O co chodzi w BDSM i co to ma wspólnego ze społecznością LGBTQ
Homoseksualny seks jest tabu. Wszyscy niby wiedzą, o co w nim chodzi, ba, przywołują go w dyskusjach, które jako żywo z nim akurat nic wspólnego nie mają, jak choćby w rozmowach o związkach partnerskich, ale nadal pomysł, by pokazać choćby pocałunek dwóch panów w telewizji publicznej w porze największej oglądalności przyprawia niektórych o dreszcze. Pary jednopłciowe, nie mówiąc już o związkach poliamorycznych, powszechnie etykietuje się jako rozpustne i skupione wyłącznie na zaspokajaniu swoich, bez wyjątku egoistycznych, potrzeb. I naprawdę nie ma znaczenia, czy mówi się o relacji z dwudziestoletnim stażem, czy o osobach, które niekoniecznie są zainteresowane braniem na siebie jakichkolwiek zobowiązań. Wszyscy i wszystkie jesteśmy ponoć zafiksowani tylko na jednym – seksie, który jest rzecz jasna brudny, obrzydliwy i zły.
- Ewa Tomaszewicz -
I w sumie nic w tym dziwnego, skoro, choć teoretycznie naszej kulturze udało się już przejść do porządku dziennego z tym, że pary różnopłciowe robią „to”, i to nie tylko w zaciszu swoich sypialni, to nawet „porządny” heteronormatywny seks obwarowany jest tysiącem nakazów i zakazów. Przykład? Niby zachowywanie dziewictwa do ślubu jest mało popularną koncepcją, a jednak nadal na potępienie mogą liczyć osoby (szczególnie kobiety), które mają tego seksu za dużo, ze zbyt dużą liczbą partnerów czy z „niewłaściwych” (innych niż miłość) pobudek.
Tak, chodzi o seks
Prawdopodobnie nic nie budzi jednak takich oporów jak seks i relacje BDSM. Podczas gdy osoby nieheteronormatywne są zwykle uznawane „co najwyżej” za zboczone, hedonistyczne i rozwiązłe, entuzjaści dominacji i uległości uważani są nie tylko za dewiantów, ale też za ludzi niebezpiecznych – dla siebie i dla otoczenia. Skąd się to wzięło? Nietrudno się domyśleć, wszak odruchowe skojarzenia z sadomasochizmem obejmują dziwaczną mieszankę Markiza de Sade, Kuby Rozpruwacza, Teda Bundy’ego i innych sympatycznych postaci, które czerpały satysfakcję z torturowania i mordowania kobiet, mainstreamowych śmichów chichów z klapsów i pejczy oraz, ostatnio, jednego z większych bubli literackich wszech czasów „50 twarzy Greya”. Wyłaniający się z tego obraz przeciętnego miłośnika BDSM nie wygląda najlepiej. A jak dodamy do tego wspomnianą już seksofobię i przekonanie, że niemal każdy seks (oprócz „prawidłowego” małżeńskiego) jest zły, w związku z czym ludzie, którzy go mają, również są źli, to wypada się jedynie zdziwić, że entuzjaści dominacji i uległości w ogóle wychodzą z szaf i istnieją w naszej świadomości. Wszak, przeciwieństwie do gejów czy lesbijek, nie mogą się zasłaniać stwierdzeniem, że tu chodzi o miłość, nie o seks. Nie dlatego, że nie chodzi o miłość, ale dlatego, że praktyki BDSM są integralną częścią ich związków. A zatem – tak, chodzi o seks.
Ból? Tylko pożądany
Jednak wbrew obiegowym opiniom przeciętny miłośnik BDSM jest zupełnie zwyczajną osobą. I mógłby, podobnie jak zdarza się to osobom nieheteronormatywnym, wziąć udział w kampanii spod znaku „jesteśmy waszymi fryzjerami, kelnerkami, prawniczkami, lekarzami, nauczycielkami”. Co gorsza, również w czterech ścianach swojej sypialni, czy tak lubianego przez autorów opowiadań pornograficznych lochu, ani nie jest nikim niezwykłym, ani nie robi nic strasznego. Skupia się na dawaniu komuś lub doświadczaniu przyjemności. Tylko robi to trochę inaczej niż konwencjonalni pod względem seksualnym (waniliowi) ludzie.
Chyba najpopularniejszy mit odnoszący się do praktyk D/s (dominacji i uległości) głosi, że polegają one na krzywdzeniu innych, zadawaniu im bólu. I rzeczywiście, gdyby uznać, że entuzjaści sadomasochizmu wzorują się na Markizie de Sade, któremu nie chodziło o rozkosz partnera, a o wolność zadawania cierpienia ofierze, byłaby to prawda. Tyle że jest dokładnie odwrotnie. W środowisku BDSM z obrzydzeniem patrzy się na nawet przypadkowe akty wyrządzania krzywdy. A w seksie (grach, scenach) BDSM nie chodzi o ból, a w każdym razie nie o niepożądany ból, a o przyjemność płynącą z posiadania lub wyzbycia się kontroli. O grę władzą.
