(...)pora na drugą część lektur wakacyjnych. Tym razem o dwóch noblistach. Pierwszy to Jose Saramago (czyt. żoze saramagu), Portugalczyk. Chciałbym Wam polecić jego książkę "Miasto ślepców", przede wszystkim dlatego, że jest to jedna z najbardziej feministycznych powieści, jakie miałem okazję przeczytać. Feminizm to bowiem nie tylko sprawa kobiet, to także sprawa mężczyzn głównie dlatego, że kulturowa dyskryminacja kobiet jest niesprawiedliwa, a żaden uczciwy człowiek niesprawiedliwości tolerować nie powinien. Co więcej, czytając dzieło Saramago z klucza feministycznego przekonacie się, że feminizm to nie tylko sprawa publicystycznej ideologii, ale bardzo ważny problem kulturowy.
Wakacje - te szkolne - akurat na półmetku, zatem pora na drugą część lektur wakacyjnych. Tym razem o dwóch noblistach. Pierwszy to Jose Saramago (czyt. żoze saramagu), Portugalczyk. Chciałbym Wam polecić jego książkę "Miasto ślepców", przede wszystkim dlatego, że jest to jedna z najbardziej feministycznych powieści, jakie miałem okazję przeczytać. Feminizm to bowiem nie tylko sprawa kobiet, to także sprawa mężczyzn głównie dlatego, że kulturowa dyskryminacja kobiet jest niesprawiedliwa, a żaden uczciwy człowiek niesprawiedliwości tolerować nie powinien. Co więcej, czytając dzieło Saramago z klucza feministycznego przekonacie się, że feminizm to nie tylko sprawa publicystycznej ideologii, ale bardzo ważny problem kulturowy.
Saramago pisze o tym, o czym studenci i studentki antropologii czy socjologii dowiadują się na wykładach: że nasz zachodni system społeczny oparty jest w dużej mierze na wymianie kobiet, na swoistym handlu nimi, co między innymi sprawia, że kobiety traktowane są jako przedmiot i towar. W opisywanym przez portugalskiego pisarza mieście kobiety stają się takim towarem w sytuacji ekstremalnej: wszyscy mieszkańcy miasta tracą wzrok. Co jednak ważne, nie tracą go tak zwyczajnie, zapadając się w ciemność. Ich ślepota jest porażającą jasnością, jest jakby mlecznym oceanem, który nagle zalewa ich pole widzenia. Ich ślepota nie jest więc prostą utratą zdolności widzenia. Jest jakby widzeniem oślepiającym, nad-widzeniem. Jakby widzieli tak dużo, że aż oślepli. Widzą wiele, a nie wiedzą nic... Pierwsze ofiary owej tajemniczej ślepoty zostają internowani, stłoczeni w jakimś budynku, izolowani. Wiele z tego, co dzieje się z dotkniętymi zarazą przypominać wam będzie wypadki opisane przez Camusa w jego "Dżumie". Saramago podkreśla w swej narracji, że kondycja nagłej tragedii przede wszystkim odziera ludzi ze wszelkich pozorów, zaczynają robić i mówić to, co myślą i czują naprawdę. Tak, jakby w sytuacji ekstremalnej nagle pozbyli się wszystkich kulturowych hamulców. Liczy się tylko jedno: przetrwać. W takiej sytuacji w owym budynku władzę przejmuje grupka uzbrojonych rzezimieszków, którzy żądają od swoich współtowarzyszy niedoli, by regularnie oddawali im swoje kobiety... W zamian dostaną żywność. Towar za towar. Zajrzyjcie do książki i zobaczcie, co z tego wynikło.
W powieści, o której opowiadam, wszyscy tracą wzrok poza jedną osobą. Kobietą. Tylko ona jedna widzi, stając się dla małego grona swoich bliskich przewodniczką i opiekunką. Jednak w chwili, gdy zaraza ustępuje i wszyscy odzyskują wzrok, jej oczy zalewa mleczna jasność. Ten wątek książki Saramago wydaje mi się kluczowy i to przede wszystkim on sprawia, że nazywam tę powieść powieścią feministyczną. W świecie, gdzie kobieta jest towarem, przedmiotem, gdzie skazana jest na podrzędną rolę kulturową i społeczną (wątpiących odsyłam do książki Agnieszki Graff "Świat bez kobiet"), w tym świecie tylko ekstremalna sytuacja może sprawić, że kobieta stanie się przewodniczką i opiekunką. Czytając Saramago zorientujecie się, że jest to taki typ opiekuńczości i taki typ przewodnictwa, który dostępny jest tylko kobiecie, a który zarazem jest takim typem przywództwa, jaki naszemu rządzonemu przez prymitywnych kowbojów światu potrzebny jest najbardziej.
