"Dziennik Bridget Jones" - pewnie byliście na tym filmie. Sfrustrowana kobieta po 30-tce, która chce się ustatkować i w tym celu szuka tego "jedynego" mężczyzny... Ale kto powiedział, że mająca tyle problemów ze swoim życiem Bridget, nie może być facetem?
No, może nie do końca jestem podobny do tytułowej bohaterki filmu. Do 30-tki jeszcze mi dużo brakuje, nie noszę okularów, no i na pracę też nie mogę narzekać (trochę piszę). Poza tym, jeszcze studiuję (dziennikarstwo, w jednej z prywatnych szkół w Toruniu) i nie mieszkam sam (niestety!). Ale jedno z Bridget łączy mnie na pewno: też szukam faceta. I to już od roku.
Przestałem się oszukiwać...
Swój staż w środowisku gejowskim zacząłem dość późno - miałem 20 lat. Był marzec, wiosna, akurat podłączyłem sobie Internet. W końcu przyszedł czas, że przestałem siebie oszukiwać - pierwsze strony, na które powędrowałem, to były właśnie strony gejowskie. Gay.pl, Homoimpact, Inna Strona, no i właśnie Gejowo. Witryny z pięknymi, muskularnymi mężczyznami, ogłoszeniami i... czatem.
Pierwszy był Michał - spotkaliśmy się w niedzielę, późno wieczorem, na jednym z bydgoskich osiedli. To ja odpowiedziałem na jego ogłoszenie. - Mam 20 lat, studiuję, blondyn, szczupły... Może masz ochotę na niezobowiązujące spotkanie? - zapytałem z głupia frant w SMS-ie. Odpisał od razu.
Wakacje we dwoje - marzyłem
Spotykaliśmy się właściwie codziennie, przez jakieś dwa tygodnie. Nie był może facetem z moich marzeń: niższy, w okularach, pasemka na włosach, szczupłej budowy ciała. Ale był pierwszym chłopakiem, któremu mogłem powiedzieć o wszystkim: o sobie, rodzinie, swoich problemach. Był "swój" i to się liczyło. A ja nie znałem przecież jeszcze wszystkich kulisów gejowskiego światka. Myślałem, że skoro chciał się dalej spotkać (nie skończyło się przecież na jednej randce), to może liczy na coś więcej (pisał zresztą, że szuka na stałe), że będziemy razem, pojedziemy wspólnie na wakacje... Przeliczyłem się. Jedno, na czym naprawdę mu zależało, to seks. W końcu, po tygodniu romantycznych spotkań w mieście i spacerów po parku, zaciągnął mnie do łóżka. Swoje męskie dziewictwo straciłem w zaparkowanym w lesie samochodzie. Potem był jeszcze drugi raz, też na łonie natury.
A tymi wakacjami to go po prostu spłoszyłem. Nic nie powiedział, przytulił mnie mocno i.. odjechał. Przestał odpisywać na SMSy. Na drugi dzień napisał tylko, że musi się uczyć do matury i że poszedł na koncert Lipnickiej do jakiegoś klubu w centrum. Tak, jakby to miało jakieś znaczenie. Potem była pustka - ja leżałem wpatrzony w sufit na kanapie, a on (o czym jeszcze wtedy nie wiedziałem) spotykał się z innymi chłopakami. Czułe "papa" i życzenia na dobranoc zastąpiło głuche milczenie i wyrzuty sumienia.
Weź gumki - radził
No, ale trochę też mu jednak zawdzięczam. To przecież on wprowadził mnie do klubów, do środowiska. Dzięki niemu poznałem innych gejów z mojego miasta. Miałem kolegów, których do tej pory tak mi brakowało. "Tylko weź prezerwatywy" - doradzał, kiedy wspólnie z jego znajomymi wybieraliśmy się na otwarcie nowego klubu w Bydgoszczy. Głośna muzyka, świeczki na stołach, całujący się mężczyźni. Kolejna inicjacja, kolejne wtajemniczenie.
Powoli zagłębiałem się w całe to towarzystwo; sfrustrowane, żyjące swoim drugim, zakłamanym życiem. Zacząłem odpowiadać na pytania o rozmiar penisa ("Masz małego czy dużego?"), określać swoje łóżkowe upodobania ("Jesteś aktywny czy pasywny?"), umawiać się na kolejne randki. Przypadkowi ludzie z czata proponowali mi wizyty u siebie i niezobowiązujący seks. Rachunek za telefon znacząco wzrósł.
