Wojciech K. i Polskie Słowiki "Lipą tygodnia" ogłaszam wielką ofensywę "Gazety Wyborczej" przeciwko pedofilii, która objawiła się pod postacią wielkiego artykułu na pierwszej stronie tego największego w Polsce dziennika, artykułu ujawniającego, że oskarżony o "molestowanie nieletnich" dyrygent Wojciech K. jest nosicielem wirusa HIV. Najcelniej podsumował intencje redakcji Wyborczej ks. Arkadiusz Nowak "Najwyraźniej uznaliście, że skoro dyrygent jest oskarżony o pedofilię, to można go pozbawić wszelkich praw" - zarzucił Sławomirowi Zagórskiemu z GW. Ks. Nowak dodał też, jakie mogą być najgroźniejsze skutki tej akcji: "Być może od wczoraj (byli członkowie chóru - JK) muszą się tłumaczyć, że nie są zarażeni".
"Lipą tygodnia" ogłaszam wielką ofensywę "Gazety Wyborczej" przeciwko pedofilii, która objawiła się pod postacią wielkiego artykułu na pierwszej stronie tego największego w Polsce dziennika, artykułu ujawniającego, że oskarżony o "molestowanie nieletnich" dyrygent Wojciech K. jest nosicielem wirusa HIV. Najcelniej podsumował intencje redakcji Wyborczej ks. Arkadiusz Nowak "Najwyraźniej uznaliście, że skoro dyrygent jest oskarżony o pedofilię, to można go pozbawić wszelkich praw" - zarzucił Sławomirowi Zagórskiemu z GW. Ks. Nowak dodał też, jakie mogą być najgroźniejsze skutki tej akcji: "Być może od wczoraj (byli członkowie chóru - JK) muszą się tłumaczyć, że nie są zarażeni".
Szokujące jest podanie do publicznej wiadomości informacji o zakażeniu dyrygenta. Jak już wiele osób wskazywało, można było całą sprawę załatwić dyskretniej tak, żeby nie szkodzić chłopcom (a często dziś już mężczyznom), którzy byli lub są członkami chóru: z pewnością istnieje archiwum chóru, gdzie znajdują się adresy do jego członków. Można było wysłać odpowiednie powiadomienia, a rodziców małoletnich chłopców poprosić o przeprowadzenie dyskretnego badania bez informowania chłopców, o jakiego rodzaju test chodzi. Wiadomo, że test na obecność HIV jest zawsze stresem, nawet jeśli jest się na 100 % pewnym swoich zachowań. Bezmyślność redaktorów "Wyborczej" naraziła wielu ludzi i ich rodziny na ogromny stres nie tylko związany z przeprowadzeniem testu, ale przede wszystkim z powodu przeprowadzania go niemal na oczach wszystkich. Przecież chór chłopięcy, o którym mowa, był jednym z najsławniejszych chórów w Polsce i z pewnością występy w nim, połączone z atrakcyjnymi podróżami zagranicznymi, były przedmiotem dumy i chłopców, i rodziców. Nikt nie miał powodu ukrywać przynależności do chóru, przeciwnie, można założyć, że o tym, że ktoś występuje w chórze Wojciecha K. wiedzieli sąsiedzi, znajomi, rodzina. W jakiej sytuacji są teraz byli i obecni członkowie chóru? Sytuacji już i tak trudnej w związku z ujawnieniem relacji seksualnych pomiędzy chłopcami a dyrygentem?
Miałem całkiem niedawno okazję polemizować na łamach "Innej Strony" z redaktorem "Gazety Wyborczej", który opublikował - jako sensację naukową - badania amerykańskiego "naukowca" (badania odrzucone przez autorytety naukowe), udowadniające rzekomo możliwość "leczenia gejów". Po polemice tej ów redaktor złożył mi wizytę w moim warszawskim gabinecie i odbyliśmy długą rozmowę, w wyniku której przyznał on, że być może "zabrakło mu wyobraźni", gdy wybierał ów materiał do publikacji. Sądzę, że ponownie mamy do czynienia z tym samym wypadkiem, co prowadzi do przypuszczenia o trwałym "braku wyobraźni" w redakcji GW. Zwyczajnie, wystarczyło dokładnie przemyśleć konsekwencje publikacji i może - zamiast wierzyć w niebotyczną mądrość redakcyjną - zwyczajnie poradzić się paru osób, m.in. ks. Nowaka, w końcu uznanego specjalisty od spraw profilaktyki HIV / AIDS.
