Lady Brigitte to doświadczona drag queen, która na scenie jest aktywna od 1996 r. Jak sama o sobie mówi - reprezentuje starą szkołę dragu, pełną brokatu, rozbudowanych strojów scenicznych i postaci. Nam opowiada o tym jak wyglądała polska scena dragu w latach 90. i jak wspomina swoje początki, a także o tym, jak negatywny wpływ na polskie drag queens miał kultowy program "RuPaul's Drag Race" oraz o dyskryminacji doświadczonych performerek.
Klaudia Bobela, Queer.pl: Czy to prawda, że występujesz jako drag queen od 1996 roku?Lady Brigitte: No niestety. Albo stety! Zazwyczaj troszeczkę się odmładzam *śmiech*. Ale tak, moje pierwsze kroki na scenie to jakiś 1996 rok.KB: Jak wspominasz swoje początki?Lady Brigitte: Było ciekawie i dziwnie. Moje występy właściwie nie zaczęły się od występów. Byłam w 4-osobowej grupie, którą stworzył jeden z łódzkich aktorów. Byłam tam jako osoba techniczna. Ale jako, że zawsze miałam ciągoty do występów, to któregoś razu zostałam zapytana przez prowadzącego grupę, czy zechciałabym spróbować na scenie. Pomyślałam sobie, czemu nie? Moją pierwszą solową piosenką był utwór Ireny Santor "Każda miłość jest pierwsza". Wypaliłam przed wyjściem na ten jeden utwór, bo tylko tyle miałam w repertuarze, paczkę papierosów i pamiętam, że było mi strasznie niedobrze, tak się stresowałam, ale fajnie poszło.
KB: Jak wyglądała scena dragu w latach 90.?Lady Brigitte: Oj to było bardzo ciekawe, pewnie niektórzy już nawet nie wiedzą, że my występowałyśmy jeszcze wtedy z kaset magnetofonowych. Mieliśmy DJ-a, który musiał mieć wszystko nagrane. Na przykład jak mieliśmy show złożone z 15 czy 20 numerów, to było tak, że wszystko, nawet przerwy i pauzy były nagrywane na kasecie. Czyli jak potrzebowaliśmy 3 minuty ciszy, to te 3 minuty ciszy były nagrane na taśmie magnetofonowej. Tak, żeby DJ mógł wcisnąć "play" i szło przez całą stronę, później, przerzucał na drugą stronę. Wiadomo - kasety były wtedy ograniczone na jednej stronie do 60 minut. To naprawdę były ciekawe czasy. Jak ludzie chcieli bis, to trzeba było przewijać te kasety, jeszcze na magnetofonie ciężko było złapać od początku. I było przewijanie: "tutaj?", "nie, dalej" i szukanie.Wydaje mi się, że teraz jesteśmy bardziej przerywnikiem na dyskotece. Kiedyś było odwrotnie - ludzie przychodzili na drag show, siadali sobie i oglądali. Był występ, a dopiero później ludzie zaczynali się bawić. Teraz bardziej to wygląda tak, że ludzie przychodzą, bawią się, potem jest występ. Postoją, popatrzą i wracają do zabawy.
KB: A jak ludzie odbierali drag w latach 90.? Nie spotykaliście się z dyskryminacją? Czy jednak robienie dragu w tym czasie było niebezpieczne?Lady Brigitte: Niebezpiecznie nie. Wiadomo, że pokazywaliśmy się w miejscach przyjaznych LGBT. Raz była okazja pokazać się na wystawie kotów, ale musieliśmy przerwać występ, bo muzyka była za głośna i koty wariowały. Raz mieliśmy występ w łódzkim Grand Hotelu i tam panowie stali przyklejeni do szyby, bo jeden nasz kolega z grupy był bardzo zgrabny i był przebrany za taką seksowną kobietę, która się rozbiera i na końcu pokazuje, że jest facetem. To było wspaniałe, wszyscy, którzy nie kupili biletu stali przyklejeni do szyby, bo to akurat wszystko było widać i pamiętam, że szczęki im opadły, że to je... ( Pozostało znaków: 12008 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.