Najnowszy film Gusa van Santa "Obywatel Milk" jest znakomitą okazją, aby zastanowić się nad kondycją polskiego ruchu oraz społecznością LGBT.
- Samuel Nowak -
Najnowszy film Gusa van Santa "Obywatel Milk" jest znakomitą okazją, aby zastanowić się nad kondycją polskiego ruchu oraz społecznością LGBT.
Nakręcona z hollywoodzkim dramatyzmem opowieść o pierwszym otwartym polityku geju w Ameryce jest dobrą lekcją dla polskich gejów i lesbijek. Lekcją, której nie odrobili przez ostatnie 20 lat i nic nie zanosi się, aby sytuacja miała ulec zmianie. Film Van Santa porusza bowiem wszystkie istotne dla formującego się ruchu gejowsko-lesbijskiego kwestie: strategie kreowania wizerunku i polityki tożsamościowe, tworzenie sojuszy i poszukiwania wsparcia na zewnątrz grupy, związki emancypacji i rynku, a nade wszystko temat budowania wspólnoty opartej na aktywizmie obywatelskim i pracy nad sobą.
Niewtajemniczonym przypomnijmy tytułowego bohatera filmu Van Santa: Harvey Milk był jednym z kluczowych aktywistów ruchu gejowsko - lesbijskiego. Jako organizator życia społecznego zaczynał późno, bo po czterdziestce i wtedy właśnie rozpoczyna się właściwa narracja filmu. Obraz ma formę autobiografii, którą Milk uwiecznia na taśmie magnetofonowej na wypadek swojej śmierci i - jak się okazuje - na krótko przed nią. W roku 1971 czterdziestoletni Milk porzucił pracę w sektorze ubezpieczeń w Nowym Jorku i przeniósł się do San Francisco. Tam otworzył sklep fotograficzny "Castro", który wkrótce stał się miejsce spotkań lokalnych gejów. Wywierając coraz większy wpływ na dzielnicę i okoliczne sklepy Milk szybko zdobył nieformalną władzę w dzielnicy. Te sklepy i miejsca, które nie dyskryminowały gejów zwiększały swoje zyski, te natomiast które znalazły się na czarnej liście, musiały liczyć się z bankructwem. To jednak Milkowi nie wystarczało - czasy były ponure, a policja wciąż dokonywała nalotów na gejowskie kluby i dyskoteki. Milk postanowił kandydować na radnego miasta San Francisco. Po kilku nieudanych próbach osiągnął sukces - w roku 1978 został zaprzysiężony jako pierwszy w USA polityk otwarcie przyznający się do swojego homoseksualizmu. Jako radny przeforsował prawo zabraniające dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, stoczył zwycięską bitwę z antygejowską kampanią, której celem było m.in. zwalnianie homoseksualnych nauczycieli i zbudował sojusz reprezentujący różne grupy społecznie: seniorów, związki zawodowe i mniejszości. Zginął w roku 1979 zastrzelony razem z burmistrzem San Francisco przez katolickiego radnego Dana White'a. Obraz Van Santa kończy scena zmontowana z materiałów archiwalnych i nakręconych na potrzeby filmu: jest to ponad 30 - tysięczna demonstracja ku pamięci zamordowanego Harveya Milka.
Lekcja pierwsza: przekuć wściekłość w polityczne żądania
To, co w historii Milka intryguje najbardziej, to pewne zbieżności, które możemy wytropić w rozwoju polskiego i amerykańskiego ruchu LGBT. Van Santowi udaje się bowiem uchwycić kilka momentów, które należy uznać za definitywne dla rozwoju ruchu. Oczywiście już samo pojęcie ruchu jest tutaj problematyczne. Z szeregu teorii opisujących ruchy społeczne amerykański zdecydowanie wpisuje się w koncepcje kładące nacisk na instytucjonalny charakter tychże, podczas gdy polski ruch LGBT lepiej opisać w kategoriach działających oddolnie nieformalnych organizacji i tak modnego obecnie pojęcia sieci. Jednakże oba mają swoje źródła w małych grupach, które za cel stawiają sobie zaangażowanie na rzecz społecznej zmiany.
