O reakcjach na "Ninę", lesbijskich filmach, etykietkach i... po prostu, Ninie jako bohaterce, rozmawialiśmy z reżyserką, Olgą Chajdas.
Film był już pokazywany za granicą, za Wami pierwsze polskie seanse, jak reakcje u nas?
Olga Chajdas: Jestem bardzo zaskoczona, byłam przygotowana na różne rzeczy. Za granicą film jest fantastycznie odbierany na poziomie uniwersalnym. Natomiast na każdym spotkaniu padało pytanie – jak film został odebrany w Polsce? Gdzieś tam jednak krąży przekonanie, że w Polsce jest źle, co oczywiście jest prawdą, i że ten film wywoła jakąś polityczną, czy społeczną burzę. Mieliśmy już kilka pokazów na festiwalu we Wrocławiu, czy w Gdyni, teraz jeździmy przedpremierowo po Polsce i okazuje się, że ludzie fantastycznie reagują. Jest coś takiego, że wywołuje to u nich chęć rozmowy, dialogu i okazywania szczerych emocji. Ludzie podchodzą do mnie po projekcji, nie tylko osoby LGBT, którzy chcą się przytulić i powiedzieć, że coś zrozumieli, że bohaterka, która nagle zmienia swoje życie – i nie chodzi tylko o orientację, jest im bardzo bliska. I to jest fantastyczne, bo właściwie nie było żadnej nagonki, żadnych reakcji, których się spodziewaliśmy gdzieś tam podświadomie, w niektórych środowiskach. Może to fatalny przykład, ale pokazuje, że jest nieźle.
A jak reakcje ze strony społeczności LGBT?
To są reakcje dwojakie. Z jednej strony są osoby, które bardzo dziękują za film i cieszą się, że w końcu w polskim kinie, i z tym się zgadzam w 100 proc., pojawiła się reprezentacja kobiet nieheteronormatywnych. Reprezentacji kobiet w polskim kinie, a reprezentacji lesbijek już w ogóle nie ma. I na tej reprezentacji mi też zależało. Natomiast z drugiej strony, co jest bardzo śmieszne, są reakcje negatywne, mówiące o tym, że po co ten facet, dlaczego dziewczyna, która jest lesbijką na początku filmu reprezentuje taki negatywny obraz. Nie wydawało się mi, że jest negatywny, po prostu, dziewczyna jest młoda, pije, pali, imprezuje, nie wydawało się mi, że z jakiegokolwiek powodu muszę stworzyć postać wybieloną, bo chciałam opowiedzieć historię, a nie sprawę.
Ważne są dla Ciebie te reakcje społeczności?
Ależ oczywiście, bo mam świadomość, że jest to pierwszy polski film, który dotyka w ogóle tego tematu w takim wymiarze. Nie mówimy tu o pojawieniu się jakiegoś minimalnego wątku w kinie, tylko o tym, o czym sama marzyłam, jak miałam 18-19 lat, gdy z fatalnego polskiego Internetu, przez telefon, próbowało się ściągnąć jakiekolwiek filmy zza granicy, żeby mieć jakąkolwiek reprezentację siebie. Więc mam świadomość, że jest to pierwszy polski film, który na taką skalę dotyka miłości między dwiema kobietami. I na tym nam zależało, a równocześnie nie jest to film tylko i wyłącznie lesbijski.
Podpytam o wspomnianą uniwersalność. Często w Polsce dystrybutorzy wpadają w pułapkę mówienia o queerowym kinie w kontekście "uniwersalnych historii o miłości". Jak jest z "Niną" dla Ciebie?
Uniwersalna w kontekście tego, że ta historia wyrasta poza temat. Tak, jest o miłości między dwiema kobietami, jest o trójkącie miłosnym, jest o jakimś zatraceniu i poszukiwaniu własnej wolności, ale nie jest o tym, że kobieta odkrywa, że jest lesbijką. Ona się zakochuje w drugiej osobie, co bardzo podkreślam i dlatego mówię o uniwersalności. Takie filmy, jak "Carol", czy "Życie Adeli" też wpadają w klauzulę uniwersalności bez popadania w łatkę kina lesbijskiego. Mówię to zupełnie świadomie, albowiem filmy, które się posługują tylko i wyłącznie tym kluczem – w większości nie są dobre.
To, jak wygląda też plakat – mówi wszystko: widzimy dwie całujące się kobiety, chyba pierwszy raz. Czy z drugiej strony nie bałaś się właśnie tej łatki?
