Pierwszą warszawską Paradę Równości zaliczyłam w 2006 roku. To były ponoć ciemne czasy, w mediach i rządzie brylowali Wojciech Wierzejski i Roman Giertych, którzy co rusz rzucali pomysłami, by zdelegalizować organizacje LGBT czy zakazać „promocji homoseksualizmu”, w pełni sił były Liga Polskich Rodzin i Młodzież Wszechpolska. Parada w 2006 była zresztą pierwszą od dwóch lat legalną – w 2004 i 2005 roku Lech Kaczyński, ówczesny prezydent Warszawy, zakazał ich organizowania. Mimo to w 2004 roku odbył się alternatywny Wiec Wolności, a w 2005 parada przeszła mimo zakazu. Do dziś żałuję, że nie miałam możliwości wzięcia w niej udziału i nie widziałam na żywo idących w pierwszym rzędzie polityków i polityczek lewicy, którzy i które wymusili swoją obecnością ochronę pochodu przez policję. Parada 2006 była pod tym względem z pewnością dużo mniej ekscytująca. Ale też i mniej buntownicza – szkoda - i bardziej radosna, wszak uzyskanie pozwolenia na jej organizację było małym zwycięstwem odpowiedzialnej wówczas za to wydarzenie Fundacji Równości. Przypieczętowanym zresztą w 2007 roku wyrokiem Trybunału w Strasburgu, który uznał zakaz z 2005 roku za nielegalny.
Co pamiętam z mojej pierwszej parady? Dużo ludzi. Bardzo dużo. Gdy odłączyłyśmy się z moją partnerką i naszymi przyjaciółkami na chwilę od pochodu, by wziąć kawę w jednej z mijanych kafejek, spotkałyśmy tam wówczas młodziutkiego jeszcze posła LPR Krzysztofa Bosaka. Siedział przy oknie i patrzył, z coraz bardziej nietęgą miną, na paradę, a ona szła, i szła, i szła, i nie chciała się skończyć. Była jakaś kontrmanifestacja, i to nawet spora jak na Warszawę, gdzie z roku na rok protestujących przeciw równości jest mniej, były jajka, a nawet kamienie, ale niedługo polatały, bo policja szybko zwinęła dziarskich chłopców. Na tyle szybko, że nie jestem pewna, czy owe kamienie pamiętam z opowieści, czy zdążyłam je zauważyć. I była Joanna Senyszyn z pejczem, co nie wszystkim się spodobało, a której „ekscesów” mnie osobiście na bardziej współczesnych paradach brakuje. Obecni politycy są, cóż, znacznie mniej barwni. I za dużo mówią.
Ewa Tomaszewicz Dziennikarka, założycielka bloga Trzyczęściowy garnitur
I to jest według ciebie w porządku? Każdy ma siedzieć cicho i przystosować się do heteronormatywnych zasad, bo bandzie homofobów to przeszkadza? Naprawdę chcesz być "taki jak oni"? Parada to sposób, żeby pokazać, że każdy ma prawo, uwaga, cytuję, "latać z piórkami w tyłku", jeśli tego pragnie, i nikt nie ma prawa mu tego zabronić, i nie boimy się nikogo, kto twierdziłby inaczej. Nie zależy mi na tym, żeby cis hetero ludzie klepali mnie po głowie z aprobatą, wręcz przeciwnie, i myślę, że nikomu nie powinno. Takie ciągłe cackanie się z uczuciami biednych cis hetero tym bardziej do niczego nas nie zaprowadzi, będziemy wiecznie dreptać w miejscu. Ja nie chcę "tolerancji", chcę więcej, chcę równych praw w każdej, każdej dziedzinie życia. I nawet, jeśli Ty osobiście nie masz potrzeby na wykraczanie poza żadne normy, powinieneś /powinnaś walczyć o to, żeby inni mogli wyrażać siebie tak, jak pragną, bo chyba wiesz, jak smakuje dyskryminacja. A jeśli nie wiesz, to pozazdrościć - ale spróbuj wykrzesać z siebie trochę empatii.
Prawda jest taka, ze robia one wiecej złego niz dobrego.
Bo to nie jest dobry sposob, zeby przekonac homofobów do tego ze jestesmy normalni. Dla nich to jeden wielki cyrk z dziwakami. Tak naprawde kazdy powinien w swoim otoczeniu byc soba, nie ukrywac sie i to jest najlepszy sposob walki z zacofaniem. Wiem bo stosuje ta metode juz kilka lat i nigdy nie mialam ani jednej niemilej sytuacji zwiazanej z moja orintacja. Wrecz przeciwnie. Slysze komentarze "myslalem ze wszscy sa jak te dziwadła z parady, a tu prosze- jestescie normalnymi ludzmi, takimi jak my"
Nie watpie ze jest to dla Was swietna zabawa i dobra impreza, ale czasami warto przysiąść i sie zastanowić ile osob przez to nas zaszufladkuje.
jak to nie jestesmy? tak samo kochamy, czujemy, zyjemy, smiejemy sie,placzemy, skoro chcemy rownouprawnienia to pokazmy ze zyjemy jak przyslowiowa "normalna" rodzina, a nie pokazując totalne zdemoralizowanie i patologie. To jest ani ładne, ani smaczne, może amosfera super, ale raczej budzi niesmak niż poparcie.
Każdy kocha, czuje, żyje, śmieje się, płacze inaczej. Nie ma dwóch takich samych osób.
No nie, nie jesteśmy. Ale coroczne pokazywanie jacy to jesteśmy zajebiście inni raczej pogarsza spojrzenie społeczeństwa niż je polepsza. Zamiast pokazać, że jesteśmy jak oni, żyjemy tuż obok, nie różnimy się niczym, pokazujemy, że totalnie jesteśmy odmienni. Taka trochę alienacja na własną prośbę.
Nastolatki tak mają, że potrzebują akceptacji, uznania przez rówieśników. Osiągają to poprzez dopasowanie się do nich: ubioru, słuchanej muzyki, spędzanego czasu, deklarowanych poglądów. Gotowi zatracić swoją indywidualność, byle rozpuścić się w kojącej masie.
Ja nie jestem nastolatkiem. Z pewnych rzeczy już dawno wyrosłem. Nie będę udawał kogoś kim nie jestem, po to tylko aby uzyskać namiastkę uznania.
Daniel'ek: