W nocy rozdano nagrody będące "przedsmakiem" Oscarów
Dziś nad ranem w Beverly Hills odbyło się rozdanie filmowych i telewizyjnych nagród - Złotych Globów. Nie obyło się bez "branżowych" motywów: nagrodę dla najlepszej komedii zgarnęła Lisa Cholodenko za "Wszystko w porządku", (nagrodę otrzymała także grającą główną rolę w filmie Anette Benning), wśród seriali wyróżniono "Glee" (najlepszy serial musicalowy/komedia) oraz grających w nim aktorów: Jane Lynch i Chrisa Colfera. Doceniono też piosenkę "You haven't seen the last of me" z musicalu z Cher i Christiną Aguilerą - "Burleska".
Chris Colfer, który otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora drugoplanowego w serialu, zadedykował swoją nagrodę wszystkim "niesamowitym dzieciakom, które oglądają nasze show, i które ciągle słyszą "nie" od ludzi i środowisk, od prześladowców w szkołach, i którym się powtarza, że nie mogą robić czego pragną z powodu tego jacy są. Chrzańcie to!".
Najlepszą serialową aktorką druglopanową została Jane Lynch, znana wielbicielom "Glee" jako trenerka Sue Sylvester. Lynch podczas odbierania nagrody podziękowała swojej żonie.
Zdecydowanym zwycięzcą wieczoru został David Fincher i jego film o założycielu Facebooka - "Social Network". Po zeszłorocznych nominacjach za "Samotnego mężczyznę" poszczęściło się w końcu Colinowi Firthowi, którego doceniono za kreację w filmie "Jak zostać królem". Złoty Glob powędrował także do Natalie Portman za "Czarnego łabędzia".
Dokładnie tak, to nawet nie jest zarzut. Bo Glee nie ma imitować rzeczywistości, tak jak Klan i inne nudne tego typu seriale, ale tworzy nowy, inny, piękniejszy świat. Wyobrażacie sobie w rzeczywistości konflikt na śmierć i życie między wuefistką i nauczycielem prowadzącym chór na taką skalę? A do tego, chór który uchodzi za średni wśród innych, nagle zaczyna śpiewać (z pamięci! bez prób!) piosenki na takim zajebistym poziomie?! To właśnie nieprawdopodobieństwo czyni z Glee taki świetny serial: tak jak w operze, kiedy ktoś dostaje śmiertelny cios, a potem śpiewa 7 minutową arię, o tym, że umiera z powtarzającym się refrenem. A jednowymiarowość postaci jest jak w Komedii Dell'Arte, gdzie każdy właśnie ma przerysowane i uwypuklone cechy, żebyśmy mogli zobaczyć to, co w tzw. rzeczywistości się rozmywa w miałkości i nijakości :-)
Zgadza się, ta jednowymiarowość podkreśla, paradoksalnie, rys postaci; każdy jest dość, powiedzmy, ograniczony w swej roli, w pewnym stopniu też schematyczny, ale właśnie to dobrze określa postać, jej tło i to, co reprezentuje: Emma, introwertyczna neurotyczka o serduszku i sarnich oczętach Audrey Hepburn, notabene śpiewająca cudnie "I could've danced all night'' z My Fair Lady :) Rachel, skupiona na sobie, ogarnięta obsesją zostania divą, przez co niezwykle urocza ze swoim knuciem i niezachwianą wiarą w własny, potężny zresztą, głos. Kurt, gej obowiązkowo w kardiganie Marca Jacobsa z chustką McQueen'a, powierzchowny, ale przyjaźni się z serdeczną, choć czasem trochę szorstką w obejściu Mercedes. Przejaskrawienia i wyolbrzymienia budują ten serial, a to, że są ogólnie odbierane świadczy chyba tylko o w stu procentach spełnionym zamyśle scenarzystów :)
co, że postaci są może nieco jednowymiarowe, wcale a wcale nie obchodzi mnie ten zarzut!
