Pierwszy z Dwóch niczym sójka zbierał się, zbierał, aż w końcu pofrunął do Brukseli uspokajać antypolskie nastroje. W ramach uspokajania antypolskich nastrojów kilka razy się nawet uśmiechnął, wszystkim podawał rękę kiedy trzeba, chwalił Unię pod pisowe niebiosa, a przede wszystkim zaprzeczył, jakoby w Rzeczypospolitej istniała tradycja (sic!) dyskryminacji homoseksualistów...
Pierwszy z Dwóch niczym sójka zbierał się, zbierał, aż w końcu pofrunął do Brukseli uspokajać antypolskie nastroje.
W ramach uspokajania antypolskich nastrojów kilka razy się nawet uśmiechnął, wszystkim podawał rękę kiedy trzeba, chwalił Unię pod pisowe niebiosa, a przede wszystkim zaprzeczył, jakoby w Rzeczypospolitej istniała tradycja (sic!) dyskryminacji homoseksualistów. Tradycja ta sięga zapewne jeśli nie konstytucji trzeciomajowej, to co najmniej czasu zaborów, kiedy to wobec prześladowań zaborców wszystkie inne prześladowania schodziły na dalszy plan.
Aby dowieść swej tezy, JK zaprosił zachodnich dziennikarzy do obejrzenia polskich świerszczyków gejowskich, do polskich knajp, oraz zapewnił, że politycy wiadomej orientacji zajmują w naszym kraju eksponowane stanowiska. Także ci prawicowi. To ostatnie oświadczenie rzecz jasna wzbudziło w kraju należną w skali, dwudniową sensację medialną: opozycja potępiła plotki na takim szczeblu, podczas gdy współpracownicy braci mniejszych zapewniali żarliwie, że prezydent wie co mówi, bo obracał się w środowisku warszawskim (sic! do kwadratu).
Ale to tylko przerzucanie się słówkami. Zastanawiające, że żaden z dziennikarzy nie wypunktował jednej kwestii: gdyby w Polsce geje nie czuli się dyskryminowani, to nie rozmawialibyśmy na poziomie maglanych plotek. W ogóle byśmy nie rozmawiali, bo nazwiska tych polityków były by od dawna i publicznie znane, a ich lista nie wzbudzały by najmniejszego poruszenia. Tak czy owak: stanowiska może i eksponowane, ale orientacja jakby wręcz przeciwnie.
Dlaczego polscy dziennikarze nie zadali pytania o niewytłumaczalne (wobec powszechnej tolerancji) lęki parlamentarzystów przed ujawnieniem - wiadomo. Sensacja sensacją, ale co za dużo, to niezdrowo, poza tym w naszych mediach mało które kwestie drąży się do końca, bo wtedy sensacją być przestają. Tym bardziej, że dzięki uprzejmości pana Poniedziałka każdemu malkontentowi można zamknąć usta dowodząc, że polskim gejom ich gejostwo w żaden sposób nic nie krępuje. Że natomiast śmiesznostki nie dostrzegła prasa tamtejsza, świadczy wyłącznie o dystansie do tematu i poczuciu taktu wobec przedstawiciela Egzotycznego Duetu, który wystarczająco wszystkich zaskoczył, kiedy przyjechał i przemówił ludzkim głosem.
Niezależnie od prawdziwych przyczyn braku wnikliwości, prezydent mógł się w dalszej kolejności odeprzeć kolejne pretensje międzynarodowej społeczności, mianowicie poinformować o uprzejmym (i zapewne równie tradycyjnym) niedyskryminowaniu w Polsce Żydów. I znów poprzestał na ogólnikach, choć tu akurat miałby dużo więcej konkretów do opowiedzenia, bo niektóre źródła Głosu w Twoim Domu pękają wręcz od judaszowych nazwisk masowo przecież przechrzczonych notabli. Właściwie prawie wszystkich, prawie każdej opcji - także seksualnej. W tym względzie outing mamy już dawno odwalony.
I być może wszystko pozostałoby w sferze uroczych teoretycznych rozważań, moich językowych popisów i doskonałej rozrywki na nadciągające jesienne wieczory, gdyby nie przykład pewnego znajomego, który ma niewymowne szczęście zaliczać się do obu tak usilnie niedyskryminowanych grup jednocześnie.