Kocham cię - pisał
Z czasem się otrząsnąłem po pierwszych niepowodzeniach. Po Michale był Artur, po Arturze Marcin. Mieszkał 220 kilometrów od Bydgoszczy, byłem jego drugim facetem. Razem wynajęliśmy pokój w pensjonacie w jednej z nadmorskich miejscowości, razem spacerowaliśmy wieczorem po plaży. Zapału i chęci wystarczyło mu na niecałe dwa tygodnie. W końcu przestał dzwonić i pisać. Wyjechał z jakimś gachem do Holandii.
Obaj byli młodsi ode mnie, z obydwoma żadnego poważniejszego związku nie dało się stworzyć. Artur (egocentryk i romantyk, pisał wiersze) miał nawet do mnie żal, ale czy to moja wina, że kiedy minęła pierwsza fascynacja stwierdziłem, że już nic do niego nie czuję? "Kocham cię bardzo" - pisał, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć. To był właściwie jedyny przypadek, kiedy to ja zerwałem z chłopakiem. We wszystkich pozostałych to oni zrywali ze mną. Przysłowiowe "pięć minut", zmęczenie "materiału"?...
"On się puszcza" - mówili
Na pewien czas przestawałem szukać i starałem zająć się czymś innym, by po jakimś czasie znów wrócić na wygodną kanapę w klubie i na czat. Kolejne próby, dziesiątki rozmów, kolejne nadzieje. Większość osób, z którymi się umawiałem, niestety nie przychodziła, a te które już się zjawiły, jakoś nie wyrażały ochoty na dłuższą znajomość. Tymczasem przypadkowy seks przestał mi wystarczać (ale z drugiej strony ile można robić to samemu?), tym bardziej, że niektórzy zaczęli się o mnie niepochlebnie wyrażać. "Ten, który się puszcza" - mówili, nie siląc się nawet na dyskrecję. Ale czy to moja wina, że polubiłem seks? W końcu tak długo musiałem się obyć bez niego...
Zresztą, w klubie tylko raz poszedłem "na całość". On miał na imię Robert, też studiował na pierwszym roku i cholernie mi się podobał. Wtedy, na imprezie, przysiadłem się po prostu do niego, kiedy siedział sam przy stoliku. Lizaliśmy się jak opętani, nie zwracając uwagi na siedzących tuż obok ludzi. Z klubu poszliśmy do niego, do akademika. Do domu wróciłem o ósmej rano.
Nic się nie rodzi... - usłyszałem
Ale i z tego nic nie wyszło. Po kilku spotkaniach, okazało się, że nie mamy o czym rozmawiać. W pewien czerwcowy piątek poszedłem z nim i z jego kolegami do pubu, potem do klubu. Siedzieliśmy obok siebie jak dwoje obcych sobie ludzi. "Pomóżcie mi do niego dotrzeć" - błagałem. Nie pomogli. "Albo się coś rodzi, albo nie" - usłyszałem w odpowiedzi. To było nasze ostatnie spotkanie, potem jeszcze tylko dwa razy wymieniliśmy maile. Ostatnio przesłał mi życzenia na Święta. Podobno od kilku miesięcy mieszka z jakimś starszym od siebie facetem, całkiem niedaleko od klubu, w którym po raz pierwszy się spotkaliśmy.
Potem był Maciek - razem chodziliśmy do kawiarni i na lody, wydawało mi się, że doskonale się rozumiemy. 19 lat, śniady brunet, zajebiście przystojny, podobał się chyba co drugiej dziewczynie w mieście. "W końcu trafiłem na swój typ faceta" - myślałem sobie. Tylko jakoś nie mogliśmy zbliżyć się do siebie... Kiedy go odprowadziłem po jednej z imprez tuż pod klatkę, z oporami dał się pocałować. "Wiesz, nie można mieć wszystkiego" - tłumaczył się jakoś mętnie. Aż w końcu oznajmił mi gorzką prawdę: "Nie pociągasz mnie fizycznie" - stwierdził. Poryczałem się. Przez tydzień prawie nie wychodziłem z domu.
