- Imię i nazwisko?
- Tomasz Kuczewski.
- Data i miejsce urodzenia?
- Osiemnasty marzec tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy rok, Kraków.
- Imiona rodziców?
- Antoni i Danuta.
- Dobra. Co w takim razie ma nam Pan do powiedzenia?
Poranne słońce wpada przez małe zakratowane okno. Uśmiechnięta, cycata blondynka na ściennym kalendarzu wesoło odbija jego promienie od odrapanych murów komisariatu. W powietrzu zapach taniej kawy i papierosów. Dwóch opasłych funkconariuszy patrzy na mnie jak na gówno, które właśnie zaczęło ostro śmierdzieć. Chcę uciec.
- Pomogę Panu w takim razie nieco. Firma "TCT POSTnet" przesyłka numer 41416, doręczona do Pańskiego domu piętnastego grudnia o godzinie 11:00. Co było w tej paczce?
- To był list.
- Od kogo był ten list?
- Przecież Pan wie. Od Krzysztofa...
- Ma Pan na myśli Krzysztofa Stojewskiego?
- Tak, mam na myśli Krzysztofa Stojewskiego... a w kopercie było zaproszenie.
- Zaproszenie? Na co?
- Na publiczną egzekucję, jego egzekucję.
- Codziennie dostaje Pan takie zaproszenia? Co Pan sobie pomyślał?
- To był cały Krzysztof. Każdego, kto znał go, choć odrobinę, albo przynajmniej czytał którąkolwiek z jego książek nie mogłoby to zdziwić, albo zszokować. On wiecznie robił coś zaskakującego, nieszablonowego. Czasem śmieszyło to nas wszystkich, a niekiedy tylko jego...
- I naprawdę nic Pana nie zaniepokoiło, nic nie wzbudziło Pana podejrzeń?
- Zaintrygowało mnie to i tyle. Pomyślałem, że organizuje pewnie jakąś imprezę, a kiedy chwilę później zadzwonił do mnie Darek to już byłem pewien.
- Darek?
- Tak, Darek! Darek Moskała. Powiedział mi, że dostał właśnie zaproszenie na egzekucję Krzyśka i nie wie za bardzo, co to ma oznaczać. Przyznałem mu się, że ja też jestem zaproszony i doszliśmy do wniosku, że czeka nas jakaś szalona impreza.
- O czym jeszcze Panowie rozmawiali?
- Nie wiem...nie pamiętam. Umówiliśmy się, że pojedziemy tam razem, że zabierze mnie samochodem i chyba tyle.
- Co Pana łączy z Dariuszem Moskałą? Spytam inaczej. Jaki charakter ma Wasza znajomość?
- Pyta Pan czy jesteśmy kochankami? Nie, proszę Pana, nie jesteśmy. Poznałem Darka na moim wieczorze autorskim. Przyszedł wtedy z Krzysztofem jako jego kolejny kochanek. Od tamtej pory utrzymujemy luźną znajomość.
- W porządku, zostawmy to na razie. Co było potem?
- Pojechaliśmy na egzekucję Krzysztofa.
Do Zakolczyna jedzie się jakieś cztery godziny. Śliska droga prowadząca przez zasypane teraz śniegiem świerkowe lasy. Prujemy jak szaleni mijając rozbawione rodziny w smętnie sunących samochodach. Kiedy zatrzymujemy się na światłach mała dziewczynka w aucie obok uśmiecha się do mnie rozgniatając komicznie mały nosek na szybie. Robię najgłupszą minę, jaką potrafię. Wyszczerzam zęby, robię zeza. Śmiejemy się tak do siebie przez chwilę dopóki nie wystrzelę do przodu w lśniącym BMW. Pomiędzy dudniącymi rytmami techno walącymi z głośników wyłapuję z grzeczności, co drugie słowo z opowieści Darka o jego pracy i bujnym życiu zawodowym.