Naród okoliczny pomniejszego miasta polskiego regularnie okazuje mu swą sympatię zdejmując z jego barków ciężar mycia okien poprzez regularne usuwanie szyb przy pomocy ciężkich przedmiotów, dbając przy tym, by nowiuśkie szklane tafle nie zdążyły się choćby zakurzyć. Dobroczyńcy żydopedała nie ujawniają się z uporem homoseksualnych działaczy prawicowych młodzieżówek, policja pozostaje rzecz jasna bezradna. Więcej nawet - nęka go regularnie, jeśli już nie za gejostwo czy żydostwo, to chociażby - coś się zawsze da wymyślić - za propagowanie poprzez Internet negatywnego obrazu miłosiernej, tolerancyjnej Rzeczypospolitej.
Nijak się to ma w skali życzliwości do epitetów, jakimi się nas na scenie politycznej pieszczotliwie określa. Nawet jeśli zaskoczą nas swą dosadną rubasznością, to i tak za chwilę się okaże, że całkiem opacznie je rozumiemy, bo przecież wygłoszone zostały w tradycji niedyskryminacji pedałów. 'Wysłannicy diabła' to zapewne zawoalowany komplement uznający nasz nieokiełznany temperament; 'zwierzęta' to czułe określenie z grupy 'mój misiu', 'kocurku', 'myszko' itp. Przykład dwóch panów z Poznania, którym tak się teraz zrobiło przykro, że ktokolwiek z ich wypowiedzi mógł wysnuć wniosek, że zamierzali przyrównać cioty do pedofili, zoofili i nekrofili, doskonale obrazuje istotę nieporozumień językowych między naszymi grupami.
To, że zwykle nie wiadomo, co chcą powiedzieć nasi politycy (względnie, że zwykle bredzą), stało się normą, ale ta norma przekłada się niestety na codzienność. Mogę się tylko życzliwie uśmiechać na wspomnienie utrzymującej się łagodności epitetów, jakimi obdarzyła mnie niedawno grupa małolatów pod bramą domu. W pierwszym odruchu chciałem się oburzyć, zaprotestować lub co najmniej zawstydzić swojej obleśności, gdy uderzyła mnie myśl, którą moje otoczenie zaczęło bagatelizować ten incydent: może nie chodziło im O TO, tak po prostu im się nie spodobałeś, wszystkie dzieciaki wyzywają się teraz od pedałów!
Faktycznie - sam często tak sobie różne tego typu zjawiska tłumaczę. Dopiero przy głębszej refleksji dociera do mnie, że w ten sposób sami wiele sankcjonujemy. Zastanawia też, czemu proces oswajania nie działa w drugą stronę. I czy w ramach tradycji tolerancji nie zaczną wkrótce ciskać na siebie kostki brukowe zamiast obrzucać się mianem cioty?
No ale oficjalnie chwilowo ojczyzna nam pięknieje - zbliżają się wszak i lepperowymi falami oddalają wybory samorządowe. W telewizji pojawiła się reklamówka Pięknych i Szczodrobliwych, która mówi do mnie, że wkrótce w tym kraju 'każdy będzie czuł się bezpiecznie i u siebie'. I tak trochę wychodzi, że każdy żonaty heteroseksualista z dzieckiem i nowym dywanem, i to pewnie spoza "Ókładu". Innych opcji filmik nie demonstruje, więc wypada przyjąć, że w nadchodzącej IV Populitej albo wszyscy tacy są, albo będą, albo przynajmniej dostaną nowy dywan.
W Polsce nie ma żadnej dyskryminowanej mniejszości i nawet homoseksualni, prawicowi politycy tworzą normalne rodziny. Bo homoseksualiści to wymysł żądnych sensacji łżeelitarnych mediów rodziny W. I wychodzi, że JK ma rację - nie ma kogo dyskryminować, a z resztą szumowin, produkujących chlebki w kształcie kaczki, prokuratura wkrótce się rozprawi.
Co już teraz można radośnie przypieczętować całusem w dłoń ministra obrony. Z opcją zamiany na uścisk dłoni Busha.
Marcin Pietras