Zwykło się przyjmować za oczywiste, że „demokracja jest kiepskim ustrojem, ale nie ma lepszego”. Źródłem tej parafrazy był umysł wielkiego demokratycznego przywódcy, Winstona Churchilla. Można powiedzieć, że w jego czasach była to prawda – demokracja to, pomimo wad, całkiem sprawny system, regulujący stosunek między władzą i ludem, między mniejszościami i większością, między różnymi grupami społecznymi i klasami ekonomicznymi. Ze swoimi instytucjami publicznymi, odpowiadającymi za wyznaczanie, prowadzenie i korygowanie rozmaitych polityk, demokracje radziły sobie naprawdę dobrze, a w historii całej ludzkości – wręcz znakomicie. Do czasu, aż nadeszła era mediów społecznościowych.
Internetowe plemię
Media społecznościowe sprawiły, że zaczęliśmy zamykać się w bańkach tożsamościowych i informacyjnych. Grzejąc się w sosie osób o podobnych poglądach radykalizujemy się, gdyż zawęża się nasze postrzeganie rzeczywistości, innych perspektyw i problemów odmiennych od naszych własnych. Widać to zwłaszcza w skrajnej prawicy, a szczególnie w tzw. altright (alternatywnej prawicy) i radykalnej lewicy (lewicy wyznającej ideologię woke). Ich głosy marginalizują centrową większość. Doprowadzają do zaniku pluralizmu i wymuszają symetryzowanie.
W mediach społecznościowych bardzo wyraźnie widać, że wielu komentatorów, publicystów, blogerów, dziennikarzy i influencerów zamiast skupiać się na meritum danego zagadnienia, grzeje afery, podbija balonik czy szydzi. Puste treściowo wpisy na Facebooku czy Twitterze o poparciu dla określonych idei albo płytkie wezwania dodane do wyretuszowanych zdjęć na Instagramie nie mają na celu żadnej konstruktywnej debaty, tylko wysłanie sygnału do „swoich” – często będącego sygnalizowaniem cnoty – oraz antagonizowanie przeciwko „nieswoim”. Oraz, jakżeby inaczej, nabijania sobie polubień, zasięgów i wierności fanów.
Jeszcze jeden ważny mechanizm, przez który media społecznościowe stały się takie toksyczne, polega na tym, że bardzo łatwo jest się w nich zorganizować radykalnym czy dziwacznym grupkom ludzi. Bez nich osoby np. z zaburzeniami psychicznymi czy z upodobaniami do przemocy były rozsiane po świecie i udręczały swoje rodziny czy sąsiedztwo, ale nie miały wielkiego wpływu na społeczeństwo i politykę. Teraz to się zmieniło. Tworzą profile i grupy społecznościowo-tożsamościowe, a efekt skali robi swoje: wystarczy przecież kilkaset „stukniętych”, by zrobić na kimś internetowy lincz, zastraszyć instytucję zasypaniem jej wiadomościami e-mail ze „skargami” czy zrobieniem sztucznego oburzonego tłumu w Internecie, który zablokuje i uciszy, co najmniej tymczasowo, jakąś debatę. A także zastraszy wielu, którzy chcieliby zabrać głos.
Powyższe efekty są wzmacniane za sprawą algorytmów i interfejsu mediów społecznościowych. Posty na Facebooku, Instagramie, Twitterze, LinkedInie, Youtube czy TikToku (który według ekspertów powinien zostać zablokowany, co uczyniły już niektóre kraje – w tym miliardowe Indie) nie wyświetlają się wszystkim jednakowo, ani nawet nie według chronologii czasowej. Każdy widzi co innego – a to prowadzi do zniekształceń poznawczych między różnymi osobami. Nawet sortowanie komentarzy sprawia, że jeden użytkownik zobaczy inne wypowiedzi, a drugi inne. Z kolei opcje reakcji „haha” czy „gniew” nakręcają złe emocje i ochotę na hejt. Co jeszcze gorsze, wszystkie duże platformy społecznościowe zmniejszają z automatu zasięgi postom zawierającym linki do rozbudowanych artykułów – w myśl zasady, że użytkownik wychodzi wtedy z portalu i nie wyświetla reklam oraz nie zostawia swoich danych behawioralnych z kliknięć. A przez to coraz mniej osób czyta prasę, rzetelną publicystykę, analizy itp., marnując czas na bezmyślne przewijanie walla na platformach społecznościowych.
