Zarówno w wyborach parlamentarnych jak i pierwszej turze wyborów prezydenckich największą siłą polityczną byli ci, którzy wypięli się na demokrację, natomiast Polacy, którzy skorzystali z prawa wyborczego poparli w większości ugrupowania skrajnie populistyczne, dla których uprawianie polityki jest równoznaczne z obsadzaniem stołków. Oto obraz polskiej demokracji w roku 2005...
Zarówno w wyborach parlamentarnych jak i pierwszej turze wyborów prezydenckich największą siłą polityczną byli ci, którzy wypięli się na demokrację, natomiast Polacy, którzy skorzystali z prawa wyborczego poparli w większości ugrupowania skrajnie populistyczne, dla których uprawianie polityki jest równoznaczne z obsadzaniem stołków. Oto obraz polskiej demokracji w roku 2005. Oczywiście nie ma powodu aby popadać w panikę. Polska zbyt głęboko uzależniona jest od struktur UE oraz biznesu, aby podczas jednej kadencji udało się zbyt dużo zepsuć. Nie należy jednak tego sygnału ignorować - jest to sygnał alarmowy.
Przed nami ostatnia runda tego żenującego przedstawienia i choć mogło się wydawać, że nowowybranym liderom sceny politycznej nie uda się stoczyć jeszcze niżej, to ostatnie wydarzenia pokazały, że owszem - udało się. Po wzajemnych przepychankach między PiSem a PO, po kuriozalnych zarzutach i zupełnym odejściu od pragmatycznej dyskusji wczoraj doszło do kolejnego spotkania "gigantów". Podczas debaty prezydenckiej w programie "Co z tą Polską" obaj kandydaci na urząd Prezydenta RP pokazali na co ich stać. Tego rodzaju audycje powinny ułatwiać odpowiedź na pytanie "kto będzie lepszym prezydentem?". Tymczasem zachęcani przez Tomasza Lisa politycy próbowali udowodnić, który z nich jest bardziej złośliwy. Zwroty typu "wiem, coś o moim kontrkandydacie, ale nie powiem" oraz "domagam się przeprosin" i "pan doskonale wie, że tak nie wolno" dominowały dyskusję. Jeśli chodzi o złośliwość, to obaj panowie są dla siebie godnymi rywalami.
Uwagi (byłego) polityka PiSu Jacka Kurskiego na temat dziadka Donalda Tuska powinny śmieszyć a nie oburzać. W Polsce stają się jednak tematem wyborczym i po kilku dniach plotka o dziadku Tuska (lub bracie dziadka) przekształca się w zarzut ulegliwości polityka PO wobec naszych zachodnich sąsiadów. Cała ta komedia przypomina tematyzowanie homoseksualizmu w kampanii wyborczej. Lech Kaczyński jest mistrzem wyzwalania w ludziach ich nagłębszych fobii. Nad wyborcą pojawia się wizja kraju zdominowanego przez niemców-faszystów, homoseksualistów-gwałcicieli i innych wrogów polskości i chrześcijaństwa (a to przecież to samo). Zapytany o te grupy Kaczyński odpowiada oczywiście, że absolutnie nie ma nic przeciwko homoseksualistom - byłby nawet gotów podpisać ustawę regulującą umowy cywilne par jednopłociowych. Mógłbym uwierzyć, że pan Kaczyński nie jest wrogi gejom tak jak nie jest wrogi Niemcom. Budowanie kampanii wyborczej na fobiach zakompleksionego i jeszcze nie do końca przyzwyczajonego do demokracji społeczeństwa jest jednak niewybaczalne. I tu właśnie pojawia się krytyka zagranicznych mediów. To populizm jest polskim problemem a nie prawica. Niestety w tych wyborach okazało się, że przynajmniej w Polsce słowa prawicowiec i populista mogą być uznane za synonimy.
Ten największy grzech elit politycznych nie usprawiedliwia na pewno niskiej frekwencji ale w pewnym stopniu ją tłumaczy. Nie należy jednak zapominać, że politycy nie wybierają się sami. Zdnolność do podjęcia decyzji wyborczej nie wymaga głębokiej wiedzy. Wystarczy odrobina dobrej woli a właśnie tego w Polsce brak.
W drugiej turze zmierzą się podobni politycy, odgrywający dwie różne role: Donald Tusk - kumpel i fajny facet kontra Lech Kaczyński - mocny i stanowczy władca. Przyglądając się osiąnięciom obu kandydatów trudno mi opowiedzieć się za jednym z nich. Wiem jednak na pewno, którego z nich nie chcę: nie chcę człowieka cynicznego i politycznego cwaniaka. Nie chcę człowieka, który nie szanuje wyborców ani partnerów. Nie chcę człowieka, potrafiącego ułożyć się z tak ekstremalnymi środowiskami jakim jest "rodzina Radia Maryja". Nie chcę człowieka, który z kampanii wyborczej robi cyrk godny "Wielkiego Brata". W końcu nie chcę człowieka, który wabi elektorat strachem przed wszystkim co obce. Nie chcę Lecha Kaczyńskiego. Zagłosuję przeciw niemu, bo się go autentycznie boję.
Radek Oliwa
dwa zdania do Ojca Dyrektora:
gdyby zamienić nazwiska kaczyńskiego i tuska, byłby to artykuł godny naszego dziennika. myślałem że pisanie o własnych fobiach(patrz ostatnie zdanie arykułu) to patent na mocherowe berety, ciekawe w jakim stopniu pomysł tego egzotycznego przeszczepienia takiej formy wypowiedzi na gejów zadziała.
Ja rozumiem, ze nasz Autor sie boi, ale lekarstwem na ten strach nie jest wybranie Tuska zamiast Kaczynskiego.
Lepiej juz argumentuje autor Krytyki Politycznej:
http://www.krytykapolityczna.pl/
"to właśnie „sprawa dziadka” wyraźnie pokazuje, że pomiędzy dwoma kandydatami nie ma różnicy, która sprawiałaby, że od wyborów prezydenckich w istotnym stopniu zależeć może kształt naszej rzeczywistości. "