Odwracam się twarzą do dwuosobowej publiczności. Pan Daniels kartkuje książkę, niemal rzucając mi wyzwanie, żebym przykuł jego uwagę. Asystentka posyła mi promienny uśmiech, który sprawia, że aż robi mi się ciepło w środku. Przytrzymuję się stołka, bo Brick ma złamaną nogę, i wchodzę w rolę:
– Dobra. Sama się o to prosisz…
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Niedziela 8 września 2019 r.
12:00
Gdybyście mnie teraz zobaczyli, uznalibyście, że moje marzenia się spełniają. Za chwilę czeka mnie przesłuchanie kwalifikacyjne do najbardziej renomowanego liceum artystycznego w kraju. Każdy aktor marzyłby o czymś takim. Ale ubiegłej nocy śniło mi się, że jestem nagi w klasie pełnej uczniów. Czy to senne marzenie też się spełni? Albo sen, w którym stoję na scenie i nie mogę sobie przypomnieć mojej kwestii? Chętnie z obu zrezygnuję. Natomiast nie miałbym nic przeciwko temu, żeby spełniło się marzenie o dostaniu się do tej szkoły.
Wygładzam koszulę, przeczesuję palcami włosy i wchodzę do klasy. Inaczej niż w moim śnie, jestem ubrany. To zwykła sala lekcyjna, z tym że są tu podium i fortepian Steinwaya. W mojej poprzedniej szkole odsuwaliśmy stoliki pod ściany i wtaczaliśmy nieco rozstrojony fortepian z sali prób orkiestry. Nie licząc tej różnicy, ta klasa, w której moje życie może na zawsze się zmienić, wygląda zwyczajnie. Nie ma się czym przejmować.
Mężczyzna, który, jak przypuszczam, jest panem Danielsem, podnosi wzrok znad zaczytanej książki w miękkiej oprawie. Ma potargane siwe włosy i nieco mniej niechlujną siwą brodę. Nosi okulary zsunięte na czubek nosa – jest okularnikiem jak każdy bystrzak – i trochę się garbi. Obok niego siedzi miła dziewczyna, chyba w moim wieku. Pierwsze, co zauważam, to jej wielkie brązowe oczy. Włosy ma czarne i wydatne kości policzkowe, przypomina piosenkarkę i aktorkę Idinę Menzel. Uśmiecha się do mnie. Widok ich obojga budzi we mnie niepokój, choć z odmiennych powodów.
– Przyszedłem na przesłuchanie – oznajmiam możliwie najniższym głosem.
– Ach, zatem zapewne jest pan tym sławetnym Augustem Greene’em.
– Tak, proszę pana – odpowiadam, zastanawiając się, dlaczego nazwał mnie „sławetnym”.
– Nazywam się Daniels, a to Anna, moja asystentka.
– Cieszę się, że mogę państwa poznać. Dziękuję, że znaleźliście dla mnie czas – mówię cały spięty, recytując znajome frazesy. – Jestem bardzo…
– Może zacznijmy, dobrze? – Pan Daniels ucina moją gładką gadkę spod znaku #dzieńdobry #smacznejkawusi, a ja kładę plecak na stoliku i wchodzę na środek podium. – Przyniósł pan fotografię i życiorys?
– Nie, ale w szkole grałem główne role we wszystkich musicalach – mówię pośpiesznie.
– To uroczo – mruknął zgryźliwie. – Czy przynajmniej przygotował pan dwa monologi?
– Tak – niemal wrzeszczę z ulgi, że jednak coś mam. – Pierwszy z Kotki na gorącym blaszanym dachu. Ale… czy mógłbym prosić o chwilę? Muszę się skupić.
– Tyle czasu, ile pan zechce, panie Greene. Zaczekamy – odpowiada pan Daniels.
– Dziękuję – mówię, ignorując jego ostry ton.
Owszem, słowa brzmią cierpko, ale spogląda na mnie uprzejmie. Odwracam się plecami do mojej dwuosobowej widowni, a mięśnie napinają mi się wskutek nagłego zdenerwowania. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Przestaję być „sławetnym” Augustem Greene’em na przesłuchaniu w nowojorskiej Szkole Sztuk Performatywnych. Jestem teraz Brickiem w środku lata w Missisipi. Jestem spocony, gniewny i zmęczony, a także mocno pijany – i sekretnie jestem gejem. Kieruję gniew i frustrację ku mojej żonie
Maggie.