Demokracja ery cyfrowej
Jak w takich warunkach doprowadzić do tego, by demokracja była sprawna, skoro aktualnie wiele elementów systemu jest przeciwko niej? Zamiast dyskusji jest hejt i nagonki w Internecie, szczególnie silne wśród wyznawców ideologii woke oraz skrajnej prawicy alternatywnej. Zamiast rozważania argumentów jest szukanie haków na ich źródła („autorzy tego artykułu są tacy czy inni, więc nie będziemy w ogóle zapoznawać się z przedstawionymi w nim argumentami oraz dowodami!”). Zamiast szukania konsensusu jest licytacja na to, kto podbije stawkę radykalizmu i niestety obserwuje się, że ten skandaliczny proceder jest cynicznie usprawiedliwiany „przesuwaniem okna Overtona”.
Dziwnym skutkiem ubocznym, który zaczyna przytłaczać debatę publiczną, jest to, że te skrajne, ale agresywne i nadaktywne mniejszości prawicowe lub lewicowe doprowadzają do skupiania się w dyskursie na sprawach, które dotyczą niemal tylko tych mniejszości. Tymczasem debata skupia się wokół bezsensownych, skrajnych lub radykalnych wątków, a siły przerobowe dziennikarzy, analityków, polityków czy ekspertów są marnotrawione. To również nie sprzyja demokracji.
Kluczem do sprawnej demokracji jest bowiem pluralistyczna, merytoryczna i konstruktywna krytyka. Niestety coraz więcej osób myli ją z hejtem, linczem, nękaniem, szyderstwem i przerzucaniem się obelgami. W tym sensie i kontekście można się nawet upiornie zastanowić, czy Jorge z Burgos w „Imieniu Róży” nie miał odrobiny racji, chcąc ustrzec świat przed satyrą, parodią i szyderstwem.
Agresywna mniejszość skrajnej lewicy i skrajnej prawicy upowszechniła taki sposób „komunikacji”, na który w realnym świecie każdy w miarę przyzwoicie wychowany człowiek jest odporny. Nie bez znaczenia jest też to, że w Internecie nie mamy realnie do czynienia z drugą osobą, tylko widzimy jej awatar i czytamy komentarze, to z kolei ułatwia jej odczłowieczenie i „zaatakowanie”. Poza tym w świecie niewirtualnym nawet po ostrej wymianie zdań można się zrelaksować i iść na kawę, piwo, kolację, spacer itp., podczas gdy w mediach społecznościowych po kłótni zamiast się zdystansować i zapoznać personalnie, dalej się radykalizujemy.
Jak uratować demokrację przed cyfrową anarchią?
Gdy człowiek zda sobie sprawę z tego, co zaszło w społeczeństwach demokratycznych przez ostatnie dwie dekady, trochę później uświadomi sobie, że zmiany te poszły tak daleko, iż nie da się ich już cofnąć. Negatywne konsekwencje „cyfrowej psychozy” i jej wpływu na realne życie i politykę będą się za nami ciągnąć zapewne już do końca XXI wieku. To nie napawa optymizmem, ale zarazem powinniśmy zacząć działać, aby te szkodliwe efekty wpływu mediów społecznościowych i polaryzacji zacząć czym prędzej ograniczać, ponieważ nie jest to gra zero-jedynkowa. Możemy przecież uratować, co się da, i na bazie tego działać dalej, by demokracje zachodnie nie stały się za kilka dekad autorytarnymi anarchiami lub innymi posępnymi systemami. Ale jak to zrobić?
Zasadniczym aspektem jest regulacja mediów społecznościowych. Tak samo, jak gdy z samochodów czy samolotów zaczęto korzystać masowo i wobec tego dla bezpieczeństwa należało stworzyć przepisy, mechanizmy bezpieczeństwa itp., identycznie trzeba postąpić w kontekście wielkich platform cyfrowych. I to nie tylko w zakresie polaryzacji społecznej, ale też budowanych przez nie oligopoli, niszczenia lokalnych i niszowych miejsc w sieci, szpiegowania użytkowników. Częściowo problemem tym zajmuje się „Akt o usługach cyfrowych” Unii Europejskiej, który wkrótce wejdzie w życie i który, jeśli będzie przestrzegany, po części ucywilizuje Internet, zwany obecnie „Cyfrowym Dzikim Zachodem”.
