W pracowni Piotra Mariusza Urbaniaka, która mieści się na Piwnej w Warszawie, słychać muzykę renesansową. Gdzieś z oddali dochodzą głosy życia: turystów, kapel ulicznych, sprzedawców. „W Warszawie jestem Piotrem. W Berlinie – Mariusem – to imię jest dla Niemców akceptowalne, bo łatwiej je wymówić” – tłumaczy. Zajmuje się malarstwem, poezją, rzeźbą i fotografią. Jego sztuka, jak głosi artykuł zapowiadający wystawę, jest ponoć zwodnicza. Abstrakcyjna, odważna, przełamująca społeczne tabu. Na razie nic tego nie zapowiada – jego pracownia przypomina bardziej dom dziewiętnastowiecznego pisarza aniżeli współczesnego artysty-buntownika.
- Piotr Derlatka -
ŁódźPiotr miał niecałe szesnaście lat, kiedy w 1979 przyjechał do Łodzi. Zamierzał zostać tam rok, ale zaczął naukę w Liceum Sztuk Plastycznych. Miasto, ta „dekadencka ruina komunistyczna z wszystkimi odcieniami szarości i piecami na węgiel”, pochłonęło go całkowicie. „Z pracowni ostatniego piętra naszej szkoły oglądaliśmy pijackie imprezy w kamienicach na wprost. My malowaliśmy martwe natury, a tam – toczyło się prawdziwe życie”. W szkole nie było żadnych materiałów plastycznych: farb, klejów, błon fotograficznych, płócien.
Koncepcje artystyczne rozwijali w głowie, nie zawsze mając możliwość ich realizacji. Na zajęciach z historii sztuki, które odbywały się nawet w wolne soboty, oglądali stare, czarno-białe albumy. W pracowni fotografii nie było aparatu, choć raz pojawiła się stara, radziecka lustrzanka. To i tak zachwycało. Piotr czuł się w szkole doskonale. „Ona była dziełem sztuki sama w sobie”.
Już wiedział, że jest gejem, choć wtedy nie było jeszcze określenia „gej”. W szkole artystycznej żadna odmienność nie dziwiła. Piotr przeżywał „okres punka”, stawiał włosy „na cukier”, malował się, bywał w malutkiej kawiarence na górze Muzeum Sztuki, gdzie pani Basia sprzedawała papierosy spod lady i gdzie przychodzili inni geje, z łódzkiej Filmówki albo studenci Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania. W Łodzi ludzi poznawało się na „prywatkach”, wernisażach, pokazach filmowych, choć istniały też popularne pikiety, na przykład toalety na Dworcu Fabrycznym. „W każdą niedzielę, kiedy przyjeżdżał ostatni pociąg z Warszawy, w tych dworcowych toaletach odbywały się orgie – ze stolicy wracali studenci. A potem biegali robić testy na syfilis…” – opowiada Piotr. Wprowadził się do bursy szkół artystycznych. Lepszego miejsca nie mógł sobie nawet wymarzyć. Mieszkało tam „mnóstwo gejów. Koleżanki gejów, tancerze, baletnice, palaczki papierosów. Dziewczyny wyjeżdżające ze znanymi artystami-kochankami do Zagrzebia robić scenografię, zamiast być na zajęciach. Swoboda obyczajowa i seksualna!”. Z bursy jednak wyleciał – za zakłócanie porządku: wraz ze znajomymi urządził w oknie pokaz tańca nago oglądany przez uczniów znajdującej się naprzeciwko szkoły milicyjnej. Przyszli milicjanci byli zachwyceni, dyrekcja bursy już nie.
BerlinPiotr miał niespełna dwadzieścia lat, kiedy wydostał się z kraju.
Chciał uciec przed wojskiem, wyjechał więc z Orbisem do Wiednia. Jakimś cudem dostał paszport. Miał przy sobie 10 dolarów i rosyjskie szampany na sprzedaż, które zarekwirowano na granicy. Chciał dotrzeć do Paryża, gdzie mieszkał jego chłopak, poznany w Łodzi filmowiec, starszy o pięć lat. Ale nie miał wizy. Autostopem dotarł do Berlina Zachodniego. Nielegalnie. Wysiadł na Banhoff Zoo, w samym centrum prostytucji młodzieżowej i narkomanii. W stolicy RFN miał na szczęście przyjaciół. Dostał mieszkanie socjalne. „Na parterze. Totalna ruina, obłęd. Klimat jak z obrazów Georga Grosza. Rozwalająca się podłoga, zdarte żaluzje, smród. Stary piecyk, w którym paliłem nieaktualnymi książkami telefonicznymi” – wspomina. Początkowo nie miał zupełnie pieniędzy, dostawał bony na żywność. Zaczął jednak chodzić do szkoły językowej i powoli przyzwyczajał się do nowej egzystencji.