Odwracam się twarzą do dwuosobowej publiczności. Pan Daniels kartkuje książkę, niemal rzucając mi wyzwanie, żebym przykuł jego uwagę. Asystentka posyła mi promienny uśmiech, który sprawia, że aż robi mi się ciepło w środku. Przytrzymuję się stołka, bo Brick ma złamaną nogę, i wchodzę w rolę:
– Dobra. Sama się o to prosisz…
Przez następne dwie minuty wkładam w ten monolog całego siebie i kończę wyczerpany. Ubiegłej nocy czytałem w internecie rady dotyczące przesłuchań kwalifikacyjnych, i ktoś zasugerował, by obserwować „oznaki” reakcji u ludzi po drugiej stronie stołu. Anna z aprobatą pstryka palcami. Dobry znak. I na ile mogłem się zorientować, pan Daniels patrzył już na mnie, nie w książkę. Kolejny dobry znak.
– Całkiem ładnie, Auguście – mówi. – Rozumiem, dlaczego twoja ciotka tak cię wychwala. – Najwyraźniej nie jest zwolennikiem nepotyzmu, a to zły znak. – Czy wiesz, jak często zwalnia się miejsce na wydziale teatralnym Szkoły Sztuk Performatywnych?
– Nieczęsto – zgaduję.
– Nigdy – oznajmia, po czym wyjmuje z szuflady pomarańczę i zaczyna ją obierać. – Jeden z uczniów został przeniesiony do Londynu, by w ostatniej chwili dołączyć do obsady musicalu Pippin wystawianego na West Endzie. Za mojej bytności w tej szkole podobne przypadki zdarzyły się tylko kilka razy… – Milczy przez chwilę. – A zatem wiedz, synu, że trafia ci się naprawdę rzadka okazja.
– Dziękuję – dukam, nie mając pojęcia, jak powinienem zareagować.
Pan Daniels zjada ćwiartkę pomarańczy.
– Nie mówię, że zostałeś przyjęty na to miejsce. Informuję tylko, że jest wolne.
Czyli znak zdecydowanie zły. Z zakłopotaniem przestępuję z nogi na nogę. To przesłuchanie kwalifikacyjne jest dla mnie wszystkim. W zależności od decyzji tego mężczyzny moje życie zmieni się na lepsze albo na znacznie gorsze. Ja świruję z nerwów, a on zajada pomarańczę. Muszę jakoś do niego trafić.
– Lubię pomarańcze – strzelam, byle coś powiedzieć, skoro już tu jestem.
– To mandarynka – odpowiada, a Anna wybucha śmiechem. – Teraz, kiedy o tym myślę, Auguście, zastanawiam się, czy to może twoja ciotka wykazała się inicjatywą i sama wysłała tego ucznia do Londynu.
Owszem, mówi to pół żartem, pół serio, ale…
– Hm… Gdybym miał spekulować, to tak, jest do tego zdolna. – Po tym żarciku zyskuję uśmiech pana Danielsa.
To dobry znak – kroczek bliżej do tego, by zostać uczniem tej szkoły.
– Jestem już spóźniony na partyjkę szachów w Central Parku – oznajmia. – Jaki jest twój drugi monolog?
Rozpinam plecak i szperam w nim.
– Kolejny z Kotki na gorącym blaszanym dachu.
– Znowu Brick? – Wyraźnie zawiedziony kręci głową.
– Nie. – Oczywiście że nie, bo to byłby błąd.
Po tym, jak dwa dni temu zadzwoniła do mnie ciotka, starałem się zebrać informacje na temat przesłuchań kwalifikacyjnych w Szkole Sztuk Performatywnych. W internecie znalazłem tylko tyle, że zakres swoich możliwości należy zademonstrować dwoma różniącymi się od siebie monologami. Mam duże możliwości, ale brakowało mi czasu na przygotowanie, więc zdecydowałem się na dwa monologi ze sztuki, którą zagraliśmy na przedstawieniu drugoklasistów w liceum w West Grove.
– Dziadek? – domyśla się Anna.
Wyjmuję z plecaka blond perukę i wkładam ją.
– Maggie.
Śmieją się, a ja mam nadzieję, że nie ze mnie, tylko wskutek zaskoczenia. Po raz drugi staję zwrócony plecami do mojej pełnej podziwu publiczności. Jestem Maggie. Urodzoną w biedzie, poślubioną bogatemu bokserowi. Kocham męża, lecz on się mną nie interesuje. Rozluźniam ciało i odwracam się powoli. Raz kozie śmierć.