Dokładnie tak, to nawet nie jest zarzut. Bo Glee nie ma imitować rzeczywistości, tak jak Klan i inne nudne tego typu seriale, ale tworzy nowy, inny, piękniejszy świat. Wyobrażacie sobie w rzeczywistości konflikt na śmierć i życie między wuefistką i nauczycielem prowadzącym chór na taką skalę? A do tego, chór który uchodzi za średni wśród innych, nagle zaczyna śpiewać (z pamięci! bez prób!) piosenki na takim zajebistym poziomie?! To właśnie nieprawdopodobieństwo czyni z Glee taki świetny serial: tak jak w operze, kiedy ktoś dostaje śmiertelny cios, a potem śpiewa 7 minutową arię, o tym, że umiera z powtarzającym się refrenem. A jednowymiarowość postaci jest jak w Komedii Dell'Arte, gdzie każdy właśnie ma przerysowane i uwypuklone cechy, żebyśmy mogli zobaczyć to, co w tzw. rzeczywistości się rozmywa w miałkości i nijakości :-)
Racja, Glee jest ekstra mega czadem. To co, że postaci są może nieco jednowymiarowe, wcale a wcale nie obchodzi mnie ten zarzut, a Złoty Glob należał się Jane Lynch za Sue Sylvester jak psu buda, ha!
Glee to świetny serial, poruszający wiele aspektów i odmian dyskryminacji w szkole i później w życiu ! Jest potrzebny :) Wspaniali aktorzy, piękne wykonania piosenek i wszystko utrzymane w nucie humorystycznej :) Uwielbiam to !
podobała mi się przemowa colfera, widać było, że jest wzruszony i chyba nawet zaskoczony, a i tak powiedział coś do rzeczy: na temat serialu, tego co ten serial robi, o czym mówi i w ogóle SCREW THAT, KIDS!
Chris Colfer genialnie gra w Glee. poza tym Glee to bardzo fajny serial :) ciekawe wykonania znanych piosenek (no dobra nie wszystkie ale wiekzość) polecam go tym, którzy chcą się odprężyć :d
Zgadza się, ta jednowymiarowość podkreśla, paradoksalnie, rys postaci; każdy jest dość, powiedzmy, ograniczony w swej roli, w pewnym stopniu też schematyczny, ale właśnie to dobrze określa postać, jej tło i to, co reprezentuje: Emma, introwertyczna neurotyczka o serduszku i sarnich oczętach Audrey Hepburn, notabene śpiewająca cudnie "I could've danced all night'' z My Fair Lady :) Rachel, skupiona na sobie, ogarnięta obsesją zostania divą, przez co niezwykle urocza ze swoim knuciem i niezachwianą wiarą w własny, potężny zresztą, głos. Kurt, gej obowiązkowo w kardiganie Marca Jacobsa z chustką McQueen'a, powierzchowny, ale przyjaźni się z serdeczną, choć czasem trochę szorstką w obejściu Mercedes. Przejaskrawienia i wyolbrzymienia budują ten serial, a to, że są ogólnie odbierane świadczy chyba tylko o w stu procentach spełnionym zamyśle scenarzystów :)
Dokładnie tak, to nawet nie jest zarzut. Bo Glee nie ma imitować rzeczywistości, tak jak Klan i inne nudne tego typu seriale, ale tworzy nowy, inny, piękniejszy świat. Wyobrażacie sobie w rzeczywistości konflikt na śmierć i życie między wuefistką i nauczycielem prowadzącym chór na taką skalę? A do tego, chór który uchodzi za średni wśród innych, nagle zaczyna śpiewać (z pamięci! bez prób!) piosenki na takim zajebistym poziomie?! To właśnie nieprawdopodobieństwo czyni z Glee taki świetny serial: tak jak w operze, kiedy ktoś dostaje śmiertelny cios, a potem śpiewa 7 minutową arię, o tym, że umiera z powtarzającym się refrenem. A jednowymiarowość postaci jest jak w Komedii Dell'Arte, gdzie każdy właśnie ma przerysowane i uwypuklone cechy, żebyśmy mogli zobaczyć to, co w tzw. rzeczywistości się rozmywa w miałkości i nijakości :-)
battisti:
Żeby być dokładnym: Hayden i Chase to dwie dziewczynki, z których jedna jest wychowana przez wcześniejszą partnerkę Lary, tak w każdym razie twierdzi http://www.nytimes.com/2010/06/06/fashion/weddings/06JLY(...)tml?_r=1