Jasne, że praktyki D/s czasami (ale nie zawsze!) wiążą się z rzeczami, które byłyby bolesne i dla zwolenników waniliowego seksu, i dla miłośników BDSM spod znaku opasek na oczy i lekkiego bondage. I że to, co dla jednych jest przyjemne i pożądane, dla innych może być ohydne czy przerażające. Ale to przecież nie powód, by kogoś odrzucać, bo zdarzyło mu się akurat czerpać rozkosz czy uznawać za pociągające to, co nas przeraża. Szczególnie gdy samemu doświadcza się podobnego traktowania - w końcu ile to razy geje czy lesbijki słyszą, że to, co robią w łóżku jest obrzydliwe, w związku z czym nie powinno się mówić nawet nie tyle o tym, ale w ogóle o swojej orientacji.
Kontrakt i bezpieczne słowo to za mało
Nie bez powodu wspomniałam wcześniej o „50 twarzach Greya”. Wprawdzie nie jest to ani pierwsza, ani nawet setna książka oparta na motywach BDSM (bo nie, o czym za chwilę, o BDSM), niewątpliwie jednak jest pierwszą pozycją tego typu (może poza „Historią O”), która zyskała aż taką popularność. Oczywiście nie ma nic złego w tym, że to pornograficzne czytadło stanęło na wielu polskich półkach obok Grocholi i innych Szwai, ba, to nawet znak, że w końcu zaczynamy się jakoś do tej tematyki przyzwyczajać. Szkoda tylko, że zamiast choć trochę podnieść wiedzę czytelniczek i czytelników na temat tego, czym jest dominacja i uległość, przyczynia się do rozpowszechniania nie dość że nieprawdziwych, to jeszcze niebezpiecznych mitów. Do czego piję? Ano do tego, że główny bohater łamie wszystkie punkty credo BDSM – „bezpiecznie, świadomie i konsensualnie (za zgodą wszystkich stron)” - i w efekcie dostajemy nie historię o dominacji i uległości, a o nadużywaniu władzy i wykorzystywaniu seksualnym. Bo choć na pozór wszystko jest w porządku – bohaterka podpisuje kontrakt, w którym określają, co będą, a czego nie będą robić, i dostaje osławione bezpieczne słowo, które pozwoli jej komunikować w trakcie gry, że coś jest nie tak – to tak naprawdę nic nie jest w porządku. Ona nie wie, na co się godzi. Jest zauroczona swoim partnerem, wierzy, że on wie, co robi, i że nie zrobi jej krzywdy. Nie słucha swoich odczuć i potrzeb. Myśli, że pragnie tego, czego on pragnie. Nie jest partnerką w tej relacji, choć uważa, że jest.
Robienie czegoś świadomie i konsensualnie oznacza pewną dojrzałość (niekoniecznie chodzi o wiek, raczej o wiedzę, w co się człowiek pakuje). Bezpiecznie – znajomość swoich granic, tego, na co w danym momencie można sobie pozwolić, a na co nie. I na co w ogóle nie można (najczęściej będą to wszelkie nieodwracalne uszkodzenia ciała, kontakt z krwią czy zagrożenie ważnych dla życia organów). Wszystko to wymaga ogromnego otwarcia i zaufania. Poczucia pewności, że obie strony będą szanować swoje ograniczenia i komunikować swoje wrażenia i uczucia. Wielogodzinnego przegadywania – przed i po każdym akcie – co chce się zrobić, co było w porządku, a co nie. Wyrażania swoich potrzeb w trakcie gry. To bardzo ważny punkt – początkujący miłośnicy BDSM często nie używają bezpiecznego słowa nawet wtedy, gdy odczuwają poważny dyskomfort czy ból, bo chcą udowodnić, że są dobrzy w tym, co robią. Tymczasem owo „bycie dobrym” to umiejętność czerpania (czy dawania) przyjemności, a nie znoszenia bólu.
Rzecz jasna zdarza się, że partnerzy nie stosują się do tych zasad – czy to świadomie, bo gra między nimi polega właśnie na przekraczaniu swoich ograniczeń, czy to dlatego, że nie uznają credo BDSM za wiążące lub po prostu nie wiedzą o nim. Tyle że podobnie dzieje się i w przypadku konwencjonalnych związków. Świadome krzywdzenie kogoś nie jest domeną BDSM. Jest domeną ludzi, którzy nie szanują swoich partnerów lub w ogóle nie uznają innych osób za partnerów.
