Rozmowa z Piotrem Siekluckim
Z Piotrem Siekluckim, reżyserem teatralnej adaptacji „Lubiewa”, rozmawia Radek Oliwa
Prawie dwa lata temu z sukcesem przeniosłeś „Lubiewo” Michała Witkowskiego na scenę. Teraz pokazałeś drugą część „Lubiewo: Ciotowski bicz”. Nie możesz się rozstać z Patrycją i Lukrecją?
To jest fascynująca książka! Polonistki powinny uczyć o „Lubiewie” w szkołach. Nie zapomnę momentu, gdy pokazałem ją Łukaszowi Błażejewskiemu, mojemu scenografowi od siedmiu lat. Przeczytał fragment Patrycji i Lukrecji z pierwszej „Księgi Ulicy” i powiedział, że to jest obrzydliwe. Jak obrzydliwe?! Dla mnie to było doznanie orgazmu, bo było to teatralne! Kiedy książka się pojawiła, połknąłem ją jednym połykiem.
Liczyłeś na skandal wokół spektaklu, czy raczej się go obawiałeś?
Ani to, ani to. Skandal przyszedł sam, poprzez aktorów, a dokładnie sześciu kolejnych, którzy rezygnowali po przeczytaniu egzemplarza adaptacji. Nie znając oczywiście książki. Oni napędzili ten skandal - to oczekiwanie na coś syfiastego, na szambo, na pederastów, którzy macają się po jajach w dworcowych szaletach.
A po premierze pomstował tylko „Nasz Dziennik”. Jak reagowała publiczność?
Euforycznie! Wszędzie, gdzie graliśmy.
W Białymstoku, który ostatnio słynie z „otwartości inaczej”, też?
Wszędzie! Świetnie w Krakowie, zachwyt we Wrocławiu, jeszcze lepsze przyjęcie mieliśmy w Warszawie, a największy zachwyt – uwaga – właśnie w tym Białymstoku, gdzie spodziewałem się skandalu. Organizatorzy ostrzegli, że zdarza się, iż właśnie „naziści” przychodzą czasami na spektakle w ramach Dni Sztuki Współczesnej. Spodziewałem się, że będzie ciężko. Okazało się, że publiczność reagowała tak, jakbyśmy przyjechali z Teatru Komedia.
Zagraliśmy już ponad 60 spektakli. Skandalu nie ma, bo Polska jest dziś w innym momencie niż przed prawie dziesięciu laty, kiedy pojawiło się „Lubiewo”. Wtedy książka została zepchnięta do ścieku nawet przez środowiska gejowskie, które potraktowały ją jak szatańskie wersety. Mówiono, że to czarny PR.
To krakowscy aktorzy odmówili grania w „Lubiewie”?
Tak, ale nazwisk nie ujawnię.
Co mówili?
Że to syf, to obrzydliwe! Jeden znany aktor powiedział, że to nie jest literatura, on w czymś takim nie może zagrać. I tu nie chodziło o to, żeby zagrać geja, tu chodziło o słowa, jakie mają wypowiadać jego szlachetne usta.
Zgodził się wreszcie Paweł Sanakiewicz z Teatru Bagatela. Gdy zobaczyłem go na scenie pomyślałem: oto królowa najcudowniej przegiętych ciot.
Z Pawłem pracowałem już... ( Pozostało znaków: 10384 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.