Tak, jestem pełen uznania dla tego, co udało mu się osiągnąć. Pomimo, iż stał się teraz jednym z tych bezosobowych tytanów sukcesu, którzy potrafią tylko mówić o swojej pracy, podziwiam go. Zaczął jako kasjer w kolejnym hipermarkecie. Tyrał i uczył się po to, żeby dwa lata później stać się dyrektorem sklepu. Dzisiaj jest dyrektorem regionalnym na całą małopolskę. Początkowo go nienawidziłem. Pojawił się z tymi swoimi zielonymi oczami i twardym tyłkiem, a Krzysztof tak patrzył na niego... Minęło jednak kilka miesięcy i poszedł w odstawkę, jak każdy inny przedtem i potem. Pamiętam jak przyszedł wtedy do mnie i powiedział, że nie wie, co ma teraz robić, że się trochę boi. Nie potrafiłem mu współczuć, nie umiałem wymyślić nic mądrego. Powiedziałem wtedy, żeby się zajął tym, co mu najlepiej wychodzi, harówą. Trzy dni później przeprosiłem go za to. Wypijamy teraz dwa, trzy piwa w tygodniu. Nie wiem tylko, dlaczego to właśnie jego Krzysztof zaprosił na egzekucję. Z milczącego, bezimiennego tłumu kochanków, kurew i partnerów to właśnie jego wezwał na Golgotę. Zrobił z niego reprezentanta tych wszystkich pozostawionych w ciemnościach, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.
Asfalt się skończył. Wyboista droga pełna dziur i błota. Przez las. Tyle, że ciemniejszy i gęstszy. Kiedy jechałem tu po raz pierwszy byłem pijany i zły. Kolejny wydawca odrzucił moją książkę. W uzasadnieniu napisali coś o dygresjach, ozdobnikach i opisowości. Ryczałem na przednim siedzeniu samochodu. Krzysztof zatrzymał się nagle, zgasił światła. Utonęliśmy w mroku, którego tak bardzo się bałem. Powiedział mi wtedy, że psy szczekają, ale karawana idzie dalej. Darł się, że gówno wiedzą o literaturze prawdziwej, tej pochodzącej z wnętrza człowieka. Nie pisanej dla kasy, poklasku krytyków, ani przeedukowanych historyków literatury. Kocham Twoje opowiadania, kocham Twoje powieści. Krzysztof, kocham Cię. Zapalił światła i wszystko stało się jasne. Mogłem go mieć wtedy, mogę go mieć dzisiaj, ale tylko na jego warunkach. Rozsmakować się w tym ziarenku Krzysztofa Stojewskiego, w tej mikro części, którą udostępnia każdemu chłopcu, każdemu mężczyźnie? Nie potrafię się dupcyć i zapominać.
Pod sam dom podjeżdżamy wąską ścieżką prowadzącą do studni. Nie potrafię wyobrazić sobie większego pustkowia. Drzewa, wielkie, strzeliste, a pośrodku chałupa. Z przygniłych gontów spływa topniejący śnieg, z płotu odłazi stuletnia farba. Jest zimno. Darek ścisza radio, a chwilę później wyłącza je i uśmiecha się do mnie zmieszany.
-To co, wysiadamy?
Stoimy przed domem próbując ogarnąć wzrokiem pejzaż.
-Tomek, patrz! To przecież samochód Wiktora i Karola!
-Rzeczywiście. Widzę, że będzie gorąco.
Karol i Wiktor. Jestem im wdzięczny, za dowód gejowskiej miłości, który wnieśli razem ze sobą w moje życie. Pokazali mi, że to jest możliwe. Pomimo całej parszywości pedalskiego świata wypełnionego pogonią za porządnym kawałkiem mięsa oni byli ze sobą tak normalnie, tak po prostu. Tak jak bym tego chciał dla siebie. Patrzyłem na nich jak na pierwowzór, matrycę na podstawie, której miałby powstać idealny świat. Zdrowa czterdziestka piątka i dwudziestolatek walczący z rzeczywistością. Pukam z radosną euforią w stare, drewniane drzwi.
- Nareście jesteście! Tylko Was brakowało.
- Krzysztof, dostać się do Ciebie to prawdziwe wyzwanie!
- O to mi chodziło.
Przy okrągłym stole siedzi czerwony Wiktor popijający rum z pękatej szklanki, rozbawiony Karol i Daniel, którego po raz ostatni widziałem zalanego krwią leżącego na podłodze. Krzysztof przywalił mu w zęby za komentowanie jego książki w sposób niegodny. Jak Daniel po tym wszystkim mógł się tu jeszcze pojawić? Powiedział mi później, że przecież go zaproszono.
Na kolację były warzywa z makaronem i przedziwnym sosem o nieokreślonym smaku. Płonęły świece, w tle Puccini. Wiktor nie wytrzymał. Tak, jak podejrzewałem.
- No Kochany, myślę, że jesteś winien nam wyjaśnienie...