To wszystko nie znaczy, że zgodne z credo BDSM praktyki są bez wyjątku bezpieczne i nieszkodliwe. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo urazów fizycznych czy emocjonalnych. I to właśnie dlatego entuzjaści dominacji i uległości tak dużą wagę przykładają i do kwestii omawiania odczuć i emocji, i do uczenia się poszczególnych praktyk. Bo zdają sobie sprawę z tych niebezpieczeństw i robią wszystko, by zminimalizować ryzyko (tak że: jeśli nie wiecie jak, nie róbcie tego w domu!).
Społeczność BDSM a osoby nieheteronormatywne
Choć teoretycznie społeczność LGBT powinna być bardziej niż seksualny mainstream otwarta na entuzjastów BDSM, chociażby z racji tego, że dotykają nas podobne stereotypy i uprzedzenia, to rzecz jasna tak nie jest. Wręcz przeciwnie, zdarza się, że z jeszcze większym przekonaniem niż osoby heteroseksualne odcinamy się od tych od pejczy i łańcuchów, z równie „szlachetnych” pobudek, z jakich odcinamy się od drag queens, sfeminizowanych gejów czy lesbijek typu butch. Jak zwykle chodzi o wizerunek, o znalezienie kogoś, kto jest bardziej „zboczony” od nas i zrzucenie na niego winy za wszelkie spotykające nas nieszczęścia. Co jednak zabawne, to właśnie my, a konkretnie powstała po drugiej wojnie światowej w Stanach subkultura gejów skórzaków dała podwaliny współczesnym wspólnotom miłośników BDSM (co znalazło zresztą odbicie w ich wyborach modowych – bo przecież to właśnie skóra, obok lateksu, jest głównie kojarzona z tą społecznością), i to pierwsze nieśmiałe zwycięstwa ruchów LGBT i feministycznego zainspirowały ich do zrzeszania się, tworzenia sieci kontaktów i grup wsparcia. Można powiedzieć, że wyciągnęliśmy ich szafy, a że entuzjaści dominacji i uległości rekrutują się spośród osób wszelkich orientacji, w tym i heteroseksualnej, można też, oczywiście żartem, stwierdzić, że to chyba jedyny przypadek w historii, kiedy to osoby nieheteronormatywne pomogły heteroseksualnym w coming oucie.
Paralel między społecznością LGBT a BDSM jest zresztą więcej. Jak każda stygmatyzowana grupa również oni lubią wskazywać swoich wewnętrznych „zboczeńców”, na zasadzie „ja lubię czyste i pachnące stopy, ci, co lubią brudne i spocone są nienormalni”, „klapsy są w porządku, ale jak ktoś lubi chłostę, to ma nie po kolei w głowie”. Miłośnicy gorsetów z niesmakiem patrzą na związki pani-niewolnik, infantyliści (osoby uczestniczące w grach, w których jedna osoba wciela się w rolę dziecka lub nastolatka) odcinają się od zwolenników modyfikacji ciała… Możliwych podziałów jest tyle co możliwych praktyk, a tych jest naprawdę sporo.
Podobnie jak my zwolennicy dominacji i uległości walczą o język. Część z nich stara się nie używać terminu sadomasochizm czy sadysta i masochista (tak jak my rugujemy z naszego języka pedała czy pederastę) i zastępować je innymi określeniami (D/s, BDSM, B&D – bondage and discipline). Część, przeciwnie, z dumą określa się mianem sadystów czy masochistów i stara się te słowa odczarować (tak samo jak zachodni ruch LGBTQ odczarował słowo queer).
I w końcu tak samo jak my starają się edukować społeczeństwo i walczyć ze stereotypami na swój temat. I choć może się wydawać, że nie ma nic wspólnego z walką osób nieheteronormatywnych o ich prawa, to bynajmniej tak nie jest. I jednym, i drugim chodzi wszak o to, by przestać oceniać innych przez pryzmat tego, co robią w swojej sypialni czy lochu. I by nie uzależniać od tego niczyich praw czy tego, jak oceniamy danego człowieka. Nie znaczy to, że osoby LGBTQ powinny wspierać tę walkę. Generalnie uważam, że nie ma czegoś takiego, co powinniśmy robić – każdy i każda z nas postępuje zgodnie z własnym systemem wartości. Warto jednak pamiętać, że nasze sprawy zazębiają się co najmniej w kilku miejscach. I że wszelkie działania na rzecz wolności ekspresji swojej seksualności są działaniami na naszą korzyść.