Prawie od razu wsiąkł w nocne, gejowskie życie Berlina. Odwiedzał kluby i sauny. Kiedyś przez pół miasta szedł za nim jakiś Arab, duży, barczysty mężczyzna. „Upatrzył mnie sobie w klubie. Zaprosiłem go do środka i… został ze mną na jakiś czas”. Był to pokiereszowany uchodźca z Egiptu, żołnierz armii egipskiej. „Pisał na ścianie węglem cytaty z Koranu, śpiewał głosem muezzina i palił haszysz. Ale wiesz, co było najpiękniejsze i najbardziej wzruszające? On widział, w jakich warunkach mieszkam, bez jedzenia i pieniędzy. I przynosił mi ze swojego obozu dla azylantów ukradzione ze śniadania marmoladę, chleb, czasami kiełbasę…Teraz, kiedy sprawa uchodźców jest w Polsce tak żywa, często o nim myślę”.
Nowi DzicyW Berlinie Piotr zafascynował się „Nowymi Dzikimi” (Neue Wilde) – kierunkiem, który przeciwstawiał się pop-artowi i nawiązywał do niemieckiego ekspresjonizmu. Prace neofowistów były agresywne, brutalne i abstrakcyjne. Piotr nigdy wcześniej nie zetknął się ze sztuką tego rodzaju. Poznał Rainera Fettinga, najwybitniejszego przedstawiciela „Nowych Dzikich” i założyciela Galerii Moritzplatz, malarza i rzeźbiarza. Pewnego dnia znalazł się w jego ogromnej pracowni na Kreuzbergu. „Wory pigmentów, ogromne ilości krosien i… ogromna sztuka”. Miał 21 lat i doznał olśnienia. Nigdy wcześniej nie widział tak wielkiego składu materiałów i tak olbrzymich płócien. Wreszcie mógł się rozwijać, bo Fetting, który wyjechał czasowo do Nowego Jorku, pozwolił mu mieszkać w pracowni i korzystać ze wszystkiego. Dziś Piotr uważa, że to był życiowy przełom – przede wszystkim artystyczny. Piotr zaczął stosować nowe techniki, odnajdując własny, niepowtarzalny styl.
Obcy ludzieNajpierw fotografował bezdomnych. „Nieruchomości” (Liegenschaften) to ludzie, którzy śpią (na ulicach, w parkach, na ławkach) – nie można ich poruszyć. Skąd taki temat? Być może sam początkowo czuł się bezdomny w Berlinie. Bezdomność może być przecież metaforą – niezakorzenienia, wyalienowania, obcości. Serię prac „Obcy ludzie” zaczął tworzyć jeszcze w latach 80., choć pierwszy obraz pokazał publicznie dopiero w 1990 roku. Nigdy nie skończył definitywnie tego cyklu, ciągle powstają nowe prace. „Jak w hinduizmie, w którym pojęcie religijności ciągle się rozwija. Ten cykl trwa i nie ma końca” – mówi Piotr.
Jest przekonany, że człowiek jest skazany na samego siebie, wyalienowany. I że ludzie będą oddalać się od siebie coraz bardziej. „Obcy ludzie” to często akty – częściej mężczyzn niż kobiet. Albo sceny homoerotyczne – w klubach, saunach, łaźniach. I choć seks w pracach Piotra jest raczej zasugerowany, w sferze imaginacji, nie są to sceny estetyczne w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. „Poszukiwanie partnera – mówi artysta – to szukanie geja seksualnego. Młodzi nie mają problemu. Ale starsze osoby – tak. To potęguje wyobcowanie”. Dlaczego „Obcy ludzie”? Choć Piotr uwielbia Berlin, gdzie spędził większość swojego życia, czuł się tam i czuje nadal wyobcowany. Nie dlatego, że nosi w sobie polskość. „Ja nie potrafię dopasować się do relacji społecznych – nie umiem się w pełni zadomowić, zakorzenić. Postacie na moich obrazach są – jak ja – zawsze gdzieś obok” – mówi. W życiu nie czuje się wolny – wolność daje mu tworzenie sztuki. „Swoje prace często zamalowuję. To też jest rodzaj wolności twórczej” – twierdzi.
Anti-Körper / AIDS-hilfe (Anty-ciała)Temat HIV / AIDS prześladował go od lat. Jeden z jego przyjaciół, dowiedziawszy się o tym, że jest nosicielem, popełnił samobójstwo – wypłynął na Jezioro Wannsee na materacu i wstrzyknął sobie środek nasenny, jego ciało znaleziono w wodzie. Praca, która powstała w 2001 roku, ma formę kilku odwróconych krucyfiksów wypełnionych postaciami nagich, umęczonych mężczyzn.