Identyczną reakcję mogło wywołać jedynie puszczenie bąka przy stole. Wszyscy uśmiechali się nieśmiało próbując ukryć ogólne zmieszanie.
- Nie prosiłem Was nigdy o nic. Teraz proszę o pół godziny cierpliwości. Musicie poczekać.
- Poczekać, na co? - znowu Wiktor, wyraźnie rozbawiony.
- Na wyrok.
Wypiłem cztery kieliszki wina i trochę Whisky z piersiówki Wiktora. Rozmawialiśmy o nowościach wydawniczych, seksie i hipermarketach Darka. Patrzyłem na Krzyśka modląc się o cud. Czekałem na lśnienie, blask, bezwarunkowy odruch jego serca. Wierzyłem, że może kiedyś... przecież nie jest już taki młody, że da spokój, że osiądzie. Do końca wierzyłem, że dzisiaj.
- Zapraszam Was do piwnicy.
- Jeżeli chcesz nam pokazać przetwory to przynieś nam je tutaj - wystrzelił Wiktor przytulając mocniej Karola.
- Zapraszam.
Wszyscy zaczęliśmy grać. Stanowczość Krzysztofa. Nikt nie przerywał prowadzonych konwersacji, "Nessun Dorma" nadal triumfowało z głośników, ale zrobiło się jakby ciszej. Do piwnicy schodziło się przez dziurę w podłodze, za którą czekała już koślawa drabina. Nie byłem tu wcześniej. Pokój, jakieś osiemnaście metrów kwadratowych. Od podłogi do sufitu wyłożony czarnymi kaflami. Pomieszczenie zadziwiająco nie pasujące do reszty domu. Schludne, czyste, jakby dopiero, co po remoncie. Na środku pokoju fotel, a koło niego stolik. I nic więcej. Kiedy ostatni gość zszedł na dół Krzysztof kazał nam ustawić się podprzeciwległą ścianą. Nagle w błyskawicznym tempie ktoś wciągnął na górę drabinę. Metalowa klapa opadła zamykając jedyne wyjście. Zazgrzytały jakieś zamki i klucze. Zaczęło się.
- Krzysiek, kurwa, kto jest jeszcze w domu? - rzucił Darek ukrywając strach za miękkim uśmiechem.
- O tym za chwilę.
- A o czym teraz?
- Zaprosiłem was tutaj, ponieważ chcę coś ogłosić. Jestem nosicielem wirusa HIV. Ponieważ jestem zbyt honorowy, aby pozwolić sobie na bezskuteczną walkę ze śmiercią przy akompaniamencie niedouczonych, bezbronnych lekarzy pozwolę sobie na samodzielnie zadecydowanie o swoim końcu. Nie dopuszczę, aby ktokolwiek patrzył na mnie jak na sponiewierane chorobami truchło żebrzące o opiekę i tolerancję. Nie pozwolę również, abym przygnieciony strachem przed śmiercią pisał książki o zdychaniu w dumie i chwale. Nie będę odbierał nagród literackich, które będą mi przyznawane ze współczuciem i hipokryzją. Dlatego też w ciągu najbliższej godziny umrę.
- Co Ty pierdolisz?! Chcesz się zabić?!
- Nie, wy to zrobicie. Daję wam na to godzinę, dokładnie pięćdziesiąt dziewięć minut. Aby ułatwić wam decyzję wynająłem płatnego mordercę. To właśnie on odciął wam drogę ucieczki, a teraz czeka na górze. Plan jest prosty. Po upływie wyznaczonego czasu Pan X. zaglądnie do nas przez urocze okienko, które znajduje się dokładnie nad wami. Jeżeli nie zobaczy mnie z przestrzeloną głową do pomieszczenia zostanie wpuszczony cyjanowodór, który w ciągu szcześdziesięciu sekund utwierdzi was w przekonaniu, że podjęliście złą decyzję.
Krzysztof podszedł do stolika i wyjął z granatowego pudełka rewolwer. Mały, niepozorny, prawdziwy.
- Oto wasz wybawca.
Trwało to może dziesięć sekund, a wydawało się wiecznością. Absolutna cisza. Pięć przerażonych ludzkich istnień.
- Dobra Krzysiek. Było fajnie, ale teraz chodźmy się napić i zapomnijmy o całej sprawie. No Karol, rusz się!
