W miesiącu dumy do polskich księgarń trafiła nowa tęczowa powieść Kacen Callender pt. „Lark i Kasim. Czas na rewolucję”. Autorze bestsellerowej queerstorii „Felix Ever After. Na zawsze Felix” znowu pozytywnie zaskakuje.
W „Lark & Kasim Start a Revolution” snuje angażującą emocjonalnie opowieść o złożonych tożsamościach, o funkcjonowaniu online i offline, o kondycji psychicznej młodzieży, o wadze samopoznania i pokochania siebie – dając wgląd w sposób myślenia i motywy działania nastoletnich osób: Czarnych, niebinarnych, neuroróżnorodnych (w spektrum autyzmu, z ADHD), transpłciowych, homoseksualnych.
Książkę w przekładzie Zofii Sawickiej opublikowało wydawnictwo We need YA.
TOMASZ CHARNAS: – Pierwsza opublikowana w Polsce powieść Kacen Callender, „Felix Ever After”, okazała się fenomenem na rodzimym rynku wydawniczym i jednym z motorów zmian: wiele oficyn dostrzegło powieści young adult z wątkami queerowymi jako ciekawe i istotne zjawisko, a nie tylko chodliwy towar z mniejszościowej niszy. Zastanawia mnie, jak sytuować powieści Kacen Callender na tle nurtu? Tak mocnego antyrasistowsko i proróżnorodnościowo głosu w popularnej prozie dawno nie czytałem.
ZOFIA SAWICKA: – Wyjątkowość „Lark i Kasim” na tle queerowego YA polega chyba na tym, że to już nie jest powieść o definiowaniu tożsamości, walce o nią, dojrzewaniu do własnej odmienności. Świetne moim zdaniem jest to, że nie wiemy, jaką płeć oznaczono przy urodzeniu Lark, głównemu bohaterzu, że nie widzimy jego walki o adekwatne zaimki. Dzięki temu możemy podejść do tej postaci bez żadnych uprzedzeń, w niebinarności zobaczyć fakt i od razu przejść nad nią do porządku dziennego. Ale właściwie wszyscy bohaterowie Kacen Callender – grupa Czarnej queerowej młodzieży – już wiedzą, kim są, już ich nie dotyczą rozterki, jak się określić, mają za sobą coming outy. Zajmują się nie tyle poszukiwaniem własnej tożsamości, ile zmienianiem świata – walczą z systemowym rasizmem, dbają o ochronę klimatu, działają na rzecz społeczności – oraz wyrażaniem siebie. Przede wszystkim poprzez twórczość, bo akcja powieści toczy się podczas letniego kursu kreatywnego pisania. Te dzieciaki są pełne rewolucyjnego zapału, a zarazem – bardzo świadome. Potrafią stawiać się dorosłym, nie zgadzają się na zastane narracje, nie chcą powielać błędów i dziedziczyć traum. Jednocześnie mają swoje bardzo indywidualne cechy, nie tylko pozytywne.
– Któraś z postaci budziła szczególną sympatię?
– Prywatnie szczególnie porusza mnie postać Sable, z jej nieelastycznością, bezkompromisowością i obojętnością wobec norm społecznych. Widzę w niej mnóstwo własnych cech i zachowań z młodości, tylko że ja tych dwadzieścia parę lat temu nie miałam ani narzędzi do radzenia sobie ze światem, ani języka, którymi ona dysponuje.
Samo Lark z kolei jest świetnie skonstruowaną postacią, bo budzi zarazem irytację i empatię. Mówi czytelniczce – „tak, jestem wkurzające i nieadekwatne, a teraz pokażę ci dlaczego”. Roztrzepane, gadatliwe, nierozważne… A jednocześnie próbujące tę swoją chaotyczną naturę tłumić i tonować w imię bycia akceptowanym i lubianym, o co ma do niego żal dużo bardziej buntowniczo nastawiony Kasim.