„Ludzie, którzy umierają na AIDS też noszą krzyż, potępia się ich. Chciałem pokazać bezradność społeczeństwa wobec problemu. Nie zgadzam się z tym, że pozytywni mogą wszędzie liczyć na pomoc. Ciągle są stygmatyzowani, jak Chrystus – stąd krzyż” – mówi Piotr. W języku niemieckim antyciała pisze się razem, jednak praca Urbaniaka nosi tytuł „Anti-körps”, czyli… „żadne ciała”. „Ciała gejów są jak zabawka: wykorzystywane do różnych manipulacji społecznych albo uprzedmiotowione – w barach, klubach, dark roomach”. Swoją pracę pokazał w Berlinie, w Centrum Chorych Na AIDS. „Pozytywni – mówi artysta – to też ››obcy ludzie‹‹. Lęk przed byciem zarażonym to nasza obsesja, do dziś”.
Stop Homofobia. HomosurrealismPiotr tworzy także cykl plakatów przeciwko homofobii, która w jego pracach skojarzona jest ze społecznym wykluczeniem: kalectwem, narkomanią, żebractwem, bezdomnością, biedą. Takie porównanie wywołuje skrajne emocje. „Dostało mi się za to, zwłaszcza w Internecie. Bardzo często mówi się, że wykorzystuję do swoich celów ludzi nieszczęśliwych”. Najbardziej skrytykowano zdjęcie egipskiej matki z niepełnosprawnym dzieckiem. „Geje pisali: jak tak można? Co to ma wspólnego z homofobią? No jednak ma. Matka na mojej fotografii jest dumna z tego, że ma dziecko, nawet jeśli ono jest inne niż pozostałe dzieci. A ludzie patrzą na nich ze współczuciem, czasem z obrzydzeniem” – tłumaczy Piotr.
W cyklu „Stop Homofobia” Urbaniak pokazuje świat z perspektywy homofoba, który ogląda „cudze nieszczęście”. Przez analogię homofobii do zjawiska społecznego wykluczenia artysta wyraża swoją niezgodę na brak tolerancji. Odpowiedzią na homofobię jest cykl „Homosurrealism”. Można powiedzieć, że jest to nowy nurt wizualnej sztuki mniejszości seksualnych. Za prekursora uważa się Jacka Sandersa. Piotr jest jego „prawą ręką” i głównym twórcą homosurrealizmu w Europie Wschodniej. Bo nurt ten zrzesza artystów z różnych stron świata – zarówno profesjonalnych twórców-naukowców z doktoratami, jak i pasjonatów, którzy zostawili wszystko i poświęcili się sztuce, ale też artystów technokratycznych – rzeźbiarzy, fotografików. Co ich łączy? Tematy homoerotyczne, walka o prawa osób LGBT+, oswajanie odbiorcy z wszelkimi odmiennościami. W czerwcu, przy okazji tegorocznego warszawskiego Marszu Równości odbyła się wystawa „Homosurrealism” w garderobie Kim Lee. Swoje prace pokazali tam tacy twórcy jak Emmanuel Barrouyer, Dervin Batarlo, Paweł Żukowski, Tobiasz Kenio, Aaron Moth i wielu innych.
KościółPiotr Mariusz Urbaniak pisuje czasem teksty. Jeden z nich nosi tytuł „Przed Bogiem”. Czy jest wierzący? Tak.
Praktykowanie czy podległość jakiemukolwiek kościołowi jest mu jednak obca. Interesuje go duchowość, ezoteryka, przeżycie mistyczne. „Utożsamiam się z Energią” – mówi i dodaje: „To niesamowite, że zapytałeś mnie akurat o wiarę w Boga. Mój nowy cykl to ››Akty skruchy‹‹. Mieszkam teraz w Warszawie, na Starym Mieście, jestem obstawiony religijnością: za ścianą mam klasztor, słyszę dzwony. Widuję siostry zakonne, młodych kleryków i zakonników”.
Piotr szkicuje i robi rysunki księży, osób duchownych. Ogromnie interesuje go ich seksualność. „Pełno tych młodych kleryków na gejowskich portalach randkowych. Nie zdawałem sobie sprawy, że to może być aż tak bardzo konfliktowe – młodzi, wspaniali mężczyźni, ubrani w niebywale cudowne zakonne szaty, w których wyglądają jak niewinne lilije. Ale niestety – w środku mieszanina zgnilizny, lęku, wstydu i tłumionej seksualności”. Co ciekawe, Piotr wielokrotnie prezentował swoje prace, w tym homoerotyczne, w ewangelickich kościołach w Niemczech. W starym, cudownym kościele z XI wieku pozwolono mu nawet wbić w ścianę gwóźdź. Niedawno odrzucono je. „Pani pastor wyraziła głębokie niezadowolenie z powodu moich homoerotycznych doświadczeń życiowych…”
Brak pozytywnego programu przy względnie poprawnych cząstkowych diagnozach, to powszechne schorzenie początku XXI w. Nie jest więc w tym względzie Marius wyalienowany. I jeszcze czerpie z alienacji pieniądze.
To już było. Na prawdę.
Ale może trafi się jeszcze jakiś metafizyczny kleryk.