Nakładem wydawnictwa Czarna Owca ukazała się właśnie pierwsza na polskim rynku książka, która wprowadza w świat BDSM i jego historię. „Inna rozkosz” Williama Brame’a, Glorii Brame i Jona Jacobsa wyjaśnia, na czym polega kontrakt D&P i dlaczego tak istotna jest wyobraźnia i rozróżnienie technik (kary cielesne, wiązanie, klapsy, chłosta, intensywna stymulacja). Autorzy przedstawiają metody indywidualizacji ciała (gorsety, tatuaże, piercing, skaryfikacja) oraz opisują pragnienia jakie w nas tkwią (fetyszyzm, przebieranki, balansowanie na granicy płci, „złoty deszcz”).
Autorzy przeprowadzili ponad sto wywiadów z osobami skupionymi wokół sceny BDSM. Książka zawiera opisy praktyk oraz obszerne cytaty dotyczące dominacji i uległości.
Książka pokazuje, że D&P to nie tylko zbiór praktyk, ale styl życia preferowany przez wiele osób.
PS poznałem jakiś czas temu praktykującego BDSM, który jest bardzo miłym, spokojnym, życzliwym człowiekiem pełnym empatii. Wolę napić się z nim herbaty niż poznać choćby jednego kolejnego geja homofoba, czy biseksualistę z paranoją, który wstydzi się swojego pociągu do innych mężczyzn. Usuwam konto, może na Trzyczęsciowym się zarejestruję, bo tam jeszcze widzę jakiś zdrowy rozsądek. Żegnam wam ludki bez żalu.
znaczy się - praktykujesz BDSM ;)
ale do BDSM to trza dwojga (co najmniej) :) powiedzmy że mam odpowiednie predyspozycje ;)
znaczy się - praktykujesz BDSM ;)
Pisze też, że jego ulubiona potrawa to popiół z popielniczki a największe marzenie to palnąć się w głowę siekierą i przeżyć to bez bólu. Profil jest ciekawy, oryginalnie wypisany, zabawny i z drugim dnem. Jeśli faktycznie jest narcyzem to ciekawa jestem jak smakuje popiół.. :)
Słuchaj nie chce cię tu rozliczać, czy coś bo jak napisałeś, trochę już przeżyłeś. Ale chciałem ci tylko powiedzieć że faktycznie ty sam ściągasz na siebie nieszczęścia. Jeśli uznasz że świat jest zły, a ty jesteś jego bezbronną ofiarą to będą cię spotykać same negatywne rzeczy. Bo tylko takich wypatrujesz i tylko na takie zwracasz uwagę.
Dlatego olej to wszystko. Niech się ludzie nienawidzą, niech się wywyższają, skoro taka ich natura. A ty ich wszystkich kochaj :)
No dobra możesz ich też nienawidzić i się wywyższać - Zawsze to lepsze niż użalanie się nad sobą.
ehh słaby ze mnie psycholog, moja rada - wywyższaj się, nienawidź , mów wszystkim że są beznadziejni, a wtedy poczujesz się odrobinę lepiej i będziesz już mógł kochać tych wszystkich pokrzywionych, beznadziejnych ludzi.
Na kłopoty psychiczne (i to całe nie radzenie sobie z agresją) dobry jest też intensywny wysiłek fizyczny. Wtedy przysadka produkuje jakiś hormon szczęścia i człek czuje się zadowolony. Jesteś wyczerpany ale już nie męczy to że Basia nie znosi Eli, a Mirek znów naśmiewał się z Tomka. W sumie możesz też brać prochy ale z tym wiążą się potem inne problemy więc coś za coś.
Ps. Tak wiem że poleciałem trochę dalej z retoryką , ale sam prosiłeś o mniej pretensjonalną odpowiedź. Prawda jest taka że ludzie nie są aniołami i mają masę wad. Dotyczy to wszystkich ludzi więc zmienianie portali nic nie da na dłuższa metę.
@Asteria - Twój komentarz jest prostacki, zdajesz sobie z tego sprawę? Nie wiem kim jesteś i nie obchodzi mnie to w sumie, ale jeśli w jakimkolwiek towarzystwie dajesz przykład osoby z grona LGBTQ to ja się wstydzę za Ciebie. Łatwo przychodzi Ci ocenianie innych. A pan, o którym wspomniałem jest orientacji heteroseksualnej, o czym zapewne nie pomyślałaś... ale tak to już jest jak się nie myśli tylko wypisuje brednie.
obawiam się, że twa wypowiedź jednak nie dotrze gdzie trzeba. a szkoda.
@Asteria - Twój komentarz jest prostacki, zdajesz sobie z tego sprawę? Nie wiem kim jesteś i nie obchodzi mnie to w sumie, ale jeśli w jakimkolwiek towarzystwie dajesz przykład osoby z grona LGBTQ to ja się wstydzę za Ciebie. Łatwo przychodzi Ci ocenianie innych. A pan, o którym wspomniałem jest orientacji heteroseksualnej, o czym zapewne nie pomyślałaś... ale tak to już jest jak się nie myśli tylko wypisuje brednie.