I drugi noblista, zeszłoroczny, tym razem z Afryki Południowej. J. M. Coetzee (tak podpisuje swoje książki, zamiast imion tylko inicjały). Jego książka, którą chciałbym polecić to wyróżniona nagrodą Bookera (doroczną nagrodą dla najlepszej książki anglojęzycznej na świecie) "Hańba". Pytanie, jakie stawia nam i sobie Coetzee to pytanie o to, jak żyć z piętnem hańby, naznaczenia spowodowanego przekroczeniem kulturowych czy społecznych norm, dobrowolnego lub wymuszonego. Bohaterowie książki to profesor Lurie i jego córka. On wyrzucony z Politechniki Kapsztadzkiej za seks ze studentką. Ona - lesbijka zgwałcona przez czarnoskórych Afrykańczyków. Dwie hańby, jakże różne. Hańba Luriego to hańba dobrowolna, to hańba niedopuszczalnej zachcianki. Hańba niejednoznaczna, bowiem sam profesor za hańbę jej nie uważa, ponad dwuznaczność sytuacji seksu w obrębie relacji władzy stawia swoje pragnienia, nazywane przez niego "prawem natury". Otóż te "prawa natury" w zupełnie odmienny sposób sięgają jego córki. Afryka Południowa to, jak wiecie, kraj rasowej nienawiści, rasowej walki, która - choć w subtelniejszych formach, trwa tam do dziś. Biała kobieta samotnie zajmująca się farmą, łamie "prawa natury" dwojako. Po pierwsze nie ma mężczyzny, ściślej: nie należy do żadnego mężczyzny, a zatem nie stanowi cześć jego inwentarza, który on chroni. W tej sytuacji - jak peerelowska "własność państwowa" - jest niczyja i każdy ma do niej prawo. Dlatego gwałt na niej jest "naturalny". Po drugie jest biała - uprawia ziemię wydartą rdzennym Afrykanom. "Naturalne" jest zatem dążenie jej czarnoskórych sąsiadów, by ją wypędzić lub przynajmniej wpisać w ich stan posiadania.
Powieść Coetzeego jest niejednoznaczna, wzbudza wątpliwości, ale stawia przed nami niezwykle ważne pytania: o relacje pomiędzy męskością i kobiecością, o przemoc męską, o kulturową przemoc kolonialną. A przede wszystkim tekst ten stawia nam pytanie o to, czy pojęcie "natury" nie służy nam po prostu do załatwiania własnych, nie zawsze czystych interesów.
Pogoda w kratkę, jaką mamy tego lata, sprzyja czytaniu i zadumie. Sięgnijcie po te książki i pomyślcie. Warto.
Jacek Kochanowski
1
w księdze czwartej "Wojny Peloponeskiej"
Tukidydes opowiada dzieje swej nieudanej wyprawy
pośród długich mów wodzów
bitew oblężeń zarazy
gęstej sieci intryg
dyplomatycznych zabiegów
epizod ten jest jak szpilka
w lesie
kolonia ateńska Amfipolis
wpadła w ręce Brazydasa
ponieważ Tukidydes spóźnił się z odsieczą
zapłacił za to rodzinnemu miastu
dozgonnym wygnaniem
exulowie wszystkich czasów
wiedzą jaka to cena
2
generałowie ostatnich wojen
jeśli zdarzy się podobna afera
skomlą na kolanach przed potomnością
zachwalają swoje bohaterstwo
i niewinność
oskarżają podwładnych
zawistnych kolegów
nieprzyjazne wiatry
Tucydydes mówi tylko
że miał siedem okrętów
była zimai płynął szybko
3
jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety
Bardzo wartościowa lektura!
Poza tym chciałabym serdecznie polecić inną książkę J.M.Coetzee - "W sercu kraju". Jest to z kolei znakomity opis przeżyć sfrustrowanej i osamotnionej kobiety, skonstuowany tak przemyślnie, że przywodzi na myśl pytanie, czy Coetzee nie ma przypadkiem kobiecej duszy? Nie chcę zdradzać zbyt dużo z treści, najlepiej po prostu sięgnąc po nią samemu. Jest to szczególna książka, jakiej w literaturze światowej jeszcze nie było. Ostrzegam jednak, że jej paranoiczny nastrój udziela się czytelnikowi!