"Łubieńscy. Portret rodziny z czasów wielkości"
Łubieńscy. Portret rodziny z czasu wielkości” to opowieść o tym jak skromna szlachta z kaliskiego, wdrapała się na szczyt, i o tym, jak z niego spadła. Częściowo na własne życzenie, częściowo z wyroku Historii. Powieść przepełniona jest wątkami gejowskich romansów bohaterów. Idealna pozycja na długie, jesienne wieczory. Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem.
Voigt wychodzi z więzienia i chce żyć uczciwie. Nie może znaleźć pracy, bo nie ma meldunku, którego nie może dostać, nie mając pracy. Trafia znowu do więzienia. Kolejne próby wyrwania się z błędnego koła kończą się odsiadkami. Voigt postanawia wyjechać za granicę, lecz jako recydywista nie może dostać paszportu. Przebiera się za kapitana armii i wkracza do urzędu w podberlińskim miasteczku Koepnick. Wierzy, że kult munduru sprawi, że wystawią mu paszport. Oto fabuła Kapitana z Koepnick, sztuki Karla Zuckermayera, którą grano w warszawskim Teatrze Ateneum w 1932 roku. W roli tytułowej można było podziwiać wielkiego Stefana Jaracza.
Dwudziestego siódmego listopada przedstawienie ogląda dwudziestopięcioletni Jerzy Łubieński. Przyszedł do teatru z Lilą, ale siedzą osobno. Jerzy zachwyca się grą Jaracza. W tytułowej postaci widzi „człowieka pragnącego życia, świata, wolności – ciągle poza nawias społeczeństwa stawianego, zmuszanego do przekroczeń”, metaforę „jednostek prześladowanych przez suchą literę prawa, obyczaju”. Są to trafne spostrzeżenia, pisane z bardzo osobistej perspektywy, co jest jednak dość zaskakujące, bo Jerzy o prześladowaniu, wydaje się, wie niewiele. Jest synem senatora BBWR-u Leona Łubieńskiego, wcześniej uczestnika delegacji polskiej na konferencji w Wersalu, byłego posła do rosyjskiej Dumy, udziałowca wielkiej, zbudowanej jeszcze przez swojego dziadka Kazimierza cukrowni Łubna w Kazimierzy Wielkiej. To nie prowincjonalny Łubieński z Zassowa, tylko Łubieński panisko. Skończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, szkołę podchorążych artylerii z trzecią lokatą na osiemdziesięciu zdających. Kilka dni temu odbył pieszą pielgrzymkę z Krakowa do Częstochowy. W listopadowym mrozie przeszedł siedemdziesiąt kilometrów w dwa dni. W trakcie odsłonięcia obrazu miał łzy w oczach. Czy pielgrzymował w intencji powodzenia w interesach? Niedawno dostał ogromny spadek po stryju Stanisławie, obejmujący rozległe tereny na warszawskim Mokotowie, majątek pod Węgrowem, akcje wielu przedsiębiorstw polskich i zagranicznych. Jest trochę zagubiony, ma do zapłacenia ogromny podatek spadkowy i nie wie, skąd wziąć na to pieniądze. Może odczuwać swoje położenie jako trudne, ale czy utożsamienie się z człowiekiem marginesu Voigtem to trochę nie przesada?Ale co tam Voigt! Oto nagle ukazuje się „zjawa niepokojąco piękna… długość nóg, wąskość bioder, co za profil, przykuwająca, zniewalająca piękność linii”. Niezwykłe, ile szczegółów zauważa Jerzy mimo ciemności panującej na widowni: „żywe złote oko w przebajecznej oprawie, cienkiej a tak wyrazistej, z takim blaskiem”. I dziwne, że w ogóle zapamiętał cokolwiek z przedstawienia. Jaracz na scenie wznosi się na wyżyny aktorstwa, a młody milioner rozpoczyna preludium flirtów. „Prezentuję