– W „Czasie na rewolucję” występuje znacząca dedykacja: „Dla wszystkich, którzy uczą się kochać samych siebie”. Książkowe postaci poznają spektrum tożsamości i relacji w intensywnych interakcjach, wydają się emocjonalne, a nawet kochliwe. Z perspektywy tłumaczki: jak znajduje swoją ekspresję młodzież u Kacen Callender i jak można by określić języki uczuciowości, romantyczności, którymi wyrażają się Lark, Sable czy Eli?
– Faktycznie sporo tu poli-, a nawet panamorii. Bohaterowie nie kierują swoich uczuć w stronę przedstawicieli jednej płci czy nawet pojedynczych osób, są nastawieni na tworzenie licznych, głębokich i różnorodnych więzi z innymi istotami ludzkimi. Myślę, że jest w nich, szczególnie w Lark, bardzo silna potrzeba znoszenia podziałów, osiągania stanu jedności – z samym sobą, z innymi, ze światem. Jednocześnie Lark bardzo chce zaistnieć jako autorze, funkcjonować w mediach społecznościowych, być lubiane i popularne. I to desperackie pragnienie trochę je gubi.Callender nie idealizuje rzeczywistości, pokazuje wewnętrzne problemy społeczności – zarówno Czarnej, jak LGBTIQ – a także pułapki cancel culture i SJW: radykalizm, pochopne formułowanie ocen, fakt, że łatki raz zdobytej w social mediach (nawet tych teoretycznie inkluzywnych) bardzo trudno się pozbyć. Lark – nieneurotypowe, z ADHD – często działa chaotycznie, przez co łatwo pakuje się w kłopoty i pada ofiarą takich właśnie pochopnych ocen. Bardzo potrzebuje akceptacji, ale musi się nauczyć, że bycie kochanym przez wszystkich to cel nie do osiągnięcia. I że czasem jedynym sposobem na odzyskanie własnego głosu jest odcięcie się od zbiorowej mądrości internetu.
– Dzięki tekstom z nurtu YA powstają nowe mikrospołeczności, fandomy oraz odmieńcze narracje emancypacyjne. Czy polska publika literackomłodzieżowa i nasz ruch fanfikowy mają szansę poczuć się z „Lark i Kasim” jak wśród swoich?
– Fanfiction z zasady jest dość rewolucyjne (no dobrze, 90% fanfików to złe porno, ale pomówmy o reszcie). Myślę, że jego siła polega na rozsadzaniu zastanej narracji, przejmowaniu sterów. Im popularniejsze i bardziej mainstreamowe dzieło, tym lepiej. Dlatego tak świetnie pisze się fanfiki do „Harry’ego Pottera”. Czarny Harry, Harry-gej, Harry-dziewczyna, trans-Harry – w fandomie widziałam takich przejęć mnóstwo i one mają prawdziwie rewolucyjny potencjał (zwłaszcza w świetle transfobicznych wypowiedzi J.K. Rowling). Pisanie fanfika jest aktem trochę miłości, a trochę jednak agresji wobec oryginalnego utworu – nie zgadzam się na zastany porządek, więc stworzę własny. To nie zawsze będzie narracja mniejszościowa, ale prawie zawsze jakoś rewolucyjna. W tym sensie modelowym fanfikiem do „Lark i Kasim” byłby taki, w którym Lark stwierdza, że jest cis-hetem, identyfikuje się z płcią przypisaną przy urodzeniu i idzie głosować na Donalda Trumpa. I byłby to fanfik, którego nikt nie chce i nikt nie potrzebuje :-) Oczywiście żartuję, po prostu trudniej chyba stosować rewolucyjne przejęcia wobec treści już z gruntu rewolucyjnych. Natomiast mam wrażenie, że samo istnienie powieści takich jak „Lark i Kasim” – czy ogólnie queerowe YA – sporo zawdzięcza twórczości fanowskiej, w jakimś stopniu z niej wyrasta. Zresztą samo Callender przyznaje, że zaczynało od pisania fanfiction.
– Wiele łączy te mniejszości: młodzież LGBTQ-ową z młodymi ludźmi w spektrum autyzmu. W kwestii kontaktów rówieśniczych i zdrowia psychicznego byłyby to: narażenie na niezrozumienie, bullying, „terapie” naprawcze, traumy, odrzucenie, ostracyzm, samonapiętnowanie, triggerowanie. Kacen Callender nie stroni od tych spraw, budując wielowymiarowe postaci. Czy tłumaczenie wymagało szczególnych przygotowań albo konsultacji merytorycznych?