Odruchowo wszyscy spojrzeliśmy na Karola jakby był jedynym ratunkiem z zaistniałej sytuacji. Ten jednak biały jak zjawa osunął się na kolana i wybuchł rozpaczliwym płaczem.
- Kochanie moje, spokojnie. Wszystko jest w porządku... widzisz kurwa Krzysiek, do czego prowadzą Twoje pojebane żarty? - Wiktor podniósł z ziemi bezbronne ciało i tulił je teraz jak niemowle.
- Karol! Chcesz sam poinformować Wiktora o faktycznej przyczynie twojej rozpaczy czy mam to zrobić za Ciebie?- Krzysiek był zadowolony. Rzadko widziałem go w tak dobrym nastroju.
- O co chodzi?! O czym on bredzi?!
- Wiktor...ja...ja Cię zdra... spałem z Krzysztofem, kiedy pojechałeś na stypendium do Dubrownika. Przepraszam Cię...
- Wiktor! Masz, zatem teraz dwa powody, żeby wykonać ten jeden mały strzał. Tak, zerżnąłem twojego Karolka, a przy okazji najprawdopodobniej zaraziłem go HIV. Co za okrucieństwo z mojej strony. Pozwolisz żyć takiemu bydlakowi?
Oglądałem to jak w zwolnionym tempie, jakby ktoś chciał dać nam czas na dokładne przeanalizowanie tej sytuacji. Wiktor odepchnął od siebie zaryczanego Karola, skoczył w kierunku stolika, by chwilę później stać z przyłożonym do skroni Krzysztofa rewolwerem. Słyszałem tylko ich oddechy. Ciężkie, stanowcze, pełne woli walki i triumfu. Nikt nie zrobił nic, aby przerwać tą upiorną farsę. Wszyscy milczeli pozwalając Wiktorowi na wszystko, na co tylko miał ochotę. W naszych oczach byłby niewinny, byłby usprawiedliwiony.
- Nie pozwolę ci zrobić ze mnie mordercy, koniec zabawy na Twoich warunkach!
Wiktor podszedł do stolika i najspokojniej jak to było tylko możliwe odłożył rewolwer. Podszedł do mnie. Widziałem w jego oczach to wszystko, co czułem przez ostanie trzy lata. Patrzyliśmy tak na siebie, po czym Wiktor obrócił się do nas plecami, schował twarz w dłoniach i ryknął jak małe dziecko. W tej jednej chwili Krzysztof zniszczył wszystko, co było dla mnie piękne i jasne. Nie mogłem mu tego wybaczyć.
- Krzysiek, co z tobą?! Jak możesz nam to robić?! Przecież jesteśmy twoimi przyjaciółmi, kochamy cię, wspieraliśmy cię zawsze, kiedy była taka potrzeba! - Daniel zawsze wierzył, że wszystko jest biało-czarne.
- Dlatego to wy, a nie kto inny, jesteście tu ze mną. Kiedy umierał faraon zamykano w piramidzie razem z nim wszystko, co było cenne i co miało dla niego znaczenie za życia.
- Ale ty nie umarłeś! Żyjesz i żądasz od nas, abyśmy cię zabili!
- Powiedzmy, że proszę was o to przy pomocy małych środków perswazji.
- Wiesz co, Krzysiek? Myślę, że ci po prostu odjebało i to na maxa. Zawsze byłeś jebnięty, ale kiedyś to mnie nawet podniecało. Jesteś chory? Współczuję. Sam jednak jesteś sobie winny. Rżnąłeś zawsze, co popadło nie licząc się z uczuciami innych. Podjąłeś to ryzyko sam, to teraz sam ponieś konsekwencje. Nikt z tu obecnych nie zasłużył sobie na taki los. Jesteś tchórzem i nie chcesz walczyć to strzel sobie w łeb, ale nas w to nie mieszaj! - przez te parę minut kochałem Darka.
Krzysiek uśmiechnął się tylko ironicznie i z gracją usiadł na fotelu niczym angielska królowa.
- Pozostało wam dwadzieścia sześć minut.