W filmie Van Santa świetnie ilustruje to scena w której Milk i jego ludzie wyprowadzają tłumy na ulicę, kiedy policja dokonuje kolejnego najazdu na gejowski bar. Ta spontaniczna akcja jest też dowodem na poczucie solidarności z grupą i wyłaniania się wspólnej podmiotowości; jest to kwestia kluczowa, gdyż zakreśla pole działania i manewru. Odpowiadamy tutaj na pytanie kto, kiedy, dlaczego i co walczy? Tego typu wydarzenia mają zatem nie tylko charakter wspólnotowy, ale i inicjacyjny. Pozwalają poczuć się częścią większej grupy oraz nadać aktywizmowi polityczny charakter - grupa wychodzi bowiem z ukrycia i staje na agorze większej polis. W Polsce za tego typu wydarzenia możemy uznać warszawskie Parady Równości z lat 2001 - 2005 oraz krakowski Marsz Tolerancji w roku 2004. Co jednak ciekawe już rok później poznańska policja rozbija Marsz Równości (bierze w nim udział zaledwie ok 200 osób), a 60 jego uczestników i uczestniczek zostaje zatrzymanych. Odpowiedzią na akcję w Poznaniu miały być wiece i marsze w całej Polsce; w efekcie jest ich tylko kilka i gromadzą od kilkudziesięciu do kilkuset osób. Niezadowolenie, słuszna wściekłość i opór nie przekuwają się w polityczne żądania: ferment nie fermentuje. Tam gdzie Milk i aktywiści amerykańscy zagospodarowali kapitał niezadowolenia i przekuli go w konkretne polityczne żądania oraz udział w instytucjonalnej polityce, polscy geje i lesbijki zagłosowali w 2007 na arcy-konserwatywną PO, którą od PiS różni tyle, że homofobię ubiera w elegantsze słowa, a w najlepszym wypadku ignoruje.
Lekcja druga: afirmacja zamiast negacji
Drugą ważną lekcją płynącą z doświadczeń Ameryki w walce o prawa osób LGBT, którą także podejmuje van Sant jest kwestia budowania tożsamości grupy i jej relacji z innymi społecznościami. Jak pokazuje historia jej wyłonieniu się towarzyszy opór i negacja zastanego porządku, idzie tutaj wszak o jego zmianę. Jednak czy na dłuższą metę możliwe jest działanie i budowanie tożsamości zasadzającej się na negatywnym rdzeniu?
Bohater filmu Van Santa ucieleśnia odmienną postawę - jego kampania wyborcza i późniejsza działalność polityczna opiera się na budowaniu szerokich sojuszy dla rozwiązania wybranych problemów. Zasadą nie jest tutaj bunt i opór ale raczej wdrażanie nowych polityk na rzecz różnych grup (gejów, lesbijek, seniorów, młodzieży). Hasło "Milk ma coś dla każdego" zgrabnie podsumowuje jego polityczną działalność. Przyjrzymy się teraz ofercie polskiego ruchu gejowskiego-lesbijskiego w przestrzeni publicznej. Karierę robią tutaj dwa słowa: "przeciw" oraz "wykluczenie". Specjalnością są wszelkie dni przeciw homofobii, wykłady o wykluczeniu i festiwale przeciw wykluczeniu: biedni geje i biedne lesbijki mogą tam wyżalić się i wesprzeć w niedoli. Ten negatywny trend wspiera przekonanie, że jakakolwiek inna strategia oznacza rezygnację z własnej tożsamości indywidualizmu na rzecz upodobnienia się do większości. W Polskim środowisku LGBT często spotykam się z opinią, że ceną obecności w przestrzeni publicznej musi być normalizacja. Wróćmy ponownie do filmu Van Santa. Jest w nim scena, która w zabawny sposób pokazuje, że tego typu myślenie można przełamać. Widzimy w niej młodego Clive'a, współpracownika Harvey'a, który odwiedza swojego szefa w ratuszu. Specjalnie na tę okazję Clive rezygnuje z typowego dla siebie stylu ubierania i pojawia się w marynarce oraz szerokich spodniach. Bohaterowie spotykają się w monumentalnym gmachu ratusza San Francisco. Milk widząc Clive'a ubranego inaczej niż zwykle zaczyna się śmiać. Masz nosić obcisłe jeansy! Chcę, żebyś nosił na prawdę skinny jeans - podsumowuje nowy image Cleave'a. Zdaję sobie sprawę, że ta krótka scena w żaden sposób nie wyczerpuje dyskusji o obecności osób LGBT w przestrzeni publicznej. W przewrotny sposób pokazuje jednak, że możliwe jest realizowanie politycznych żądań w ramach oficjalnych instytucji i przy zachowaniu własnej odmienności.
