... Trzeba się orientować, kto naprawdę jest twoim wrogiem
"Pan pójdzie z nami" - od tego się zaczęło i ciągnęło przez klitki, klatki oraz sale, nieuchronnie ku celi. To anty-życie oślepiało często punktowym światłem i zadawało wiele pytań, które rozszarpywały człowieczą intymność, pozostawiając dziurę, w której nie było niczego poza paragrafem. Gubiono się, ale wątpliwości usuwano dla wygody i estetyki całości. Miłośnicy harmonii w literze prawa pochylali się masowo, chętnie, zawsze z przyganą nad skulonym gejkiem - robakiem - i jakby mimochodem zadawali wszystkie te fizjologiczne pytania. Pędzili następnie szturmem do mediów i szczegółowo opisywali, wydobywając maksimum perwersji w klimatach tanio-powieścidłowych. On natomiast nie rzucał się. Mawiał: "tak", "nie", "nie wiem", jakby miał wszystko pod kontrolą. Wyrok zapadł natychmiast: "Wyrachowana, niebezpieczna bestia - winny!"
PIĘĆ
"Nawet się sukinsyn nie pożegnał!"
Kaori Sakurazawa (w myślach, pewnego ranka)
Młody mężczyzna śledził ruch własnej, zwieszonej ze stołu części nóg, która sięga do kolan, a jako całość niestety nie ma nazwy. Denerwował się i przeżuwał jakieś suszone paskudztwo dobywane z szeleszczącej torebki. Czarne pazury strzępiastej grzywki o nieco zaniedbanej długości poruszały się bezładnie przy każdym kiwnięciu głową lub mocniejszym wahnięciu nogami. Musiały więc zatańczyć wyjątkowo energicznie, kiedy postacią Kenchi'ego potrząsnął krzyk telefonu komórkowego. Wyciągnął po niego rękę, zawahał się przez sekundę aż wreszcie wduszając "słuchawkę" uciszył nachalną maszynerię.
- Słucham?
- Hej, Ken! - wrzasnął głośnik.
- Eeeth! Cześć, gdzie jesteście? - mieszana, bo europejsko-azjatycka twarz Ken'a rozpogodziła się.
- Powiem ci, że dojeżdżamy już do twojej twierdzy.
- Jak to?
- Aa, widzisz! Niespodzianka. Jesteśmy wcześniej. Znałem twój adres, więc teraz właśnie przemieszczamy się za pomocą prawdziwej tokijskiej taksówki. Niczym się nie przejmuj. Po prostu waruj przy drzwiach. Zaraz będziemy.
- Noo, dobrze... - odparł Kenchi zaskoczony, ale nawet zadowolony z takiego obrotu sprawy.
Nie będzie musiał przemierzać ruchliwego miejskiego molocha tam i z powrotem, by odebrać przyjaciół z lotniska. Odłożywszy aparat westchnął, przerzucił wzrok na domofon i wyczekiwał przeszywającego dzwonka. Złowrogi odgłos dobiegł go dopiero po piętnastominutowym przesuwaniu się poprzez czasoprzestrzeń, a drzwi, zanim otwarte, ukrywały za sobą dwie rozentuzjazmowane twarze: męską i żeńską, Ethan'a Gordon'a i Kaori Sakurazawy. Grzeczność nie pozwalała im na zadawanie sobie, nurtujących ich oboje i każde z osobna, pytań. Ponowne spotkanie po ucieczce bez pożegnania jest wszak okolicznością wymuszającą nałożenie w pewnym stopniu maski. Trudno powiedzieć, czy gdy zobaczyli w wejściu utęsknioną postać, radość była nieokiełznana. Dość, że witali się wszyscy zwięźle, ale dobitnie. Uścisk dla Kaori i uścisk dla Eth'a.
- Cieszę się, że jesteście. Właźcie... chcecie się czegoś napić? Może wina? Kupiłem specjalnie na dzisiejszy wieczór.
Pomysł spotkał się z aprobatą, więc Kenchi popędził wyjąć kieliszki.
- Nie jesteście głodni?! - krzyknął z kuchni i pochwycił monstrualny, przypominający narzędzie zbrodni korkociąg.
- Nie! Naprawdę nie trzeba... Napchano nas jakąś paszą w samolocie!