Doktor Wiktor Kowalczyk tulił w ramionach swojego studenta Karola Sygudę, który płacząc modlił się o życie. Bezskutecznie. Darek Moskała biegał od kąta do kąta z telefonem komórkowym w dłoni próbując złapać zasięg. Bezskutecznie. Daniel Olma uśmiechał się kusząco do Krzyśka wierząc, że po raz kolejny uda mu się wywinąć z tarapatów za pomocą tyłka. Bezskutecznie. Siedzę na zimnej posadzce oparty plecami o ścianę. Zastanawiam się jak do tego doszło? Po co to wszystko? Czego to miało mnie nauczyć, a czego znów nie zrozumiem. Nienawidzę go. Z każdym oddechem, z każdym kolejny szlochem Karola coraz bardziej. Patrzę na niego i próbuję pojąć, dlaczego zawsze wybieram tych niewłaściwych? Co tak bardzo pociąga mnie w niespełnieniu? Jak długo mogę karmić się bólem i pustką? Próbuję zrozumieć, dlaczego mi to robi? Bezskutecznie.
- Zostało wam dziesięć minut.
Prawie w tej samej chwili słyszymy odgłos kroków nad nami. Ciężki i tępy. Pan X. coś otwiera, jakiś zgrzyt i skrobanie. A później znowu kroki i cisza. Daniel pękł. Z piskiem rzuca się do kolan Krzysztofa, obejmuje je i prosi o litość.
- Proszę cię, abyś usiadł tam gdzie przed chwilą. - Daniel wraca na swoje miejsce niczym skarcony przedszkolak, głośno pociągając nosem.
- Kochani. Nie zmuszajcie mnie bym zabrał was ze sobą. Liczę na waszą miłość i przyjaźń. Na wasze zrozumienie. Nikt z was nie ucierpi wykonując to, o co was proszę. Pan X. wypuści was po wszystkim. Zajmie się moim ścierwem tak, aby go nikt, nigdy nie znalazł. Dom spłonie. Wrócicie do siebie i będziecie żyć dalej. Zostało wam siedem minut.
Darek podleciał do Krzyśka i zaczął go okładać po twarzy. Zakrwawione usta wyciągnęły się w szyderczym uśmiechu. Potem sięgnął po broń i wystrzelił.
- W którym dokładnie miejscu znajdował się Pan, kiedy padł strzał?
- Nade mną było wyjście z piwnicy, właz. Siedziałem na ziemi.
- Jak Pan zareagował?
- Zakryłem oczy.
Smród gorącej broni. Wszyscy wpatrzeni w jedno miejsce. Darek klęcząc wypuszcza rewolwer z dłoni. Głuchy dźwięk.
- Nie mogę!
Przestrzelone oparcie fotela obnaża swoje białe wnętrze. Krzysiek patrzy z pogardą i litością. Strużka krwi ścieka mu z rozciętej wargi na niebieska koszulę. Podnosi ostrożnie rewolwer z ziemi i odkłada go na swoje miejsce. Wtedy po raz pierwszy widzę wylot w suficie, przez który patrzą na nas czarne oczy. Wiktor łapie rewolwer i celuje w szybkę nad naszymi głowami.
- Nie ma sensu, Wiktor. Sufit jest pokryty tworzywem kuloodpornym. Pocisk, albo się w nie wbije, albo wróci do Ciebie. Daj spokój. - Krzysztof jest wyraźnie z siebie zadowolony. - Zostały wam dwie minuty.
Pierwszego poznałem Wiktora. Krzysztof przedstawił mi go jako swojego przyjaciela ze studiów. To było jakieś cholernie nudne, bezalkoholowe przyjęcie. Wiktor podał mi swoją srebrną piersiówkę pod stołem i uśmiechnął się tak szczerze, tak po prostu. Później był Karol i wieczory spędzone na tańcach i wódce. Następnie Darek i nasza droga od nienawiści do akceptacji. Daniel był ostatni być może, dlatego nigdy nie udało mi się go poznać. Moi przyjaciele. Teraz to wiem.
- I co było dalej?
- Po dwóch minutach Krzysztof poprosił nas o wybaczenie i rozsiadł się w fotelu jakby zaraz miał się zacząć seans filmowy. W okienku znowu pojawiła się ta sama para oczu. Krzysiek pomachał do niego no i się zaczęło...
- Czy może Pan nam powiedzieć, co w tym czasie robili inni świadkowie?
- Wiktor wkleił się z Karolem w kąt i darli się jak szaleni. Daniel klęczał koło fotela i modlił się.. .odmawiał "Ojcze Nasz". Darek leżał na ziemi w pozycji embrionalnej i powtarzał cały czas, że nie może.
- I co było potem?