Lekcja trzecia: nie licz na wolny rynek...
Kiedy Milk rozpoczynał swoją polityczną karierę zwrócił się o poparcie do Davida Goodstina, który właśnie przejął najstarsze amerykańskie czasopismo LGBT "The Advocate" i wkrótce uczynił z niego coraz bardziej prestiżowy magazyn, celujący w przyjemności życia gejowskiej klasy średniej. Van Sant znakomicie wygrywa tę scenę zestawiając spontanicznych Harveya i jego partnera z żyjącym w grodzonej willi Goodstinem, typowym przedstawicielem establishmentu. Jednak mający wpływy w Partii Demokratycznej biznesmen uznał, że to jeszcze nie ten czas i chwila i nie wesprze medialnie Milka. Czyż nie przypomina to polskiej sytuacji, kiedy firmy puszczają oko do gejów, ale żadna nie odważy się wesprzeć jakiejkolwiek inicjatywy LGBT? Utrzymanie tej schizofrenii jest bowiem wszystkim na rękę: nie mająca politycznych aspiracji społeczność LGBT czuje się mile połechtana, konserwatywna opinia publiczna uznaje za postępową (dopuszcza bowiem temat do głosu), a status quo zostaje utrzymane. Nie zabiegam tu o wsparcie rynku, gdyż zachodnie doświadczenie pokazuje, że zamienia to ruch społeczny w ruch korporacyjny. Jednak naiwna wiara, którą podzielają niektóre organizacje, że wraz z rozwojem rynku marketing LGBT musi w końcu zaistnieć i będzie miał on swój udział w zmianie społecznej nie daje mi spokoju. Gorzkiej lekcji udziela nam rodzimy przemysł medialny - pojawienie się geja w kulturze popularnej sprowadzono bowiem do trzech figur. Po pierwsze jest to figura wrażliwego pedała-błazna (casus Tomasza Jacykowa, który rzeczywiście nie jest specjalnie bystry); następnie mamy postać artysty-intelektualisty (Jacek Poniedziałek, Krystian Lupa) szczelnie odgrodzonego od rzeczywistości, a korowód ten zamyka figura geja-nie-geja, pozbawionego własnej tożsamości misia do przytulania, którego funkcją jest utwierdzenie przekonania, że seksualność to przecież sprawa prywatna (casus Sebastiana z Magdy M.).
Powróćmy znowu do filmu Van Santa. Jego bohater odrzucony przez media nie poddaje się; wkrótce to właściciel "The Advocate" przyjdzie do niego. A w Polsce? A w Polsce koncern ITI otrzymał od środowisk LGBT nagrodę za wykreowanie postaci Sebastiana. Nie pytajmy się zatem dlaczego, chociaż od przełomowej dla polskiej społeczności LGBT kampanii "Niech nas zobaczą" oraz Marszu Tolerancji minęło już 5 lat, zmiana społeczna jest tylko częściowa i wysoce nie zadowalająca. Wszak sami daliśmy się uwieść jej medialno-rynkowej symulacji.