– Konsultacji nie, bo jednak Callender nie wchodzi w terminologię naukową, a sama tematyka spektrum autyzmu czy ogólnie neuroróżnorodności jest coraz bardziej obecna w mainstreamie. Mam też wrażenie, że ostatnio wreszcie podjętym zagadnieniem stała się neuroatypowość kobiet i ogólnie niemężczyzn, wcześniej niezauważana i niediagnozowana. Pisze o tym Ewa Furgał, ale temat pojawia się też w prozie, na przykład u Doroty Kotas. Dochodzi do głosu „stracone pokolenie” osób atypowych niezdiagnozowanych w dzieciństwie i wczesnej młodości, rośnie świadomość zjawiska, kształtuje się język i powstają narzędzia opisu. Jest z czego korzystać.
– Obok tematu stresu mniejszościowego powieść „Lark i Kasim” porusza kwestie unikania formalnych diagnoz i maskowania się ludzi w spektrum autyzmu – szczególnie niebinarnych i niebiałych, którzy doświadczają niepewności lub zagrożenia społecznego, są narażeni na różne formy prześladowań, a nawet przemocy systemowej, np. ze strony policji.
– Świetnie rozumiem, dlaczego Lark nie chce oficjalnej diagnozy, woli polegać na intuicjach i wiedzy czerpanej z sieci. Żyje w Stanach, z ich nieistniejącym systemem ubezpieczeń społecznych, systemową przemocą wobec Czarnych i idącym za nią lękiem przed instytucjami. Natomiast nie wydaje mi się, żeby autodiagnozowanie się przez internet to była generalnie dobra strategia. (I mówię to jako człowiek niespecjalnie neurotypowy, chociaż bez oficjalnej diagnozy – ale ja swoje dzieciństwo i młodość już przetrwałam). Bycie w spektrum to nie choroba, ale czasem trudno samodzielnie odróżnić/oddzielić spektrum od np. zaburzeń lękowych, fobii społecznej czy depresji, z którą zmagają się chociażby Sable i Kasim. Myślę, że to bardzo cenne, że w jednej z końcowych scen Kasim zaczyna – choć ostrożnie – rozważać opcję poszukania profesjonalnej pomocy.
– Wielkim wyzwaniem musi być łączenie tak w treści, jak w sobie racji queerowości, niebinarności, rasy i neuroróżnorodności. Jakiego podejścia translatorskiego wymagała tak intersekcjonalna książka?
– Musiałam skupić się na tym, żeby żadna z tych kwestii nie stała się mniej ważna, nie chciałam zakłócać tej równowagi tematycznej, przesadnie kombinując z językiem bohaterza. Szukałam jak najbardziej przezroczystych i intuicyjnie zrozumiałych form. W „Lark i Kasim” pojawia się dużo niebini – Lark, Eli, Jamal, Patch… Wszystkie używają zaimków „they/them”. Polski język neutralny płciowo dopiero się kształtuje, ale już mamy co najmniej cztery strategie.
Są osoby niebinarne używające gramatycznego rodzaju nijakiego i zaimka „ono” w klasycznej odmianie przez przypadki, inne korzystają ze stworzonych przez Jacka Dukaja w powieści „Perfekcyjna niedoskonałość” dukaizmów (onu/jenu). Są też ludzie mówiący o sobie w liczbie mnogiej: „my” (one lub oni) i tacy, którzy stosują wymiennie różne zaimki i formy gramatyczne. Wiara, że wkrótce będziemy mieć w polszczyźnie jeden oficjalny, twardo zarysowany rodzaj neutralny jest, myślę, utopijna. Podejrzewam, że język niebini pozostanie właśnie taki – różnorodny, z wieloma opcjami do wyboru. Uznałam jednak, że w przypadku tłumaczenia – z dużo mniej pod tym względem bogatego angielskiego – warto obrać konkretną strategię i w ramach jednej książki się jej trzymać.