– Och, Brick, czuję się taka samotna…
Po ostatnich słowach monologu osuwam się na podłogę i tak zostaję, a jasne włosy spadają mi na twarz. Czuję się sfrustrowany, a Maggie opuszcza mnie w tym stanie ducha. Wstaję, ściągam perukę i otrzepuję koszulę.
Pan Daniels zdejmuje okulary i trze oczy.
– Powiedz mi, dlaczego wyjechałeś z Pensylwanii?
– Musiałem – odpowiadam bez wahania.
Kiwa głową. Mam nadzieję, że rozumie wszystko, czego nie powiedziałem.
– Jeszcze jedno pytanie. Dlaczego zasługujesz na to miejsce w Szkole Sztuk Performatywnych?
– Nie zasługuję… – Urywam, nic więcej nie mówię, tylko skupiam się na wyrazie jego twarzy. Uśmiecha się lekko, a ja myślę, że to mój trzeci monolog. Jestem Augustem, który desperacko pragnie dostać się do tej szkoły. – Podobnie jak pan, drażni mnie korzystanie ze znajomości, by coś zdobyć. Mówiąc wprost, nie cierpię tego, ale moja sytuacja w rodzinnym mieście nie układa się zbyt kolorowo, niestety ogranicza się tylko do szarych i ciemniejszych barw. – Ostatnia fraza wypłynęła z samych głębin mego serca. – I nie mam żadnych szans na to, by uczyć się na waszym poziomie w West Grove w Pensylwanii. Proszę tylko, żeby dał mi pan szansę.
Uśmiecha się.
– Auguście, wkrótce ktoś się do ciebie odezwie. Jeśli zostaniesz przyjęty, rozpoczniesz zajęcia we wtorek. Czy ci to odpowiada?
Przyjmuję to jako dobry znak.
– Jak najbardziej – mówię z wyczuwalną nadzieją.
– Ale jeśli nie zostaniesz przyjęty, to wiedz, że życzę ci wiele szczęścia.
Do diabła. Zły znak.
– Och – dodaje – i pozdrów ode mnie ciotkę.
– Oczywiście pozdrowię, panie Daniels – odpowiadam, wpychając perukę do plecaka.
Dziękuję, żegnam się z nimi i opuszczam salę bez żadnej wyraźnej oznaki, jak mi poszło.
12:25
Nie mam dokąd pójść, więc siadam na cementowej ławce przed szkołą i rozważam, jak wypadłem. Aż do dziś brałem udział tylko w przesłuchaniach prowadzonych przez moich nauczycieli przed szkolnymi przedstawieniami. To niezbyt stresujące sytuacje. Ponadto ubiegłej nocy niewiele spałem, bo wciąż na nowo powtarzałem w duchu kwestie z obu monologów, żeby nie rozmyślać o innych sprawach.
Wyplątuję smartfona z peruki Maggie, ignoruję pięć wiadomości na poczcie głosowej i wybieram numer ciotki. Obiecałem, że zadzwonię do niej zaraz po przesłuchaniu. Podwiozła mnie w drodze na północ stanu, gdzie zamierzała sprzedać dzieła sztuki. Nie wiem jakie, ale brzmi wytwornie i bogato. Wyobrażam sobie, jak ciotka Lillian prowadzi tę swoją jaskrawożółtą staroświecką furgonetkę.
Odbiera po dwóch sygnałach i mówi bez wstępu:
– Przekaż swojej ulubionej ciotce dobrą wieść.
Żałuję, że nie mam dla mojej jedynej ciotki dobrej wiadomości. Może tylko taką:
– Nadal żyję.
– Alleluja! – wyśpiewuje. – A jak było na przesłuchaniu, kochany?
– Naprawdę nie wiem, ale zrobiłem, co w mojej mocy.
– Świetnie, bo tylko tyle możemy zrobić w życiu.
– Pan Daniels raczej mnie nie polubił – dodaję.
– Tak, on potrafi być prawdziwym sukinsynem – odpowiada ze śmiechem. – Ale gdzieś tam w głębi ma serce. – Ton, jakim o nim mówi, pozwala wysnuć domysł, że być może kiedyś chodzili ze sobą. Ale co ja tam wiem o miłosnym życiu ciotki. – Jak zamierzasz spędzić swój pierwszy dzień w mieście?
Rozglądam się po otaczających mnie ciasno betonowych budynkach.