- To nawet lepiej, bo w gotowaniu nie przoduję, więc mam tylko żenującą garmażerkę. Ceremonie nie trwały długo. W końcu cała trójka zasiadła przy kuchennym stole i nie zważając na opór codzienności przeszła do praktyk uważanych powszechnie za te właściwe w przypadku ujrzenia się nawzajem po roku. Szło jak po grudzie, mimo że Ken uśmiechał się, a jego oczy posłusznie również się cieszyły.
- Więc walcie... Co u was?
- Szaro bez ciebie. - Ethan, mówiąc to, badawczo mu się przyglądał. Rozbierał, czy szukał oznak szaleństwa? Tego nie wiadomo. Kenchi obawiał się, że to drugie, Kaori - odwrotnie. W każdym razie dziewczyna nie pragnęła schodzić na grząskie tematy.
- Ach... mój ukochany kuzynek nieustannie pracuje, więc widujemy się rzadko. Ja z kolei złożyłam już sto-któreś podanie o li zabrać się z nami, bo pracują. Tak więc ja mam odwiedzić dziadków...
- Jedziesz się z Eth'em? - spytał Kenchi gwoli formalności.
- Już się nie bój... zostawiam ci go! To nie jego dziadkowie!
Rudy zgasił papierosa i położył palce na wargach dziewczyny.
- Nie ma się co emocjonować, kochanie. To już było. - wyszeptał zadziwiająco spokojnie.
Kaori cofnęła twarz, która sprawiała wrażenie aż zatrzaskującej się z łoskotem. Nadpiła wina i włożyła głowę w dłonie. Przeobrażała ją przez chwilę i następnie znienacka uniosła, ukazując beztroskie, niewinne oblicze.
- Będę się zbierać, chłopaki.
Wstała od stołu, zgrzytnąwszy odsuwanym taboretem. Kenchi nie ukrywał zdziwienia:
- Tak szybko?
- Umówiła się, że dziś będzie nocować u dziadków. Sam twierdziłeś, że nie masz tu za wiele miejsca. Eth podniósł się także i ruszył za Kaori. Bezwstydnie roztaczał przy tym czar, kłębiąc wokół siebie zapach dymu. Tą wonią było permanentnie przesiąknięte Ethanowe ubranie i włosy. Wraz z odorem powrócił niepokój, który zawsze towarzyszył widokowi rudzielca z nonszalancko trzymaną fajką w zębach, kuszącego, na wskroś światowego i nieznoszącego sprzeciwu. Ethan był kimś, kogo nie sposób zobaczyć załamanym, bezradnym. Lampart gnający przez życie zupełnie bez celu... ale zawsze skutecznie.
CZTERY
"Najgorsze co Bóg mógł zrobić człowiekowi, to pozwolić mu kierować własnym losem."
E. Gordon (na kacu) Po wyjściu Kaori mężczyźni przeszli do kończenia butelki czerwonego trunku. W prowizorycznej popielniczce ilość filtrów wzrastała powoli, ale uparcie. Dziwnym wydało się Ken'owi, że ani razu nie zadzwoniła komórka - nieodłączny towarzysz Eth'a.
- Dobrze ci się tu chociaż żyje? - zagadnął rudzielec znienacka. - Mało wylewny dzisiaj jesteś.
- Jakoś się zorganizowałem.
- Chcę cię teraz trochę pomęczyć... chyba, że jesteś wykończony?
- Nie, przyzwyczaiłem się do nieprzespanych nocek...
Ethan zanurzył długi, spiczasty palec w cieczy i wydobył wysoki ton masując koliście brzeg kieliszka. Palił, więc wymówił pytanie przez zęby, ale swobodnie i w miarę możliwości z dbałością o fonetykę:
- Nie dusisz się w tej dziupli?
Ken'a przeszły ciarki na myśl o tym, że wciąż kręcił go ten znajomy sposób mówienia. Dawniej tak fascynowała go nierozłączność dłoni, papierosa, oraz głowy zwieńczonej wzburzonymi rudymi włosami, że niemal sam zaczął palić.
- Wiele mi nie trzeba.
- Wiem, wiem! Jesteś ascetą-masochistą! Japoński zew natury.
- Nie ironizuj.
Ethan oparł się na łokciach o stół. Wziął głęboki wdech i spojrzał na Kenchi'ego tym swoim paraliżującym wzrokiem. Usta miał zaciśnięte, cała twarz wyraża... ( Pozostało znaków: 28525 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.