Wykorzystanie od dawna obecnych w polszczyźnie form rodzaju nijakiego wydało mi się najlepszym rozwiązaniem. Choć oczywiście pojawiła się pokusa, by – skoro mamy w powieści tak liczną reprezentację niebini – spróbować różnych strategii językowych. Myślę jednak, że stanowiłoby to zbyt mocną ingerencję w oryginalny tekst i było nie w porządku wobec Kacen Callender. Stworzenie powieści z uwzględnieniem wszystkich opcji to raczej zadanie dla jakiegoś polskiego autorza :-)
– To mogło być trudne zadanie w polszczyźnie: oddać głos ludziom nieidentyfikującym się w pełni z żadną z płci. Czy „polska literatura niebinarna” (Anouk Herman) potrafi już inspirować w pracy translatorskiej?
– „Nigdy nie będziesz szło samo” Anouk Herman przeczytałam dopiero teraz, bo kiedy zaczynałam przekładać Lark, jeszcze nie było wydane. Dużo dały mi natomiast książki Marty Kisiel z cyklu „Małe Licho”, w których ważną postacią jest używający neutralnych form anioł. Sprawdzałam też, jakie strategie obierają inni tłumacze – np. Artur Łuksza, który we „Wszystkiego, co najlepsze” Mason Deaver użył autorskich form mieszanych (ono/jeno). Przede wszystkim zaglądałam na strony samorzecznicze, jak zaimki.pl czy facebookowy Słownik Neutratywów Języka Polskiego. To kopalnie wiedzy, bo tworzą je same zainteresowane. Chociaż nawet tam znajdują się rozwiązania nie do końca sprawdzające się w praktyce.
Dużym wyzwaniem było pogodzenie inkluzywności z poprawnością językową. I kiedy mówię „poprawność”, nie chodzi mi o to, że czegoś w języku nie wolno, bo tak sto lat temu uznał jakiś szacowny profesor. Mam na myśli możliwości zawarte w samym systemie – strukturze, którą jako użytkowniczki języka posługujemy się intuicyjnie (już małe dzieci wiedzą, że pani strażak to strażaczka, a samiec żyrafy to żyraf). Język polski dobrze przyjmuje zapożyczenia i neologizmy, dopuszcza wyjątki – ale pewnych rzeczy nie wybacza. Zwykle będą to kwestie gramatyczne. „Moje przyjaciele” czy „moje przyjacioło”? Skoro mamy i „ziele”, i „zioło”, obie formy będą poprawne. „Poszłom” czy „poszedłom”? Jak komu wygodniej. „Zrobiłyśmy” czy „zrobiłośmy”? Tu już nie będzie takiej dowolności, bo postulowana przez samorzecznicza forma „zrobiłośmy” jest niesystemowa. Krótko mówiąc – nie bangla (wiem, bo próbowałam ją zastosować w praktyce). Końcówki „-śmy”, „-ście” są w polszczyźnie ruchome, można je odkleić od czasownika i przestawić w inne miejsce zdania. „Chciałam, żebyście to zrobiły” – wiadomo, o co chodzi. „Chciałam, żebyście to zrobiło”? Nie bardzo, bo „zrobiło” jest w liczbie pojedynczej, a mówimy o kilku osobach.
– Co z osobatywami? Odejście od nich bywa uznawane za radykalny krok…
– Unikam osobatywów – szczególnie tych przymiotnikowych. Po pierwsze – są nie do końca dobrze skonstruowane, bo powstały przeważnie od przymiotników określających przynależność. Mamy torbę lekarską i gabinet lekarski, „osoba lekarska” brzmi w tym kontekście trochę uprzedmiotawiająco. Po drugie – są mocno nieekonomiczne. Żywy język dąży do ekonomii, niemal natychmiast stacza się entropicznie w stronę krótszych form (nie bez powodu „osoby LGBTIQ” coraz częściej nazywane są po prostu „elgiebetami”). Dlatego staram się wybierać formy grywalne – krótkie i komunikatywne (np. zamiast „osób uczniowskich” – od lat obecne w języku „uczniostwo”).