– Pospaceruję. I postaram się, żeby nikt mnie nie porwał.
– Cudownie. Wrócę do domu na obiad. Zadzwoń, gdybyś czegoś ode mnie potrzebował. Pa, kochanie.
Gdy się rozłączam, widzę, że mam następną wiadomość głosową. I dwadzieścia jeden nieprzeczytanych SMS-ów. Wszystkie od mamy, a każdy kolejny bardziej natarczywy i gniewny. Ostatni wspomina o powiadomieniu pałarzy. Powinienem do niej zadzwonić, zanim da do telewizji komunikat o zaginionym dziecku, ale zaplanowaliśmy z ciotką Lil, że odezwiemy się do niej, kiedy już będziemy wiedzieli, czy dostałem się do szkoły.
To moja pierwsza ucieczka z domu. Za wcześnie na napisanie oficjalnego sprawozdania, przecież jestem w Nowym Jorku dopiero od dwudziestu czterech godzin, ale cały czas przeżywam istną huśtawkę nastrojów. Z tym że przez większość czasu dopadają mnie kolejne fale euforii:
„Jestem wolny! Mogę robić, co tylko zechcę!”.
Albo strasznie panikuję:
„Zamkną mnie w pudle! Albo jeszcze gorzej!”.
Kiedy podnoszę wzrok znad smartfona, widzę nowego przyjaciela na drugim końcu ławki, i mówię:
– Cześć, gołębiu.
Wpatruje się we mnie bacznie jednym okiem, a drugim gdzieś wędruje. Jego pióra wyglądają na sklejone przez jakiegoś małolata. Przyskakuje bliżej mnie. Czy to zwiastun mojej śmierci?
– Co robisz?
Wzdrygam się i spoglądam w górę. Stoi nade mną asystentka pana Danielsa, przesłaniając słońce.
– Zdobywam nowych przyjaciół – odpowiadam, wskazując głową gołębia.
Śmieje się, a potem klaszcze dwa razy, skutecznie przepłaszając brudnego ptaka na ziemię, i siada obok mnie.
– Coś mi się zdaje, że powinniśmy się sobie przedstawić na prywatnym gruncie. Jestem Anna.
– A ja jestem „ten sławetny” August Greene.
– O co mu chodziło?
– Nie mam pojęcia.
– Auguście, twoje przesłuchanie różniło się od innych. Wypadłeś świetnie.
– Czyżby? – pytam niepewnie.
– No tak. Wydaje mi się, że masz duże szanse.
– Tak uważasz? Pan Daniels raczej nie był mną zachwycony.
– Och… – Macha lekceważąco ręką. – Taki już jest z tą swoją miną i tekścikami, ale potrafi rozpoznać talent.
– Dzięki. – Po raz pierwszy tego dnia oddycham swobodniej.
Anna w milczeniu mi się przygląda, aż wreszcie się odzywa:
– Mogę ci zadać osobiste pytanie?
– Tak – mówię z wahaniem.
– Wybrałeś monologi Bricka i Maggie. Nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałam. Czy transpłciowość1 ułatwia granie zarówno męskich, jak i kobiecych ról?
Skąd wiedziała, że jestem trans? Może ciotka powiedziała panu Danielsowi, a on jej? Ciekawe, czy to takie oczywiste.
– Jako aktor potrafię się wcielić w obie płcie, jeśli ma to artystyczny sens. – Trochę mimo woli, a trochę nie, wpadam w ton przechwałki. – Mogę zagrać dowolną postać rodem z tej ziemi.
– Śmiała deklaracja, drogi panie – kwituje z uroczym uśmiechem.
Po raz pierwszy usłyszałem słowo „transpłciowy” w ósmej klasie na lekcji historii. Może nie tyle po raz pierwszy, bo już wcześniej znałem to pojęcie, przecież nie żyję w jaskini, lecz jego najgłębszy sens jeszcze do mnie nie dotarł. Był koniec roku, czyli moje ostatnie dni w gimnazjum. Nauczyciel z okazji Miesiąca Dumy miał wykład na temat historii LGBTQ. Omawiał kolejno L, G i B, a ja byłem jak zwykle R(oztargniony). Ale potem doszedł do T, mówił o tym, jak źle czują się osoby transpłciowe z przypisaną im płcią, a ja poczułem, że mój cały świat przestał się nagle ze mną bawić w ko(T)ka i myszkę, bo znalazłem swoje T.
