Felieton Witolda Jabłońskiego
„Zawieruszona”, bo przez całe wieki spychana na margines, wstydliwie pomijana lub fałszywie interpretowana. Archeolodzy wciąż znajdują wazy i malowidła przedstawiające mężczyzn i chłopców w czułych uściskach i prawdę mówiąc, nie wiadomo, co z nimi zrobić, najlepiej ukryć gdzieś w zakamarkach muzeum, by nie gorszyła się nimi młodzież.
- Witold Jabłoński - Zachodnioeuropejscy uczeni mają do dzisiaj kłopot z grecką pederastią i budują na jej temat piętrowe, nieraz kompletnie chybione koncepcje, czego doskonałym przykładem są fundamentalne dla omawianego tematu, lecz mocno już dziś zwietrzałe prace Dovera („Homoseksualizm grecki” 1978) i Foucaulta („Historia seksualności” 1976), do których jeszcze wrócimy. Z naszego podwórka warto przytoczyć charakterystyczną uwagę Władysława Witwickiego, zamieszczoną w objaśnieniach do tłumaczonej przez niego „Uczty” Platona: „Ale podczas gdy i dziś takie [czułe – WJ] przyjaźnie trafiają się tu i ówdzie pomiędzy ludźmi młodymi i nikogo mądrego nie rażą – odrazę budzi dziś pederastia, jako ordynarne zboczenie [sic!] popędu płciowego, praktykowane przez zwyrodniałych gburów na płatnych indywiduach spod ciemnej gwiazdy. Budziła odrazę i w starożytności [?!]... Wstawmy tylko... – sugeruje dalej tłumacz – pojęcie
zamiast pojęcia , ze względu na nasze współczesne stosunki i poczucia z początku XX wieku [1909 r.] po Chrystusie [sic! - WJ], a znajdziemy w tej mowie credo i współczesnych rzadkich, cywilizowanych ludzi w odniesieniu do tych kwestii”. Nie wiadomo, co tu bardziej podziwiać: cyniczną elokwencję erudyty czy też ogrom zakłamania. Dwa tysiące lat z górą permanentnej indoktrynacji judeochrześcijańskiej, opartej na urojonym poczuciu winy (grzech) i serwującej urojone lekarstwo (pokuta), zrobiło jednak swoje i spowodowało, że taki chociażby Demostenes (tak, ten słynny mówca), oznajmiający dumnie: „Żony mamy do rodzenia dzieci, hetery dla przyjemności, a chłopców do miłości” wydaje się nam przedstawicielem nie tylko odmiennego kręgu kulturowego, ale wręcz mieszkańcem innej planety!
W niniejszych uwagach celowo pomijam kwestie koszarowo-obozowych męsko-chłopięcych związków Spartan oraz słynnego Świętego Legionu Tebańskiego, wymagające osobnego omówienia. Koncentruję się na obyczajach wolnych obywateli Aten, gdyż to właśnie polis, zwane „Słońcem Hellady” w epoce swej największej świetności stanowiło dla pozostałych państw-miast wzorzec kulturowy i promieniowało na cały grecki archipelag (wyjątkiem była właśnie Sparta), a także niemal cały basen śródziemnomorski, wpływając też później i odpowiednio kształtując mentalność rzymskich najeźdźców, tworząc tym samym specyficzny model życia elity intelektualnej antycznego świata. By uniknąć kolejnych nieporozumień, ważne jest ukazanie tła kulturowego, na którym miłość mężczyzny do chłopca mogła nie tylko bujnie rozkwitnąć, ale także być zalecana przez ówczesnych moralistów, opiewana przez artystów i pochwalana przez filozofów. Konieczne jest wyjaśnienie paru podstawowych dla Ateńczyków pojęć, bez których nie sposób zrozumieć helleńskiej sztuki, literatury ani filozofii.
W światopoglądzie „pogańskim” nie istniała w zasadzie opozycja między duchem a materią. Zwłaszcza dla Ateńczyków piękno fizyczne było nierozerwalnie związane z pięknem duchowym i na odwrót. Uważano, że to, co piękne, musi zarazem być dobre. Wiązała się z tym ściśle tzw. kalokagatia, czyli wychowanie oparte na równomiernym rozwijaniu zalet cielesnych i duchowych. Jednym słowem etyka wiązała się ściśle z estetyką. Trzeba jednak podkreślić, że w antycznej estetyce wzorem piękna nie była kobieta, lecz dobrze zbudowany efeb (rekrut dwuletniej szkoły wojskowej, efebii, w wieku 18 – 20 lat). Proporcjonalnie, harmonijnie ukształtowane ciało młodego mężczyzny uznawano za wcielenie doskonałości Kosmosu. Uważano, że przystojny młodzieniec jest piękny sam w sobie, kobieta zaś staje się pociągająca dopiero wtedy, gdy jest odpowiednio ubrana, uczesana i umalowana. Stąd właśnie tyle męskiej i młodzieńczej nagości w greckiej sztuce, a tak niewiele kobiecych aktów. Apogeum powszechnej fascynacji erotycznej stanowił więc dorastający chłopak, a nie dziewczyna.