co mogę, zegarek, bransoletę”. Nie jest to wyrafinowana gra wstępna, zwłaszcza pomiędzy teatromanami. Jerzy przypomina sobie, że widział już „niepokojąco piękną zjawę” na konkursie szopenowskim, został wówczas „przykuty pięknością objawienia”, potem w hallu Morskiego Oka. „Uśmiechnęliśmy się do siebie… te ogniki oczu złotych drżeniem mnie przeszywały”. Przedstawienie się kończy. Podniecony Jerzy już nie myśli o smutnym losie Voigta. Wychodzą powoli, „dużo spojrzeń na mnie zainteresowanych – czyżby nawet, czyżby nawet porozumiewawczych błysków?”. Drżenie w sercu się wzmaga. Niestety „zjawa” nie jest sama. „Jakiś okropny łysawy pan i drugi, kwadratowy jak knot – boli mnie to ten kontrast, jak róża w nocniku”.Jerzego też trudno nie zauważyć. Ma prawie dwa metry wzrostu. W 1932 roku średni wzrost mężczyzn oscylował wokół metra sześćdziesięciu pięciu. Jeśli zjawa przy łysym i przy kwadratowym knocie wygląda jak róża w nocniku, to Jerzy przeciskający się przez tłum wychodzący z teatru jest jak Guliwer wśród liliputów. „Zjawa” proponuje swoim towarzyszom głośno, tak aby Jerzy mógł usłyszeć, kontynuowanie wieczoru w „Gastronomii”, restauracji, gdzie bawi się warszawska elita. Ale on przecież przybył do teatru z Lilą. Jej los może budzić uzasadnione współczucie. I powinien, ale z innego powodu. To niepełnosprawna intelektualnie siostra matki. Jerzy odwozi ciotkę do domu i rozpoczyna rajd po knajpach. W „Gastronomii” pusto, w „Bodedze” pusto, znaczy nie pusto, bo są jacyś znajomi, których trzeba wyminąć, koniaki, które trzeba wypić, słowa, które trzeba wymienić. W końcu, w kolejnym miejscu, nazwa umyka rozgorączkowanemu sprawozdawcy pościgu, spotykają się. „Zjawa” i dwaj panowie siedzą w głębi lokalu. „Powoli obaj panowie wstają, czyżby sama została, siedzi, na mnie patrzy, śliczne usta wykrzywia w trochę ironicznym uśmiechu… wreszcie wstaje – ja szybko płacę – już nigdzie śladu – tak długo to trwało! Nieprawda, przy wyjściu z gazeciarzem rozmawia – ja wychodzę pierwszy – ona wolno za mną, zatrzymuje mnie K., prosi o papierosa – daję – ale ognia proszę wziąć u kogo innego – gonię”. Tu jakby siły i pewność opuszczają Jerzego. Referując swój pościg, wciąż jest tak podekscytowany, że mylą mu się litery. „Nie mam sił zaatakować”. Widzi, że zjawa rozmawia z policjantem i oficerem, siada do auta, policjant i oficer przypatrują mu się, „czyżby się im skarżyła”, potem traci ją z oczu, wraca do domu, nie może spać do rana. Następnego dnia wieczorem spotykają się znowu w teatrze, na Iwanie Groźnym, nie ma tym razem miejsca na recenzje, są za to gorączka, drżenie, wypieki na twarzy. Znowu nie udaje się nawiązać kontaktu, a potem, jak w Dniu świstaka, są „Gastronomia”, „Adria” i szampan. W niedzielę rano wydaje mu się, że widzi zjawę na ulicy, a wieczorem w „Adrii” dochodzi do pierwszego kontaktu. „Kto się miękko, ale stanowczo o mnie ociera – rude ubranie – żar… oczy, profil, figura, godzinami jak w obraz zapatrywałbym się”.
Kajecik i jego tajemniceNie odczytuję wszystkich pisanych w stanie wzburzenia słów, nie rozpoznaję części aluzji czy ukrytych pod inicjałami postaci, ale wyczucie dra... ( Pozostało znaków: 25399 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.