Zwiększenie odpowiedzialności wielkich korporacji technologicznych, odanonimizowanie Internautów na platformach o dużej skali działania, system możliwości odwołania się od banów i karania osób hejtujących i robiących nagonki w sieci, dbanie o pluralizm i wolność wypowiedzi w ramach dobrej woli i konstruktywnej dyskusji – wszystko to powinno działać analogicznie, jak gdyby tego rodzaju przestępstwa popełniano w świecie realnym, ponieważ, poprzez Internet, bardzo silnie na niego oddziałują.
1. Demokracja.
Nie podzielam tezy, że stan demokracji jest dziś obecnie najgorszy w dziejach historii. Powiedziałbym, że (z dokładnością do kilkuletnich oscylacji) jesteśmy w jednym z jej najlepszych okresów w historii. Ilościowo na pewno. [1]
Nie sądzę też, by kiedyś funkcjonowanie demokracji było szczególnie lepsze. Wizja utraconego raju — w którym społeczeństwo miałoby konstruktywnie deliberować nad ważnymi sprawami, media nie grzać sensacji, a zwaśnione strony po sporze iść na kawę — to ledwie wymarzony miraż.
Media zawsze szczuły, społeczeństwa były podzielone, a władza manipulowała, jak potrafiła. Gdzie nie było mediów społecznościowych, tam starczała plotka, rzecz nieraz gorsza od dzisiejszych tzw. "fejków". Patrz makkartyzm, pogromy, updadek republiki Weimarskiej, sprawa Dreyfusa — wcale nie chciałbym żyć w takiej złotej przeszłości.
2. Bańki i polaryzacja.
Często spotykam się z twierdzeniem, iż media społecznościowe powodują, że zamykamy się w bańkach osób podobnie myślących, lecz badania wskazują na przeciwny wniosek. [2]
Faktycznie media społecznościowe wydają się wzmacniać polaryzację, ale przypisałbym to właśnie temu, że ludzie dużo częściej są konfrontowani z radykalnie odmiennymi poglądami — i się utwardzają w swoich. Dawniej, gdy w komunikacjach byliśmy bardziej ograniczeni zasięgiem środowisk (zawodowych, rodzinnych, itp) odczuwalny „gradient poglądów” wydawał się łagodniejszy.
3. Mętne zarzuty.
Tekst jest pełen niejasnych terminów i generalnie popełnia występek, o który oskarża innych: dyskredytuje, zamiast argumentować.
Mamy więc raz po raz „wyznawców ideologii woke” — nieprecyzyjny termin używany jako pałka, niż dla dialogu. Sprzeciw autora budzi dyskutowanie problemów osób transgenderowych, ale zamiast odnieść się do argumentów słyszymy tylko, że „inteligentnych ludzi to nie obchodzi”, poza „odszczepieńcami”. Temat jest „bezsensowny”, „skrajny” itd — autor z zaangażowaniem wylicza epitety.
Autor potępia skrajne skrzydła z lewej i prawej (przeszkadzają w szukaniu konsensusu), nie odnosząc się w żaden sposób do ich postulatów. Ich wina, to że są skrajne. Ale takie oderwane od rzeczywistości myślenie nie jest użyteczne — choćbyśmy w imię większego „pluralizmu” wyeliminowali z debaty publicznej „woke” oraz „alt-right”, znowu pozostanie nam jakieś spektrum opinii i będzie ono posiadało skrzydła. Argumentacja będzie zdatna do zaaplikowania ponownie — tak długo, dopóki nie zostanie na arenie jeden jedyny, najbardziej „środkowy” pogląd.
„Licytacja na podbijanie radykalizmu jest usprawiedliwiana «przesuwaniem okna Overtona»” — kto tak to usprawiedliwia? Czy autor może wskazać konkretne przykłady?
4. Inne.
* „Każdy widzi co innego na Facebooku”, co jest źródłem „zniekształceń poznawczych”? Przecież każdy widzi co innego za oknem! Każdemu znajomi mówią co innego. Naprawdę, ludzkie błędy nie zaczęły się z nastaniem mediów społecznościowych.
* Postulat regulacji mediów społecznościowych jest słuszny i oczywisty. Natomiast autor proponuje, by obowiązywały tam reguły takie jak w „realnym świecie”. Te reguły już obowiązują, prawo (np. w zakresie mowy nienawiści, naruszenia dóbr osobistych, itd.) nie rozróżniają, czy to było na Facebooku, czy w gazecie czy na agorze. Rzecz raczej w tym, że właśnie potrzebne są *specjalne* ramy prawne uwzględniające specyfikę mediów społeczniościowych i ich rolę w społeczeństwie. Brak tu jednak jakichkolwiek konkretnych propozycji.