Ja się bardzo cieszę, że mamy dystrybutora i producenta jednocześnie, który już od tych dobrych kilku lat wierzy w ten temat i był pierwszym, który odważył się go realizować. I w momencie, kiedy rozmawialiśmy o plakacie i podkreślaliśmy, że mamy tak mało możliwości na ekspozycję tego filmu, bo środki są rzeczywiście minimalne: nie jest to film mainstreamowy w znaczeniu nakładu na dystrybucję, że musimy mieć bardzo jasny sygnał. I nie bały się tego pokazać i za to jestem im bardzo wdzięczna, bo jednocześnie jest to fajny plakat artystyczny. Poszliśmy w jasny sygnał, pokazujemy te dwie kobiety, które w pewnym momencie coś połączy i coś ze sobą przeżyją i nie bójmy się tego, czemu nie. Wczoraj mieliśmy projekcję w Poznaniu, moim rodzinnym mieście i na ścianie z plakatami była "Nina", był "Kler" i był "Climax" obok siebie. Uważam, że to jest cudowne zestawienie, bo to jest dokładnie to, co się dzieje teraz w Polsce, że pomimo właśnie tego wszystkiego jest na to miejsce i ludzie chcą rozmawiać.
Etykietki: wyobrażam sobie, że może pojawić się zarzut co do Niny - znowu mamy hetero kobietę, która zakochuje się w kobiecie.
A dlaczego nie? Seksualność jest rzeczą płynną. Facet, który się pojawia jest fajny, ciepły, normalny, męski koleś. To nie jest facet, którego chcesz zostawić, to nie jest łatwe. I gdzieś tam w tym małżeństwie pogubiły się role, ale przez to właśnie, że my te role sobie narzucamy. Przez rodziny, przez społeczeństwo, rzeczywiście mamy potrzebę nazywania pewnych rzeczy i po czasie okazuje się, że można zmienić nazwę.
Bardzo lubię ten fragment, gdy Nina mówi, że jest Magdoseksualna.
Tak i to jest klucz do tego filmu. Ona odkrywa w sobie nowe uczucie, ale nie musi tego nazywać. Po raz pierwszy w życiu Nina nie musi czegoś nazywać. I to jest największa jej wolność.
Często cokolwiek – jako LGBT – nie zrobimy to jest to polityczne. Polityczne są nasze coming outy, z powodu braku równych praw – nasze związki. Jak Ty podchodzisz do tego w kontekście "Niny"?
Nigdy nie chciałam, żeby to był film polityczny. Dlatego też wyjęłam z niego wszystko, co mogłoby być jakąkolwiek aluzją polityczną, bo nie ma też w nim osadzenia społecznego. Bohaterowie nie mają problemów z coming outem, z powiedzeniem rodzinie, bo nie o to mi chodziło. Zależało mi na tym, by nie tworzyć martyrologii środowiska LGBT w Polsce, bo wszyscy wiemy jak jest ch....o, po co to jeszcze pokazywać w filmie. Pokażmy jak może być. Wydaje mi się, że wszystkie postulaty sprowadzają się do tego, że chcemy, mam taką nadzieję, doprowadzić do momentu, że nie trzeba będzie ich wysuwać. Więc być może poprzez robienie filmów, gdzie te postulaty nie są wysuwane, pokazujemy do czego zmierzamy. I z tego powodu – z Kasią Adamik, z którą jak wszyscy wiedzą jesteśmy od 12 lat, pokazujemy się publicznie, ale staramy się nie udzielać wywiadów na temat naszego związku, bo nie o to chodzi. Idźmy krok dalej. Pokazujmy, że to jest część naszego życia społecznego i tego mikrokosmosu, w którym żyjemy.
Lubisz Ninę, bohaterkę?
Myślę, że ona od początku jest potworna! (śmiech). Ale to jest fajne, ona jest kobietą, do której trudno jest się zbliżyć do końca. Przynajmniej na początku i z Julką Kijowską bardzo konsekwentnie tworzyłyśmy moment, w którym ona się otwiera, od którego się rozjaśnia. Ona jest potwornie pozamykana, jakaś taka opancerzona i chociaż jest otwartą, super nauczycielką, na życie jest strasznie pozamykana. Tak, lubię ją. Uważam, że jest fajną, pogmatwaną trochę wewnętrznie, bohaterką z rysą.
W scenie "klubowej", ale i w innych pojawiają się prawdziwe dziewczyny – lesbijki, na które casting był także i u nas na portalu. Wiele osób się pyta o ową scenę, a jak się Wam ją kręciło?
Zajebiście! Mimo, że ja od dawna nie chodzę na lesbijskie imprezy, udało nam się stworzyć wiarygodny, bogaty obraz. Ale dla nas też było ważne to, by środowisko było częścią filmu. I efekt jest taki, że to jest super prawdziwe. Do samej imprezy podeszliśmy bardzo filmowo, to nie jest dokument, to jest film. Muzycznie też podeszliśmy do tego bardziej odjazdowo. Żeby to się fajnie oglądało.
NINA, reż. Olga Chajdas, prod. FilmIt, scenariusz: Olga Chajdas, Marta Konarzewska
wyst. Julia Kijowska, Eliza Rycembel, Andrzej Konopka
Film w kinach od 5 października. Pod patronatem QUEER.PL