, im mniej znaczenia im nadawać, tym więcej możliwości będziemy dostrzegać i tym będziemy szczęśliwsi. To znaczy, może niektórzy ludzie mogą postępować zgodnie z zasadami i czuć się komfortowo. Ale dla innych te zasady są tak sprzeczne z tym, co dla nich naturalne, że spędzają długie lata, jeśli nie całe życie, w depresji, w ciągłym niepokoju, czując się źle we własnej skórze. A jest wiele zdrowych, łatwych sposobów, aby to zmienić. I chociaż wiele zmieniło się w ciągu ostatnich dziesięciu lat, to nie jest jakiś nowy wymysł. Chodzi o nasze naturalne instynkty i o znalezienie języka, który pozwoli ludziom na całym świecie zrozumieć, że to nasze wspólne instynkty. I że potrzebujemy większej swobody.
MC: To ciekawe, jak zmieniasz kontekst użycia terminu "naturalny". "Naturalny" to jedno z ulubionych pojęć konserwatystów. "Naturalny porządek", "naturalne prawo", "zgodność z naturą". Osoby o konserwatywnych poglądach często uważają za "naturalny" jednoznaczny, binarny podział na męskie i żeńskie. Oraz przypisanie mężczyznom i kobietom określonych biologicznych i społecznych ról. Ty sugerujesz, że "naturalne" jest coś dokładnie odwrotnego. Nie powiem, podoba mi się to.
SV: Haha, dziękuję! Kiedy byłam dzieckiem, naturalne było dla mnie eksplorowanie tego, czym jest płeć. Płeć mnie ciekawiła. Miałam mały zestaw do makijażu i czasem rysowałam na twarzy wąsy i zarost, a czasem malowałam usta i owijałam się kocem, który robił za sukienkę. Ale utożsamienie tych atrybutów z płcią wydawało mi się bardzo nienaturalne, bardzo na siłę. Te atrybuty to coś, czym można się bawić. Ale natura jest czymś odrębnym od opowieści o tym, jacy ludzie powinni być. Natura to chaos, zmienność i bycie kimś innym, niż było się wczoraj. I tego zdecydowanie się trzymam.
MC: Kiedy mówiłaś, pomyślałam o etymologicznym pokrewieństwie między słowami "sztuczny" i "sztuka" [ang. "artificial" i "art"]. To, co tworzy artysta jest z definicji sztuczne, wytworzone (w przeciwieństwie do naturalnego, samoistnego). Może w ekspresji artystycznej manipulowanie tym, co sztuczne pozwala podać w wątpliwość, co jest naturalne, a co nie…
SV: Taka właśnie idea przyświeca Smoke & Mirrors. Określenie będące nazwą spektaklu [dosł. "dym i lustra", w przenośni "mistyfikacja", "oszustwo"] ma pejoratywny wydźwięk. Oznacza, że coś jest tylko pozorem, złudzeniem, że pod spodem nie ma nic prawdziwego. Myślę, że ludzka ocena tego, co jest prawdziwe opiera się na tym, co uchodzi za normalne, lub co jest znajome. Czasami to, co wydaje się sztuczne jest w rzeczywistości krokiem w stronę czegoś, czego nigdy wcześniej nie widzieli. Lub czegoś, co nie tak łatwo poskładać do kupy. Zdecydowanie uważam, że prawdę często można wyrazić wyraźniej przez przesadę i fantazję. Lubię też wyrażać mój subiektywny głos. Lubię przyciągać uwagę do mojej wyobraźni, mojego osobistego podejścia do spraw. Aby pokazać, że nic nie jest superobiektywne, superrealistyczne. Wszystko jest metaforą, którą musimy trochę rozebrać na części.
MC: Wspominałaś już o swojej rodzinie, o twojej babci, która trafiła do Stanów Zjednoczonych jako emigrantka. Twój ojciec jest historykiem Rosji, ty spędziłaś trochę czasu na stypendium naukowym w Moskwie. Jak czułaś się jako osoba queerowa w Rosji? Jaka była queerowa społeczność, z którą się tam zetknęłaś? Jak bardzo podobna do tych społeczności, które znasz ze Stanów, a jak od nich różna?
