Cruising jako metafora przesilenia. Obowiązujące reguły znają wszyscy. Trzeba wykorzystać cieleśnie co się da, dotykowo, zmysłami, spermą i potem. Nie myśleć o przyszłości, tej najbliższej, wczesnojesiennej. Letnia wyprzedaż dopiero przed nami.
- Łukasz Maciejewski - Franc (Pierre de Ladonchamps) większość czasu spędza na plaży. Bohater
„Nieznajomego nad jeziorem” mógłby powtórzyć za Andre Gide'em: „Nie wiem kim jestem, nie wiem kim chcę być, ale wiem że trzeba wybierać”. Prawo wyboru w wypadku Franca nie jest żadną rozpaczliwą kodą. Nie czas na podsumowania. Chwilo trwaj, wciąż bywasz piękna. Opalone, napalone ciała, kilka banałów na rozgrzewkę, ale słowo i tak przegrywa ze spojrzeniem, biologią. I dlatego słów w filmie Alaina Guiraudie nie ma wiele, dominuje fonosfera, od spazmu rozkoszy po orgiastyczny ptasi świergot. Wspólnota zmysłów.
„Słabł, zamierał, pozostawiając za sobą nieruchomą gorącą noc, noc pełną ostatnich nawołań cykad, jakby i one zdawały sobie sprawę że zbliża się nieuchronnie panowanie śmierci” - pisał Faulkner w „Tych wielkich ludziach”. Alain Guiraudie może nawet zbyt symetrycznie tworzy w filmie duet uczuć.
Eros i tanatos, psyche i soma. Franck polubił szczerze introwertycznego grubasa - lubi z nim rozmawiać, czuje bliskość dusz, ale na plaży, podczas cruisingu liczą się inne atuty. A Michel (Christophe Paou) to dla Francka miłość od pierwszej erekcji. „Nieznajomy nad jeziorem” nie jest jednak seryjną gejowską czytanką przenoszącą schematy tradycyjnych heteroseksualnych melodramatów do kina LGTB. Żadnego ślubu nie będzie. Na pustej plaży Franck zobaczy zbyt wiele. A im więcej w jego relacji z Michelem będzie przerażenia, tym silniejsza fascynacja mrocznym przedmiotem pożądania.
Prostota tej fabularnej struktury jest zwodnicza. Twórca „Nieznajomego nad jeziorem” flirtuje z konwencjami kina: gatunkami (od melodramatu po horror), odwołaniami do klasyków (Genet, Bataille), kinofilią (patronat Friedkina i Hitchcocka). Znać w filmie również wyraźne odsyłacze do współczesnej literatury francuskiej, najsilniejsze do Michela Fabera. Alain Guiraudie, podobnie jak Faber w jego najlepszej powieści „Pod skórą” przeniesioną w ubiegłym roku do kina przez Jonathana Glazera, zderza cielesność z organicznością świata zewnętrznego, a symboliczne kadry (słońce, woda i las) łączą się z ornamentem znaczeniowym przynależnym dla estetyki horroru. Nieprzytomnie seksowny, wąsaty Michel jest odpowiednikiem powieściowej Isserley, mordującej autostopowiczów nimfomanki-sadystki. Oboje straszni, również śmieszni. Uśmiech Fabera i Guiraudie nie jest oczyszczający, ma w sobie coś z irytującego nerwobólu, nerwowego chichotu którym chcielibyśmy zamaskować skrępowanie. „Nieznajomy nad jeziorem” mówi przecież o seksualności, nie o romantycznych kliszach. Leniwą plażę zapełniają różnorakie profile. Cała gama - erotycznie rozwibrowani małolaci, mężczyźni w smudze cienia, pokątni onaniści. Nie ma innych priorytetów, niemal wszystkim chodzi o seks. Eros unieważnia status materialny, erotomia miłości tworzy napęd w ramach którego wstyd jest perwersją, moralność występkiem, a filmowy realizm umownym znakiem zapytania. Guiraudie nie sentymentalizuje gejowskich pikiet. Wyrzućmy słownik z piękną polszczyzną do kosza. Chodzi o pierdolenie. Wulgarność wliczona w cenę, stąd ostre sceny seksu pokazane wprost, bez hipokryzji, w estetyce gejowskiego porno.
Podglądanie oznacza ekwiwalent współuczestnictwa i współwiny. Wkrótce lato zacznie się znowu. Chałupy welcome to.
„Nieznajomy nad jeziorem” ("L'Inconnu du Lac"), reż. Alain Guiraudie, Francja 2013, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, w kinach od 28 lutego 2014 roku.
A sam film - w porządku. Trochę fajnych metafor, pokazanie ludzkiej głupoty i braku instynktu samozachowawczego, no i nieowijanie w bawełnę...
Zaręczam, że film heteroerotyczny z podobną fabułą, a określany jako dzieło sztuki, odstręczyłby mnie tak samo. :)
Te sformułowania mówią same za siebie. Dziękuje bardzo, będę omijał szerokim łukiem. Tandetny i wulgarny gejowski ,,pornart" już mi bokiem wychodzi.
Nie chcę tu nikogo obrażać... Ale...
Jeśli ktoś lubi pornografię, to proszę bardzo - niech sobie ogląda takie filmy do woli w zaciszu własnego domu, onanizując się przy tym zapamiętale, ale niech mi nie wmawia, że coś takiego należy nazywać sztuką!