Lelita Petit jest naprawdę maleńka. Niewysoka i filigranowej budowy. W tym niewielkim ciele jednak kryje się potężna energia i całe stado ponadprzeciętnych talentów. Bywalcy marszów równości widzieli ją wielokrotnie, jak w butach na platformie i szpilce długości niemal kija golfowego dzielnie maszeruje (czasem tylko wchodząc na auto) i animuje zabawę uczestników marszu.
Kto raz usłyszał i zobaczył, nie zapomni już nigdy; wokalizy w Purple Rain pod Pałacem Kultury, "zakazu pedałowania” na melodię Go West w Gorzowie (w czasie popularności wiralowego video ze Świdnicy), odjechanego bachusowego dragu z prawdziwego bluszczu i gron w Zielonej Górze, skakania na wiadukcie kolejowym w Bydgoszczy, hasła "Lesbijki, Geje, Łosie i Jelenie"* i “LGBT RTV AGD” pod Saturnem w Katowicach, albo "Każdy chłopak ma ochotę z narodowcem stracić ..." w Częstochowie. Co roku prowadzi Prajdy w Poznaniu, od czasu, gdy zaczęła je organizować grupa Stonewall. (A w ogóle na marsze chodzi od 10 lat.)
Lelita śpiewa własnym głosem, co jest wielką rzadkością w Polsce i na świecie. Śpiewa publicznie od czwartego roku życia, kiedy w kościele św. Barbary odebrała mikrofon księdzu i wykonała “Lulajże Jezuniu” swą ulubioną kołysankę. Dziesięć lat później jej wokal zaczął być nagradzany na festiwalach. Ma niespożytą taneczną energię - wystąpiła w czasie i po Drag Night, pozamiatała konkurencję kategorii Sex Siren na vogue ballu inaugurującym Pride Week 2018, zniszczyła system na koncercie "Miłość, to takie proste" w Teatrze Polskim.
Jednak nie wszyscy wiedzą, że Lelita także pisze teksty, komponuje, wykonuje swoje utwory wokalnie i na piano, a do tego tworzy samodzielnie swoje odjechane w kosmos formy dragowe. I jeszcze fantastycznie gotuje.
Ja też dowiedziałam się przypadkiem, w grudniowy wieczór 2018; zadzwoniłam chcąc wyciągnąć ją na kawkę, a ona rzekła: "mam dziś koncert, wpadnij"… na miejscu się okazało, że będzie to pierwsze publiczne wykonanie autorskich piosenek.
A zaczęło się od tego, że trzy miesiące wcześniej, po marszu w Katowicach, Lelita szła po piankę do golenia. I spotkała dwójkę uczestników, którzy nie mieli jak wrócić do domu. Zaprosiła ich na swoją kwaterę. "Gdy zaczęliśmy się szykować na imprezę w HaHu, znalazłem się z Mewą w łazience, malowałyśmy się przy tym samym lustrze. Zaczęła sobie nucić i już pierwszej frazie oraz obiegnikach, które wychodziły z jej ust, wiedziałam że mam do czynienia z kimś profesjonalnym i niesamowicie wrażliwym. Tydzień potem spotkałyśmy się przypadkowo na Świętym Marcinie. Mewa wzięła mnie do siebie na jam session. Po miesiącu miałyśmy gotowy materiał..."
Z tej oto wpadki w toalecie narodziły się Brokatowe Damy: duet Lelity Petit i Mewy Topolskiej. Trzy miesiące później, w tamtą grudniową noc w sali Galerii Łazęga, gdy pierwszy raz występowały razem, towarzyszyła im także Łania z Poznania.
Wrażenie było piorunujące. Rozłożystość wachlarza: utwory zabawno-kabaretowe w stylu piano-house (A czy P), kabaretowo-edukacyjno-aktywistyczne (Rzeżączka - tak!), aktywistyczno-socjologiczne reggae (4:20) aktywistyczno-taneczny tęczowo-waleczny hymn na Marsze (Brokatowe Damy), jak i głęboko liryczne, emocjonalne brzmienia bluesa, soulu i jazzu, opięte błyszczącą klamrą popu (Irish Mustard, 2x Sukienka..., Time will break the silence – ten ostatni z takim powerem i głębią, że zasługuje na osobny artykuł).