SV: Aktywiści queerowi, których poznałam w Rosji mieli poczucie, że Rosja jest na zupełnie innym etapie, niż Stany. I widziałam, że na pierwszy rzut oka to prawda. Musiałam dbać o swoje bezpieczeństwo, ubierać się inaczej, zachowywać się inaczej w miejscach publicznych. Te doświadczenia są zupełnie inne, kiedy mieszkasz w Nowym Jorku. Ale doświadczenie bycia osobą queerową, albo bycia gejem, jest uniwersalne. To stąd wiem, że to naturalne. Bo ludzi z drugiego końca świata, którzy może nie mają ze sobą wiele wspólnego, łączy tak wiele spraw. Łączy nas to, jak kochamy, jak musimy tłumaczyć członkom własnych rodzin kim jesteśmy, jak kwestionujemy to, czym jest płeć kulturowa, jak bawimy się zakładając peruki, przebierając się i wychodząc w miasto. To są rzeczy, które dzieją się dosłownie na całym świecie.
Poza tym mam rosyjskie korzenie. Wiem, że mój tata został badaczem historii Rosji dlatego, że nasza rodzina tak wiele utraciła w wyniku trudnej emigracji podczas wojny. Moja babcia musiała ukrywać swoje rosyjskie pochodzenie, bo lata 40. i 50. w Ameryce były bardzo nieprzyjazne. Zapomniała, jak się mówi po rosyjsku, utraciła wszystkie opowieści z dzieciństwa. Dla mnie i mojego taty ważne było nauczenie się wszystkiego od nowa i odzyskanie tego, co straciliśmy. Ale w mojej głowie wyryło się to nie tylko jako odzyskanie tożsamości rodzinnej, ale również jako odzyskiwanie własnej queerowej tożsamości. To chyba moje drugie dziedzictwo. To, które sami odkrywamy, a nie dziedziczymy z urodzenia. Chcę odzyskiwać prawo do istnienia osób queerowych na całym świecie, istnienia, które nie zawsze jest dostrzegane. Nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie.
Scena drag i scena queerowa istnieją od dawna i w pewnym stopniu stałam się ich badaczką. Czytam, jak różne performerki i performerzy podróżowali po świecie, gdzie występowali, dowiaduję się o gwiazdach dragu, których historie nie zostały opowiedziane, po których nie zachowały się zdjęcia… te historie są wszędzie. Bardzo chcę wrócić do Rosji, dotrzeć tam z moimi dragowymi występami. Bo odnalazłam Sashę Velour dopiero po powrocie stamtąd. Właściwie odnalazłam ją prawdopodobnie dzięki temu rosyjskiemu doświadczeniu. Poczułam, że muszę pokazać ten aspekt siebie, że chcę rozwijać tę postać. Z resztą moja wiedza o historii Rosji i miłość do tamtejszej sztuki wpływa na to, co robię na scenie. Rosyjski cyrk i teatr… czuję z nimi głęboką kulturową łączność. Nigdy nie miałam okazji występować w Środkowej ani we Wschodniej Europie. Dlatego Polska jest dla mnie najważniejszym krajem w tej trasie. Naprawdę nie mogę się doczekać.
MC: W wywiadach wspominasz o tym, że drag jest polityczny. I że jest formą protestu. Czy możesz rozwinąć tę myśl? Jak używać dragu jako narzędzia protestu i społeczno-politycznej zmiany?
SV: To jest pytanie przez duże P! Wszyscy powinniśmy zadawać sobie pytanie, w jaki sposób to, co robimy zawodowo lub osobiście przyczynia się do poprawy świata. To znaczy… mam nadzieję, że ludzie zadają sobie to pytanie. I na pewno uważam, że drag ma wielki potencjał. Ludzie zajmujący się dragiem zawsze musieli być bardzo zuchwali. Musieli stawiać się często w niekomfortowych sytuacjach, w niekomfortowych miejscach, mówiąc, "oto, kim jestem, nie boję się, nie wstydzę się tego i zrobię z tego wielkie show. Tak wielkie, że nie będziecie w stanie tego zignorować ani temu zaprzeczyć". To element polityki reprezentacji.