- Było strasznie głośno, ale usłyszałem, że on otwiera zamki, a później właz. No i rzeczywiście chwilę później klapa się podniosła i usłyszałem syk... jakby się ulatniał gaz...
- I co Pan zrobił?
- Podleciałem do stolika, chwyciłem rewolwer i strzeliłem Krzyśkowi w głowę. Krew bryznęła mi na twarz i zacząłem się drzeć, że już wszystko w porządku, że już wszystko dobrze...
- I...?
- ...i przestało syczeć.
Moim pierwszym opowiadaniem, które przeczytał Krzysztof, była "Egzekucja". Historia sądowego psychiatry, który zaprasza do swojego domu pięciu przyjaciół i zamyka ich w komorze gazowej grożąc im śmiercią, jeśli nie zamordują go przy pomocy rewolweru. Chciał udowodnić, że każdy może zostać mordercą. Krzysztof stwierdził, że to straszne gówno i kazał mi to opowiadanie spalić. Tak też zrobiliśmy.
Po pięciu dniach policja przedstawiła mi raport śledczy. Nie było żadnego płatnego mordercy. Osobą, która odcięła nam drogę ucieczki, a następnie obserwowała nas przez dziurę w suficie był niejaki Wiesław Kurzeja. Bezrobotny sąsiad Krzysztofa, który za pięćset złotych, bez jakichkolwiek pytań, wykonał wszystkie jego polecenia. Charakterystyczny odgłos ulatniającego się gazu wywołany był przez butlę helu, którą Kurzeja w odpowiednim momencie odkręcił.
Tak, wiedziałem o tym wszystkim od samego początku. Od momentu, kiedy kurier doręczył mi zaproszenie na egzekucję, aż do chwili, kiedy nacisnąłem spust. Jedynie przez moment odczułem niepewność i strach. Pomyślałem, bowiem, że Krzysztof będzie chciał rozwinąć tą historię, dopisać nowe wątki, stworzyć inne zakończenie. Z każdą chwilą utwierdzałem się jednak w przekonaniu, że to nie w jego stylu, że co najwyżej okaże się kiepskim plagiatorem. Jedyna kopia mojego opowiadania spłonęła w kominku Krzysztofa w mojej obecności. Tę historię znam tylko ja i on. I tak już pozostanie. Wybornie gram przed policją rolę przerażonej ofiary, która w dramatycznej sytuacji podjęła jedynie słuszną decyzję w obronie życia swojego i przyjaciół.
W "Egzekucji" psychiatra ginie. Zabija go jego asystentka, której miłości nigdy nie chciał dostrzec, nie mówiąc już o jej odwzajemnieniu.
Angelluss
Pozdrawiam :)
dziękuję i pozdrawiam -Joanna
A dlaczego autor opublikował zdjęcie...? Myślę, że po to aby wytrącić Ci argument z ręki o swojej anonimowości. Mimo iż podpisuje się pseudonimem ujawniając swoją twraz. Nie wnikam w to jakie to jest zdjęcie. Może być zupełnie nieautentyczne... Może Twoje nazwisko również nie jest autentyczne... Cóż w cyberświecie jest autentyczne... Jakaś notka i tyle...
A po co w takim razie auotr Plagiatu opublikowal swoje starannie pozowane zdjecie?
Pewnie, gdyby to nie było gejowskie opowiadanie, to pewnie podpisałby się imieniem, nazwiskie, podał swój numer telefonu i obwódkołnierzyka....
Ciekawe, że gdy piszę teksty, moje opinie i to w portalach strikte heteryckie, to też podpisuję się nickiem... Bo dla mnie ważne jest tworzenie, wyrażenie opinii... A nie to, czy ktoś mnie z nią zidentyfikuje... TAki mały egoizm....
Każdy ma prawo do bycia soba. I nawet do tego aby się wstydził ujawniać personalia i do tego, że chce tworzyć jako ktoś incognito...
Oto moja opinia...
Ale rozumiem, ze gdy ktos pisze GEJOWSKIE opowiadania to ma powod, by sie UKRYWAC. Bo to przeciez wielki wstyd byc gejem, prawda?
do redkacji IS:
czy ten komentazr tez zostanie ocenzurowany?
a propos -jakie sa kryteria cenzury?
Wystarczy, że zdjecie autora jest. I to zbyt wiele. Przecież wazna jest twórczość a nie twórca... Dla mnie ważne jest pisanie, a nie szczycenie się tym... No chyba, że dostanę Nobla....
Wyluzuj....