Po lekcjach wróciłem do domu, zamknąłem się w pokoju i zajrzałem do internetu. Wypełniłem test Czy jesteś transpłciowy? i wyszło mi, że rzeczywiście jestem. By się upewnić, zrobiłem jeszcze trzy inne, i wszystkie z tym samym rezultatem.
Testy sugerowały, żebym z kimś porozmawiał. Ale z kim miałbym to zrobić w tak konserwatywnym miasteczku jak West Grove? Nie znałem żadnych osób transpłciowych i nie mogłem wyznać prawdy o sobie moim starym. Wiedziałem, jak by zareagowali. Postanowiłem, że nikomu o tym nie powiem, prawdy nie dowie się nawet Hugo, a to mój najlepszy przyjaciel. Ukrywałem ten wielki sekret, nosząc aprobowane przez matkę kiecki.
Anna trąca mnie w ramię, ściągając z powrotem na ziemię.
– Auguście, zaintrygowałeś mnie. O co w tym wszystkim biega?
Dobre pytanie. Mój problem jest skomplikowany, a nie wiem, ile mogę powiedzieć asystentce człowieka, od którego zależy moja przyszłość. Muszę rozegrać to na luzie. Dla Anny będę Wyluzowanym Ziomalem. Niewzruszonym, spokojnym, zdystansowanym. Rozpieram się na ławce, szeroko rozstawiam nogi.
– Biega o to, że przeprowadziłem się tutaj i zamieszkałem u ciotki.
– Aha, przeprowadziłeś się… – Przechyla głowę na bok. – Kiedy? Niedawno?
– Tak – odpowiadam nadzwyczaj swobodnym tonem. – Ale bywałem tu mnóstwo razy, przez większość weekendów – kłamię.
Obrzuca mnie pełnym powątpiewania spojrzeniem.
– Ile widziałeś przedstawień na Broadwayu?
– Straciłem rachubę – rzucam, co w przekładzie oznacza: „Straciłem rachubę, ile pirackich nagrań spektakli broadwayowskich obejrzałem na moim starym poobijanym laptopie”.
– Wykrętna odpowiedź – mówi. – Ja widziałam dwanaście. Gdzie mieszkasz?
Wczoraj wieczorem ciotka podała mi nazwę dzielnicy, ale nie mogę jej sobie przypomnieć.
– Gdzieś na Brooklynie, przy pomarańczowej linii metra.
– Przy pomarańczowej linii metra? – powtarza z ironicznym zaśpiewem.
Jednego już jestem pewien: metoda na Wyluzowanego Ziomala nie działa. Za mało wiem, żeby odgrywać luzaka. Pora zmienić scenariusz. Dla Anny stałem się Naiwnym Prawiczkiem, który szeroko otwartymi oczami chłonie obcy dla niego świat i łatwo wpada w ekscytację.
– No dobra, tak mnie ciśniesz, że muszę powiedzieć prawdę. To mój pierwszy dzień w Nowym Jorku.
– Wiedziałam! – Triumfalnie unosi ręce. – Prawdziwy nowojorski prawiczek!
Twarz mi czerwienieje.
– Nie przeczołguj mnie.
– Żadnych obietnic – kwituje ze śmiechem, a potem wyjmuje z torebki okulary przeciwsłoneczne.
Są przesadnie ogromne, jakby ukradzione z kreskówki, ale stylowe. W szkłach widzę moje odbicie. Niemal nie rozpoznaję siebie w porównaniu z tym sprzed zaledwie dwóch dni. Żegnajcie kwieciste bluzki i długie spódnice, witajcie T-shirty i dżinsy. Przesuwam dłonią po krótkich włosach, które wciąż jeszcze są dla mnie czymś obcym. Wczoraj wieczorem ciotka Lil mnie ostrzygła. Wydrukowaliśmy z internetu zdjęcie Shawna Mendesa jako inspirację i ciotka naprawdę się postarała. Włosy po bokach mam megakrótkie, a na górze ładnie kędzierzawe. Wyglądam nie jak Shawn, ale o wiele bardziej jak ja.
Smartfon zaczyna wibrować. Trzymam go na kolanie, a Anna zerka na ekran i mówi:
– Odbierz.
1 Na s. 409 znajduje się Słowniczek pojęć wykorzystanych w tej powieści (przyp. red.).
Pewnie to zburzy cały twój obraz rzeczywistości ale LGBT nie żyją tylko seksem...