W piątek krakowski Marsz Tolerancji
Przypomina mi się majowy dzień 2004 r., gdy pod gęstwiną zieleni przemaszerowałem pośród innych homoseksualistów, ich przyjaciół, a także ludzi, którzy poczuli się oburzeni próbami ograniczania naszej wolności. Dobrze pamiętam przyjazną atmosferę pośród uczestników marszu, którzy nie zważali na wrogie okrzyki, a wytoczony przeciwko nim arsenał kilkunastu wytłaczanek zbywali śmiechem. Pamiętam to niesamowite uczucie, gdy po raz pierwszy publicznie mogłem swobodnie być sobą, być gejem i nie czuć strachu...
Przypomina mi się majowy dzień 2004 r., gdy pod gęstwiną zieleni przemaszerowałem pośród innych homoseksualistów, ich przyjaciół, a także ludzi, którzy poczuli się oburzeni próbami ograniczania naszej wolności. Dobrze pamiętam przyjazną atmosferę pośród uczestników marszu, którzy nie zważali na wrogie okrzyki, a wytoczony przeciwko nim arsenał kilkunastu wytłaczanek zbywali śmiechem. Pamiętam to niesamowite uczucie, gdy po raz pierwszy publicznie mogłem swobodnie być sobą, być gejem, i nie czuć strachu, który w jakiś sposób zawsze mi towarzyszył. Marsz dla Tolerancji był dla mnie prawdziwym świętem wolności.
Często wracam też do tego, jak to się stało, że w ogóle się na nim pojawiłem. Jestem osobą z natury kameralną, źle reaguję na tłumy- a dla mnie tłum zaczyna się gdzieś tak powyżej pięciu osób. Początkowe informacje o Dniach Kultury przyjmowałem z zainteresowaniem, ale nie zamierzałem w nich uczestniczyć. Jestem tzw. gejem z poza środowiska, a nawet jakbym nie był homoseksualny, to pewnie też nie należałbym do towarzyskich osób. Był to także mój pierwszy rok w Krakowie, więc nie bardzo miałem z k... ( Pozostało znaków: 4780 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.