Seks czy literatura?
W ubiegłym tygodniu poznałem mężczyznę mych marzeń (kolejnego). Zdarzyło się to w dziale z książkami wielkiego domu towarowego, on sam natknął się na mnie, cały obładowany stosem książek, z których kilka wylądowało boleśnie na palcach moich stóp. Ucieleśnienie marzeń nosiło tweedową marynarkę i okulary w rogowych oprawkach, sponad których jego kruczoczarne lśniące włosy opadały mu na czoło...
W ubiegłym tygodniu poznałem mężczyznę mych marzeń (kolejnego). Zdarzyło się to w dziale z książkami wielkiego domu towarowego, on sam natknął się na mnie, cały obładowany stosem książek, z których kilka wylądowało boleśnie na palcach moich stóp. Ucieleśnienie marzeń nosiło tweedową marynarkę i okulary w rogowych oprawkach, sponad których jego kruczoczarne lśniące włosy opadały mu na czoło.
Mały ten wypadek spowodował, że zrobiło mu się przykro; mi niekoniecznie, gdyż jego niezdarne, wstydliwe zachowanie wzbudziło we mnie instynkty macierzyńskie (oraz parę innych -niższych). Jako zadośćuczynienie zaprosił mnie mój nowy men na kawę, niestety do kawiarni w tym samym domu towarowym, cuchnącej przepalonym olejem z frytkownicy, zapachem, od którego gorszym był tylko materac futonowy pewnego trenera aerobiku, u którego zdarzyło mi się niegdyś nieopatrznie przenocować. (no ale to zupełnie inna historia).
Po kilku powłóczystych spojrzeniach w ozdobione okularami zielone oczęta mego nowego cuda zapomniałem zarówno o moich poprzecieranych reklamówkach z zakupami, jak i o pomarszczonej kelnerce w fartuszku z polyestru i sandałkach.
Nazwał się Wayne, tak powiedział, pochodził ze Stanów i studiował w Berlinie literaturę porównawczą (Booski był ten jego amerykański akcent!). Właśnie odwiedzał swoich niemieckich dziadków i udawał się w drogę do stolicy. Po dwóch filiżankach obrzydliwej kawy Wayne spojrzał na mnie z zakłopotaniem i nieśmiało zaprosił mnie do Berlina. Oczywiście zgodziłem się od razu. Wtedy z widocznym ukontentowaniem usiłował chwycić mnie za rękę, przewracając przy tym stojące na stoliku przykurzone, sztuczne goździki. Kiedy niezdarnymi ruchami próbował je chwycić, zmiótł równocześnie swoją filiżankę, która potoczyła się wprost pod nogi zażywnej obsługującej nas starzej pani.
-Cztery kawy- osiem marek.- Zażądała niewzruszenie kelnerka, kopnąwszy przy tym szczątki rozbitej filiżanki pod sąsiedni, wolny stolik. Wayne milcząco dał jej banknot dziesięciomarkowy, a jego uszy zaczerwieniły się przy tym; baba pochwyciła banknot łapczywie, nie myśląc nawet o wydaniu reszty. Odprowadziłem Wayne na dworzec i pocałowałem go na pożegnanie w policzek (znów poczerwieniał); w nocy spałem niespokojnie a towarzyszyły mi przy tym dzikie, ale i roma... ( Pozostało znaków: 9660 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.