* „Mniejszości w dyskursie skupiają się na sprawach, które ich dotyczą” — czy powinny więc siedzieć cicho, dopóki „centrum” nie rozwiąże wszystkich „ważnych” problemów? Nonsens. Ważne problemy nigdy nie są rozwiązane. Dyskusja o prawach mniejszości zaś ich nie zaburza. To „centrum” woli straszyć mniejszościami, niż się rozwiązywać problemy.
* Fragmenty o osobach niebinarnych i osobach z zaburzeniami psychicznymi — stygmatyzujące i nie na miejscu. Zwłaszcza nie na tym miejscu.
* Błędy językowe — nie winię tu autora, ale dziwię się, że nie zostały poprawione przez redakcję.
***
[1] https://www.systemicpeace.org/polity/polity1.htm
[2] https://www.pnas.org/doi/10.1073/pnas.1918279117
Często spotykam się z twierdzeniem, iż media społecznościowe powodują, że zamykamy się w bańkach osób podobnie myślących, lecz badania wskazują na przeciwny wniosek. [2]
Faktycznie media społecznościowe wydają się wzmacniać polaryzację, ale przypisałbym to właśnie temu, że ludzie dużo częściej są konfrontowani z radykalnie odmiennymi poglądami — i się utwardzają w swoich. Dawniej, gdy w komunikacjach byliśmy bardziej ograniczeni zasięgiem środowisk (zawodowych, rodzinnych, itp) odczuwalny „gradient poglądów” wydawał się łagodniejszy.
Miło słyszeć, że ktoś ma podobne przemyślenia na temat social mediów do moich.
Poza tym, uważam, że zamykanie się w bańkach informacyjnych ma zalety. Trzymanie się ludzi podobnych do nas samych może być zdrowe dla psychiki, gdy osoby spoza bańki są wrogo nastawione z uwagi na naszą religię/brak religii, rasę, narodowość, tożsamość płciową, czy orientację seksualną.
Szczerze, to ja nie jestem przekonany, czy jest sens walczyć z tym zjawiskiem.
Obym się mylił, ale obawiam się, że wszystkie próby regulacji odbędą się na koszt małych, niezależnych platform społecznościowych i skończą się utrwaleniem monopolu big techu.
Potrzebujemy dekartelizacji. Nie regulacji.
Zrozumiałem to zupełnie inaczej, no ale cóż… każdy ma prawo do swojej interpretacji.
Niemniej, jeśli ludzie interpretują to różnie, to sugeruje, że jest tu pewien niedostatek redakcyjny. Nobody’s perfect ¯\_(ツ)_/¯
...
Eh, ja czytam prasę i publicystykę w dobie mediów społecznościowych. I teraz bardzo żałuję... :'(
Tam chyba chodziło o to, że kłótnia o „specjalne toalety dla osób utożsamiających się jako niebinarne” obchodzi zaledwie garstkę odszczepieńców. Normalni ludzie mają w d…ie, gdzie ktoś chodzi do kibla xD
Tam chodziło o enbyfobię (i wyłączenie osób niebinarnych i ich problemów z kwestii praw człowieka - nie wiem, może nebies to jacyś Marsjanie? (xD)). Znacyz, mogęsobie teraz poheheszkować, ale jednak treści enbyfobiczne na portalu LGBT pojawiać się nie powinny...
Redekcja pewnie w ogóle nie skomentuje, jak w przypadku poprzedniego głupiego tekstu "publicystycznego"... :/
...
Eh, ja czytam prasę i publicystykę w dobie mediów społecznościowych. I teraz bardzo żałuję... :'(
Tam chyba chodziło o to, że kłótnia o „specjalne toalety dla osób utożsamiających się jako niebinarne” obchodzi zaledwie garstkę odszczepieńców. Normalni ludzie mają w d…ie, gdzie ktoś chodzi do kibla xD
...
Eh, ja czytam prasę i publicystykę w dobie mediów społecznościowych. I teraz bardzo żałuję... :'(
To ten sam autor, co pisał, jaka ta prostyucja na Grindrze okropna, zła i ohydna, czy redakcja wynalazła nowe zjawisko intelektualne? :/