Poza tym zdałam sobie sprawę, że drag jest niemal utopijny. Może to nie być widoczne, dopóki naprawdę nie zanurzysz się społecznościach osób zajmujących się dragiem. Opracowaliśmy inny sposób funkcjonowania. Inny sposób robienia ze sobą interesów, dzielenia się zasobami, tworzenia miejsc pracy i możliwości finansowych dla siebie nawzajem. Czasami nawet zapewniania sobie miejsc zamieszkania, opieki zdrowotnej, wyżywienia… W społecznościach dragowych rozmawiamy o rasizmie, transfobii, mizoginii i klasizmie inaczej niż rozmawia się w innych środowiskach zawodowych. Bo wszyscy jesteśmy świadomi, że w tych kwestiach wszyscy mamy coś do zrobienia. Zawsze jest coś więcej do zrobienia, zawsze czeka nas kolejna metamorfoza. Czasem zmieniamy tylko peruki i makijaż, a czasem to przemiana na poziomie świadomości.
MC: Powiedziałaś kiedyś, że nie jesteś fanką współzawodnictwa. Zamierzałam zapytać cię, jaka jest lepsza alternatywa dla współzawodnictwa, ale chyba już na to pytanie odpowiedziałaś. Z tego co rozumiem, w waszej społeczności jest dużo solidarności i wzajemnego wsparcia…
SV: Właśnie tak! Taki był cel jednego z moich spektakli, Nightgowns. Występowaliśmy na scenie jako wspólnota osób równych, które czekają na swoją kolei zamiast ze sobą współzawodniczyć. Zamysł był taki, że jeśli umiemy ze sobą rozmawiać i jesteśmy w tej samej drużynie, to chcemy czekać na swoją kolej. Bo nie musimy walczyć o jedną, jedyną szansę.
MC: Czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć swojej polskiej publiczności i polskiej społeczności LGBTQIA+, zanim tu przyjedziesz?
SV: O rety, po pierwsze cieszę się, że zobaczę i poznam tak wiele osób z Polski, dowiem się czegoś o ich życiu. A do polskiej społeczności LGBTQIA+… nie jesteście sami, jesteśmy razem, na całym świecie. Czasami wydaje się, że jest inaczej, zwłaszcza, kiedy jest naprawdę ciężko. Wtedy czujemy się samotni. Ale najważniejsze jest to, że mimo wszystkiego, co nas dzieli, łączy nas wspólna podróż i wspólna walka o wyzwolenie. I mam nadzieję odegrać choćby niewielką rolę w tej walce.
I Aja w Poznaniu w 2019
Uwielbiam jej podejście do sztuki, jak przedstawia swoje historie przez muzykę, lip-sync i grafiki... i zapewne się nie zawiodę, bo bliskie jest mi wyrażanie się przez muzykę.
Coś jest w tej teorii, wystarczy spojrzeć na tego dziwaka w tym artykule i poczytać wywiad ...
No cóż na świecie są ludzie do obrzydzenia logiczni i poważni,są też stuknięci, bardzo dziwni...
Zastanawiam się nad artystycznymi studiami tylko nie wiem czy jestem do tego wystarczająco stuknięta i czy się nadaję.
Na pierwszych zajęciach na psychologii prowadzący zaczął żartem: ludzie dzielą się na 2 kategorie: chorzy psychicznie i niezdiagnozowani."
To nie jest kwestia bycia stuknietym tylko pokazywania tego w pozytywny sposób. Bardzo łatwo spotkać kogoś kto np. przelewa instynkt rodzicielski na zwierzęta, nadmiernie rozmyśla każda kwestie z życia, ma zaburzenia przywiązania i siedzi w toksycznym środowisku itd. Ogólnie mało jest ludzi których można nazwać w pełni zdrowymi. Artysta po prostu kwestionuje zagadnienia.
Coś jest w tej teorii, wystarczy spojrzeć na tego dziwaka w tym artykule i poczytać wywiad ...
No cóż na świecie są ludzie do obrzydzenia logiczni i poważni,są też stuknięci, bardzo dziwni...
Zastanawiam się nad artystycznymi studiami tylko nie wiem czy jestem do tego wystarczająco stuknięta i czy się nadaję.