W owym społeczeństwie mężczyźni i kobiety funkcjonowali jako dwie odrębne grupy społeczne, rządzące się własnymi swoistymi prawami. Dziewczęta od małego były przygotowywane do roli żony i matki, a wydawano je za mąż w chwili, gdy dostrzegano pierwsze oznaki dojrzewania płciowego, to znaczy w wieku 13 – 14 lat. Jako matrony cieszyły się pewnym poważaniem, generalnie jednak (trochę podobnie jak żony muzułmańskie) spędzały czas w domu, rezydując w pokojach kobiecych (gyneceum), nie mogąc go samodzielnie opuszczać i nie udzielając się w życiu publicznym. Krótko mówiąc, niewiele znaczyły i niewiele miały do powiedzenia, ich rola bowiem sprowadzała się do rodzenia dzieci i zarządzania domostwem. Owa społeczna izolacja miała dobre i złe strony. Kobiety nie miały prawa wtrącania się w męskie sprawy, ale działało to też w drugą stronę: mężczyźni rzadko interesowali się domeną kobiet i na przykład kwitnąca zapewne pokątnie w gyneceum miłość lesbijska mogła wywołać u pana domu jedynie pobłażliwy uśmiech i wzruszenie ramion. Pozwalano zresztą również mężatkom swobodnie wyszaleć się trzy razy w roku: podczas Wielkiej Nocy Adonii [na cześć Adonisa], święta płodów Haloa i sławetnych Dionizji, kiedy w ogarniającym wszystkich upojnym szale pryskały zwyczajowe hamulce społeczne i tradycyjne bariery. Jako osoby niewykształcone nie mogły jednak w żadnym stopniu być intelektualnymi partnerkami dla zwykle znacznie starszego, dojrzałego umysłowo małżonka.
W pewnym stopniu tę lukę społeczną wypełniały hetery, jedyne kobiety uczone i wyzwolone, które zapraszano na uczty ateńskich intelektualistów i artystów, zwane sympozjonami. Były one jednak kosztownym wyjątkiem i funkcjonowały na innych zasadach (przypominając w tym japońskie gejsze lub chińskie kurtyzany). Zwano je „kapłankami Afrodyty”, bo jako luksusowe, słono opłacane damy do towarzystwa („hetera” znaczy po grecku „towarzyszka”), były pod opieką tejże bogini i oddawały część zarobków na utrzymanie jej sanktuariów. Kapłanki innych bogiń też zresztą cieszyły się względną niezależnością, aczkolwiek na czele świątyni stał zwykle mężczyzna arcykapłan. W każdym razie, z wyjątkiem dziewiczych służek Artemidy i późniejszych rzymskich westalek, z pewnością nie musiały żyć w celibacie, zawierając śluby i rodząc potomstwo w obrębie kasty kapłańskiej, podobnie, jak to się działo u innych „pogańskich” nacji.
Zupełnie inaczej podchodzono do edukacji chłopców. Zauważano, że chłopak potrzebuje więcej czasu, by dojrzeć, aczkolwiek mniej więcej od 12 – 13 roku życia przygotowywano go do roli głowy domu i świadomego obywatela. Albowiem życie chłopców i mężczyzn podporządkowane było potrzebom państwa i wszystkie elementy młodzieńczej edukacji: ćwiczenia fizyczne, sprawność bojowa, znajomość historii kraju, nauka gry na instrumentach, taniec, filozofia służyły temu jednemu celowi. Pozostający pod władzą ojców chłopcy i młodzieńcy odizolowani byli niemal zupełnie od świata kobiet, a tym samym „skazani” na własne grono rówieśników i szkolących ich wszechstronnie mentorów. Dopóki żył ojciec rodu, pozostawali całkowicie od niego zależni, również w kwestiach finansowych. Nie mogli sobie pozwolić na korzystanie z usług zwykłych ulicznic, nie mówiąc już o praktycznie niedostępnych heterach. Nawet po ukończeniu efebii pozostawali wciąż „młodzieńcami”, przebywającymi głównie w męskim towarzystwie. Uważano taką sytuację za właściwą, albowiem twierdzono, że przedwczesny kontakt z płcią przeciwną może wypaczyć męski charakter i spowodować niepożądaną zniewieściałość. Mężczyzna musiał być użyteczny państwu, nie żoninym zachciankom, toteż żenił się z woli głowy rodu zazwyczaj w wieku trzydziestu lat, kiedy to uznawano go już za w pełni dojrzałego i skutecznie uodpornionego na kaprysy i humory znacznie młodszej partnerki. Małżeństwo nie było traktowane jako związek oparty na wzajemnej miłości, lecz jako powinność wobec polis, podobnie jak płodzenie nowych obywateli.