Ostatni powód, by nie przepadać za osobatywami – nadużywana „osoba” wypiera z użycia „człowieka” i „ludzi”. Rozumiem tendencję do demaskulinizacji języka (zwłaszcza gdy mówimy na przykład o zawodach, szczególnie tych zdominowanych przez mężczyzn), ale płeć i rodzaj gramatyczny to jednak nie to samo. Nie wszystkie żyrafy to samice – i nie wszyscy ludzie to cis mężczyźni. Myślę, że warto o tym pamiętać i przypominać. Szczególnie w Polsce. Na szczęście przekładając „Lark i Kasim”, nie musiałam niczego naciągać ani dokonywać żadnych nadużyć – Kacen Callender zdecydowanie stawia na people i human beings, a „wszyscy jesteśmy ludźmi” to jedno z głównych przesłań jego powieści.
* * *
Zofia Sawicka – redaktorka, publicystka, tłumaczka. Przekłada komiksy, głównie superbohaterskie, a ostatnio queerową powieść YA „Lark i Kasim. Czas na rewolucję”. Fanka i twórczyni fanfiction, autorka opowiadań własnych i tekstów prasowych. Publikowała m.in. w „Piśmie”, „Lampie”, „Dialogu”, „Polityce”, „Wysokich Obcasach” i „Rzeczpospolitej”. Jest absolwentką kulturoznawstwa w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
* * *
Kacen Callender
„Lark i Kasim. Czas na rewolucję”
przeł. Zofia Sawicka
We need YA / Wydawnictwo Poznańskie
2023
Zaraz, to nie przykład na dowolność, ale właśnie złamanie „systemowości”, utożsamianej tutaj z „poprawnością”.
Oczywiście, że „poszłom”, bo mamy już „poszło”, a nie „*poszedło”. Zresztą stąd „Nigdy nie będziesz szło samo”.
Forma męska jest specyficzna, bo jer miękki był w wygłosie, więc zamiast zaniknąć, przeszedł w „e”. Nawet gdyby nie było już uzusu, to i „poszłom” byłoby „poprawnym” wyborem.
W koniugacji dla liczby pojedynczej mamy trzy rodzaje (męski, zeński, nijaki/neutralny), dla mnogiej dwa (męskoosobowy i niemęskoosobowy) — stąd brakuje nam tematu dla czasownika hipotetycznej formy "neutralnoosobowej mnogiej przeszłej" (no i jak ją zdemarkować względem niemęskoosobowej?).
Wydaje mi się to analogicznym dylematem jak „ono/jego” kontra „ono/jeno”. O ile z neutralnymi czasownikami l.p. („zrobiłom”) nie ma kłopotu.
Z jednej strony formy preferowane przez red. Sawicką faktycznie są dużo bardziej systemowe, w sensie wynikają bezpośrednio ze struktury języka. Jednak zatrzymując się na tym etapie, zostajemy w sytuacji, w której osoby niebinarne albo muszą używać form nieżenskich („jego”), a czasami „niemęskich” („zrobiły”). Naturalne wydaje mi się, że dla części osób jednak możliwość użycia „własnej” formy rodzajowej, odmiennej od męsko/żeńskiego binaryzmu, jest ważne. Trochę podobnie jak chęć używania feminatywów, choć przecież „formy męskie stosują się też do kobiet”.
Wtedy faktycznie jest potrzebna jakaś innowacja, rozszerzenie systemu. Nie jest to „systemowe” z zasady, ale jako że mówimy o świadomej innowacji językowej, nie ma sensu tej kategorii stosować; tak samo, jak tworzymy neologizm, to nie szukamy go w słowniku.
Wprowadzenie nowych form neutralnych stawia potencjalnie dużo więcej problemów rdo rozstrzygnięcia. Główne pytanie, to czy postulowany rodzaj neutralny utożsamiamy dotychczasowy nijaki, czy też raczej być obok niego?
Sam, jako miłośnik języka polskiego, jestem życzliwy formom neologicznym. Na razie jednak trudno mówić o jakiejkolwiek normie, żyjemy w ciekawym czasie, gdzie każdy może próbować swoich sił w wyrażeniu siebie i zobaczymy, co się z tego utrze. Ostatecznie zawsze decyduje uzus.