Lekcja czwarta: ....licz tylko na siebie
W tym miejscu dotykamy najważniejszej kwestii dotyczącej polskiego ruchu LGBT. Co bowiem jest największym problemem polskich gejów i lesbijek? Zaryzykuję odpowiedź, że największym problemem polskich gejów i lesbijek są właśnie polscy geje i polskie lesbijki. Zjada ich konserwatyzm, zachowawczość i przekonanie, że nic nie da się zrobić, a homofobia to element polskiej tożsamości narodowej. Jest w filmie Van Santa znakomita scena, w której Milk i jego przyjaciele zastanawiają się jak przyspieszyć zmianę postaw społecznych wobec nich samych. Jak nadać tej rewolucji tempo, wielką skalę i zasięg mając tak niewiele, mając tylko siebie? Właśnie od siebie zacząć. Ci z bohaterów, którzy nie ujawnili swojej orientacji seksualnej swoim bliskim muszą wreszcie zdobyć się na to wyznanie. I nie za jakiś czas, nie kiedy "nadejdzie ten moment" (bo dobrze wiemy, że geniusz zmiany społecznej wynika z wytworzenia tego momentu właśnie wtedy, kiedy wydaje się, że czas jeszcze do niego nie dojrzał), ale właśnie teraz. Widzimy więc jak jeden z bohaterów dostaje do ręki telefon, aby zadzwonić i porozmawiać ze swoimi rodzicami. Po tej nastąpi wiele podobnych, nieraz dramatycznych rozmów. Sens tej sceny leży nie tylko w zachęceniu do coming outu; jej najważniejszym przesłaniem jest, że zmiana społeczna leży w rękach każdego i każdej z nas. W oczekiwaniu na cud zbawienia, przyzwyczajeni do nijakiej sytuacji (przemoc zinstytucjonalizowaną zastąpiła w Polsce mowa nienawiści i obojętność państwa na ten problem) polscy geje i polskie lesbijki mogą nie doczekać się na swojego Haveya Milka, jeśli sami go nie stworzą. Tak długo jak szczytem emancypacji będzie dla polskiego geja wyjście do pilnie strzeżonego klubu, gdzie napije się drinka za 50 złotych, tak długo upragniona zmiana nie nadejdzie, a trwająca schizofrenia stanie się chroniczna. Ruch LGBT w Polsce nie pójdzie ani kroku dalej, jeśli jedyną formą artykulacji poglądów polskich lesbijek będą anonimowe dyskusje na internetowych forach. Wbrew niektórym radom nie pomoże też lektura Foucaulta i Butler: na ulicy nikt nie zapyta o twoje stanowisko wobec kryzysu polityk tożsamościowych po roku 80., lecz o konkretne żądania wyrażone w propozycjach zmian legislacyjnych. Zmiana społecznie nastąpi tylko wtedy, gdy opuścimy naszą klubowo-uniwersytecką utopię, aby walczyć o własne miejsce w każdej przestrzeni społecznej. Wymaga to różnych taktyk, ale dawka nowego radykalizmu (zarówno kulturowego i społecznego) jest jak najbardziej wskazana. Nie bójmy się konfliktu i przestańmy litować nad własnym wykluczeniem. A film "Milk", pomyślany jako dramat, niech posłuży nam jako film instruktażowy.
Samuel Nowak jest doktorantem na UJ, studiował także na Universiteit Antwerpen oraz King's College, University of London. Związany z krakowskim festiwalem Kultura dla Tolerancji
1) choć warto uczyć się na cudzych błędach (i cudzych sukcesach), inne są realia polskie, a inne amerykańskie, inne są też czasy
2) takie biadolenie na bierność polskich gejów / lesbijek / odmieńców uważam za bezproduktywne; nie z każdego i nie zawsze da się zrobić aktywistę, a jeśli widzisz potrzebę, żeby ludzi zaktywizować -- wymyśl sposób na ich mobilizację (wiem, że sporo w tym kierunku robisz -- good for you keep trying)
3) i owszem, bezsensem byłoby kazać wszystkim czytać Foucaulta i Butler; ale chyba nie chcesz powiedzieć, że aktywizm społeczny ma być bezrefleksyjny, albo -- co gorsza -- że przecież wszyscy z góry wiemy, o co walczymy, hmm? ;> choć taką postawę reprezentuje wielu pozornie lewicowych, choć w gruncie rzeczy neoliberalnych działaczy LGBT