W tym momencie warto podkreślić dwa aspekty ateńskiej egzystencji. Po pierwsze zamożni i wykształceni Helleni nie pragnęli zbyt wielkiej liczby potomstwa, głównie ze względu na chęć zachowania całości majątku i kłopoty z utrzymaniem zbyt licznej progenitury. Ideałem rodziny był syn pierworodny, mający przejąć w przyszłości obowiązki głowy rodu, ewentualnie drugi syn „zapasowy”, gdyby najstarszy zmarł lub zginął przedwcześnie i córka, którą można korzystnie wydać za mąż. Nadmiaru niechcianego potomstwa pozbywano się dosyć bezceremonialnie, wyrzucając je po prostu na śmietnik (zwykle mało się o tym pisze, częściej akcentując powszechnie znane praktyki Spartan, służące dla odmiany „czystości rasy”). Z pewnością coś takiego musiało niezmiernie gorszyć i szokować na przykład bogobojnych Żydów, którzy, wiecznie gnębieni i niewoleni przez obce ludy, mieli prawdziwą obsesję na punkcie rozmnażania do tego stopnia, że uczynili z niego nakaz religijny, który przejęło od nich później chrześcijaństwo. W przeciwieństwie do semickich barbarzyńców, Ateńczykom nie zależało na licznych dzieciach, a chociaż znali niektóre metody antykoncepcji, przede wszystkim preferowali seks nie prowadzący do zapłodnienia, tak więc, co dosyć oczywiste, także męsko-męskie, a raczej męsko-chłopięce zbliżenia, przynoszące wiele uciechy i przyjemności, a pozbawione ryzyka, jakie niosło za sobą obcowanie z kobietą.
Tu właśnie dotykamy drugiej kwestii. Seks, podobnie jak nagość nie były dla Greków sferą tabu, „grzechu” czy „nieczystości”, jak np. u Hebrajczyków. Stanowił po prostu kolejną naturalną czynność fizjologiczną, taką jak spanie, jedzenie czy wydalanie. Codzienne ćwiczenia nago w gimnazjonie czy też rozrywki oferowane w publicznych łaźniach z pewnością temu sprzyjały. Kulturalni „poganie” szli do łóżka z kim akurat mieli ochotę i płeć partnera nie stanowiła żadnej bariery ani problemu, zwłaszcza jeśli druga strona też wykazywała zainteresowanie. Podstawową kwestią była hedone, rozkosz, jakiej doznawali uczestnicy wspólnych igraszek. Otwarte oddawanie się pieszczotom erotycznym z młodym wybrankiem, heterą czy wynajętym „flecistą” pod koniec sympozjonu było rzeczą normalną i nie uważano tego za „rozwiązłość” czy „rozpasanie”. W sposób nieskrępowany cieszono się przyjemnościami, jakie zsyłali śmiertelnikom Nieśmiertelni, tym bardziej, że nie nękały owego świata żadne choroby weneryczne, a bogowie nie kontrolowali życia prywatnego swoich wyznawców zbyt ściśle, jak to czynił z Żydami nieprzejednany, zazdrosny i mściwy Jehowa.
Szkoda, że Safona była biseksualistką, ale nikt nie jest idealny i każdy ma jakieś wady...
Świetny felieton pana Jabłońskiego!
Dzięki, teraz już pamiętam dlaczego nie lubię jak ktoś jest zbyt otwarty publicznie...
wow, bycie bi taka straszna wada którą trzeba wybaczyć...
Szkoda, że Safona była biseksualistką, ale nikt nie jest idealny i każdy ma jakieś wady...
Świetny felieton pana Jabłońskiego!
Dzięki, teraz już pamiętam dlaczego nie lubię jak ktoś jest zbyt otwarty publicznie...
jod, he, waw, he - hebr. יהוה
dzisiaj już nikt nie dojdzie tego, jakie samogłoski występowały między tymi czterema literami, więc może być zarówno Jahwe, jak i Jehowa.
Poza tym... świetny tekst!
A widzę, że już ktoś zwrócił na to uwagę. Sorry za powtarzanie się.
Tekst rzeczywiście świetny, zwłaszcza mi się podobał fragment wynurzeń Pana Witwickiego, zawsze potrafił poprawić mi humor swoimi hmm... ciekawymi komentarzami na temat antycznej Grecji. Polecam przelecieć przypisy w Charmidesie Platona, jego tłumaczenia. Też można znaleźć kilka kwiatków.
Szkoda, że Safona była biseksualistką, ale nikt nie jest idealny i każdy ma jakieś wady...
Świetny felieton pana Jabłońskiego!