Wiem tylko, że studiował prawo... - przypominam sobie
Na wakacje pojechałem do Warszawy. Sam. Puszczałem się z kim popadło, godzinami siedziałem na Internecie; odwiedziłem "Fantom" i "Mykonos". Punktami charakterystycznymi stały się kolejne stacje metra - to właśnie tam, przy wejściach na perony, umawiałem się na swoje "randki w ciemno". Z jednym z chłopaków masturbowaliśmy się w krzakach przy jednej z głównych tras, pomiędzy dwoma pasami ruchu. Cholernie mnie podniecał. Nawet nie zapytałem, jak ma na imię. Pamiętam tylko, że studiował prawo i miał dziewczynę...
Kiedy wróciłem, Maciek "kręcił" już z innym. Spotkaliśmy się na imieninach u naszego wspólnego kolegi. Całowali się namiętnie. Podobno to właśnie z nim stracił dziewictwo.
"To wszystko nie ma sensu" - oświadczył
To właśnie na tej imprezie poznałem Darka - moją ostatnią wielką miłość. Ściślej, moją miłość, bo uczucie znów nie było odwzajemnione. No, nie do końca. Spędziliśmy wspólnie kilka naprawdę cudownych dni. I nocy. Cieszyłem się, że mam się obok kogo budzić rano. Bywało, że spotykaliśmy się po trzy razy dziennie. Razem jeździliśmy na rowerze, razem pływaliśmy kajakiem, we dwoje chodziliśmy na basen i do kina. On nauczył mnie pić Martini z lodem, ja pożyczałem mu płyty z jego ulubionymi piosenkami. Po kryjomu, pod nieobecność mamy, przemycałem go do domu. A potem razem szliśmy na dyskotekę i namiętnie całowaliśmy się przy piosenkach grupy "Ich troje".
Sielanka trwała trzy tygodnie i minęła wraz z ostatnim dniem wakacji. On wrócił do szkoły i... do swojego byłego faceta, który właśnie wrócił ze Szwajcarii. Ponoć znów coś pomiędzy nimi zaiskrzyło. Tymczasem ja nie za bardzo wiedziałem, o co chodzi, kiedy pewnej sierpniowej nocy, powiedział mi: "To wszystko już nie ma sensu...". Przecież było nam tak dobrze! Przez miesiąc z nikim się nie spotykałem - cały czas miałem jeszcze nadzieję, że do mnie wróci. Do dziś nie oddał mi wszystkich płyt, a ja przestałem wierzyć w prawdziwą miłość.
Potem było jeszcze kilka przelotnych znajomości, ale z nikim nie byłem już tak blisko jak z Darkiem. Nadal odwiedzałem czat, kilka razy wydawało mi się, że to właśnie "ta" osoba - niestety - po dwóch, trzech spotkaniach wszystko nagle się urywało. Może nie pasowaliśmy do siebie, a może po prostu to ja nie potrafiłem z nikim związać się na dłużej - nie wiem. Oprócz tego, chodziłem do klubów, nie unikałem spotkań "na raz", poznałem kilku fajnych i mądrych ludzi. Do dziś jesteśmy przyjaciółmi.
Może się uda? - myślę sobie...
Od mojej gejowskiej inicjacji minął rok, coraz więcej osób wie o mnie (mama, siostra, niektórzy znajomi ze studiów), ale ja cały czas jestem "singlem". Z prawie każdej dyskoteki wracam sam. Podczas gdy moi znajomi świetnie bawią się na parkiecie, ja - jakby na przekór - upijam się Martini. Na szczęście, skromna wierszówka pozwala raz w tygodniu wybrać się na dyskotekę. A na drugi dzień - kac i kolejna pusta (bo bez Niego) sobota. Samotna wigilia spędzona z mamą, samotny Sylwester.
Nie, nie jestem święty; wiem, że jest w tym też dużo mojej winy. Ostatnio znów kilka razy odwiedziłem darkroom (w Poznaniu, na dyskotece), szybko jednak zorientowałem się, że bardziej niż ostrego seksu, potrzebuję czułości i zrozumienia. Czasami próbuję znów, tak jak dawniej, zająć się pracą, ale potrzeba serca i tak robi swoje. Więc szukam dalej. Odpowiadam na kolejne ogłoszenia i czekam na długi list od Niego. Może właśnie tym razem się uda?..
Przecież Bridget Jones w końcu także znalazła swoją wielką miłość.
KACPER (bim8@wp.pl)
www.fotolog.net/sporty
Bye!