Ale myślę, że nie tylko na tym polega problem. Problemem jest także rola dziennikarzy w Polsce, którzy coraz częściej występują w roli ekspertów, a nierzadko także sędziów. Siła słowa w naszej informacyjnej epoce jest potężna. Słowem można zabić, a przynajmniej wyrządzić wiele krzywd. Sprawa dyrygenta Wojciecha K. jest jednym z przykładów. Przykładów także na to, że tzw. "obiektywizm dziennikarski" był i jest fikcją, a za praktyką dziennikarską stoją bardzo konkretne racje: moralne, polityczne, ekonomiczne. Wielu współczesnych socjologów przestrzega przed wzrastającą rolą dziennikarzy, którzy bezkarnie usiłują prezentować wyznawane przez siebie wartości jako wartości obiektywne, stawiając siebie jednocześnie w roli Ostatecznego Trybunału orzekającego o tym, co moralne, politycznie słuszne, ekonomicznie właściwe. Wydaje mi się - i jest to temat na większy esej - że obok "klasy politycznej" mamy nową klasę, bezkarną i przeświadczoną o swojej nieomylności "klasę dziennikarską".
Problem polega na tym, że dziennikarski brak pokory i bufonada mogą być źródłem wielu krzywd, tak jak w wypadku wspomnianej publikacji.
Jacek Kochanowski
Kochanowski ma rację - LIPA. Tyle, że to słowo dotyczy raczej jego komentarza.
Przy zagadnieniu wpływu dziennikarzy na społeczeństwo nasuwa się pytanie o to, czy mamy w polsce mediokrację, czy demokrację? Myślę, że demokracja jest wprost niemożliwa do realizacji, kiedy mamy do czynienia z niezależnymi mediami, które mogą manipulować zdaniem obywateli, np. poprzez "niezależne", acz kłamliwe ankiety sympatii wyborczych.
Jeśli idzie o sprawę dyrygenta chóru "Poznańskie słowiki", to nie chciałbym popadać w moralizowanie i krytykę jego osoby. Słowo 'pedofilia' jest nadużywane. Nie ma zgodności co do tego, kiedy zyskujemy dojrzałość seksualną, czy emocjonalną. Próg lat piętnastu, jeśli idzie o rozróżnienie pedofilii jest sztuczny, jednak żyjemy w kulturze, która opiera się na modelu rodziny i do osiemnastego roku życia dzieci są zależne od rodziców. Załóżmy, że mamy do czynienia z miłością trzynasto- i czterdziestolatka(-ki). Jest ona najczęściej niemożliwa, ze względu na barierę rodziny. Musielibyśmy żyć w społeczeństwie komunistycznym, gdzie wszystkie dzieci są wspólne, lub takim, w którym wcześniej osiąga się dorosłość, czy posiada się w młodszym wieku większą niezależność - aby dopuścić związki pomiędzy osobami, których dzieli tak duża różnica wieku. Już w starożytności znane były związki pomiędzy mężczyznami dojrzałymi, nawet w wieku balzacowym, a młodzieńcami, nieraz dwunastoletnimi. W takich związkach pozostawało wielu mistrzów, których dzieła czcimy. Myślę, że związki pomiędzy osobami młodymi, a starszymi mają wiele walorów wychowawczych. Zgodnie ze współczesnym spojrzeniem musielibyśmy obwołać wielu filozofów "pedofilami", czyli inaczej zboczeńcami... Jak jednak rozróżnić, czy mamy do czynienia ze związkiem partnerskim, czy ze związkiem, w którym dochodzi do wykorzystania jednej ze stron? Przecież np. dwunastolatek może być pewnym swej decyzji i miłości do nawet wiele starszego od niego partnera, bądź partnerki. W naszej kulturze tworzy się jednak sztuczne bariery wieku. Etapowanie wieku to coś bardzo nienaturalnego. Jak więc tutaj rozgraniczyć wykorzystywanie, od bycia w związku...? Oczywiście - zupełnie inna sytuacja zachodzi, kiedy mamy do czynienia z nadużyciem czyjejś woli, szantażem etc., do czego dopuszcza się wielu, powiedziałbym na tym miejscu, zboczeńców.... Wiem, że nic nie wiem.