- Błażej Warkocki -
Czekaliśmy, czekaliśmy i doczekaliśmy się. Wyszła nowa powieść Michała Witkowskiego "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej", którego "Lubiewo", jak wiadomo, zawitało pod każdą gejowską strzechę i nie tylko tam. Bardzo się cieszyłem na tę książkę, ale gdy ją przeczytałem, popadłem w lekką konsternację. Bo o czym mam właściwie pisać?
Tytuł - "Barbara Radziwiłłówna" - odnoszący się przecież do mężczyzny, niejakiego pana Huberta z Jaworzna-Szczakowej, doprawiony charakterystycznym atrybutem (perły zakładane na głowę), jak również zamiłowaniem do spisywania anegdot - sugeruje pewne podobieństwo do bohaterów "Lubiewa", a zwłaszcza Michaśki Literatki. A jednak autor sprytnie umknął przed powtórką z rozrywki, grając jednocześnie na nosie czytelniczym oczekiwaniom, które nastawione były (jak mniemam) na jakiś fascynujący hardcore à la "Lubiewo", w którym brałby udział przyboczny Ukrainiec Saszka. Nic takiego się nie dzieje. Nasz pan Hubert zapewne jest homoseksualny, ale chyba sam nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Niemniej gdy stwierdza: "nie mam jakoś śmiałości do kobiet" (s. 40) to każdy widz Seksmisji (a zatem każdy Polak i każda Polka) będzie wiedział o co chodzi.
I jest to duży plus tej książki. Homoseksualizm "ukryty lecz wiadomy" i jego znaki rozsiane w tekście, to fenomen bardzo polski a zatem wiarygodny. W każdym razie mnie ten motyw się podoba. Mamy też niepowtarzalny "witkowski" styl, autor podkręca frazę jak tenisista piłkę. Jeśli ktoś lubi takie zabawy, to musi przeczytać "Radziwiłłównę".
Niby zatem jest OK, ale jednak czegoś tu brak. Nie mogę się bowiem oprzeć wrażeniu, że ta książka jest o niczym. Jest pusta. O nic w niej nie chodzi. Istnieją bowiem tacy artyści (i takie książki) przez których niespodziewanie przemawia "duch epoki". "Lubiewo" było takim tajemniczym medium, nawet jeżeli autor opowiadał potem niewiarygodne głupoty w wywiadach (sorry Michał, wiesz, że Cię uwielbiam:). "Barbara Radziwiłłówna" takim medium nie jest. Opowieść o panu Hubercie z Jaworzna-Szczakowej, cinkciarzu, sknerze pielgrzymującym do Lichenia, sarmacie od siedmiu boleści, jest letnia. Poprawna. W granicach przyzwoitości.
I wtedy zdałem sobie sprawę, że duch "Lubiewa" ożył gdzie indziej. W krytykowanym już na IS wywiadzie z Andrzejem Rosiewiczem z Gazety Wyborczej (17 IX 2007, "Duży Format"). Wywiad wygląda tak jakby rozmówca był ostro najarany, to prawda. Jest tak głupi, że aż śmieszny. Jest tak odjechany, że nie wiadomo, czy to żart czy choroba psychiczna. Jakby coś przez Rosiewicza przemówiło. Bo Rosiewicz mówi tylko to, co "ludzie mówią". Że za komuny było fajnie, kochane socjalistyczne państwo się opiekowało, a potem bieda nastąpiła, choć niektórzy dorobili się fortun i jeżdżą mercedesami, panie. To wszystko nie jest sprawiedliwe, wiec dobrze, że ktoś chce tu porządek w końcu zaprowadzić i tałatajstwo pogonić. Szeryf tu potrzebny. Kaczory górą. I ta demoralizacja straszna, róbta co chceta, pedały po ulicach łażą. Niech już sobie będą, tylko po co ludzie mają oglądać jak się te padały za dupy łapią?
Czy Rosiewicz kłamie? Nie, Rosiewicz mówi prawdę. To świr przez którego przemawia vox populi. Czy zresztą czegoś niezwykle podobnego nie mówiły bohaterki "Lubiewa" - Patrycja i Lukrecja? I czy czegoś podobnego nie powinna mówić Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej? Powinna, ale nie mówi, bo Michała Witkowskiego interesowało raczej to, jak bardzo całość jest obciachowa, a nie z czego ci ludzie żyją.
Rosiewicz oczywiście też jest obciachowy. Jest niczym drag queen polskości. Wesoły Romek, który śpiewał przed Gorbaczowem, napisał piosenkę dla papieża Jana Pawłą II, a potem już w czasach demokratycznych, został odstawiony przez rynek na boczny tor. Pukał do wielu drzwi, ale wszystkie były zamknięte. Oprócz tych jednych - drzwi Ojca Dyrektora, który przytulił do serca i docenił anachroniczną estetykę. I widzimy go na konwencie PiS-u (to często przywoływany fragment) jak skacze (podstarzały i przyciężkawy) i zabawia, i śpiewa swoje "Cztery Ziobra". Tak żałosny, tak obciachowy, że aż nieomal wzruszający. I poruszający niczym późna Violetta Villas. Czy jest koniunkturalistą? Pewnie tak, ale szczerym. On wierzy i chce dobrze.
Gdyby pan Hubert był panem Andrzejem pod sprawnym piórem Michała Witkowskiego powstałoby dzieło wybitne.
Jacek Kochanowski pisał w recenzji z "Lubiewa", że trzeba zrozumieć radykalną inność, pokochać ciotę, by demokracja miała sens. Tak właśnie. Jeśli nie postaramy się zrozumieć co i dlaczego mówi drag queen polskości - artysta Andrzej Rosiewicz i nie będziemy umieli wyciągnąć z tego wniosków, to żadne foucaulty i queery polskim lesbijkom i gejom nic nie wyjaśnią.
Michał Witkowski, Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej, WAB, Warszawa 2007.