Nie tak dawno zostałem w rozmowie zapytany, dlaczego moim zdaniem mało które gejowskie związki przetrzymują więcej niż trzy lata. Czy jesteśmy tak mało stali w uczuciach, że nie potrafimy wypracować dłuższego stażu? Może nasza zmienność zmusza nas do szukania coraz to nowych wrażeń i znajomości? Przecież małżeństwa heteroseksualne wytrzymują ze sobą o wiele dłużej, potrafią się zgrać i przez długie lata budować w miarę harmonijnie rozwijające się rodziny. Czy to możliwe, że gwarantem związku jest jego formalizacja? Czy fakt podpisania oficjalnego glejtu może w większym stopniu scalić dwoje ludzi? I czy to nie dlatego powinniśmy dążyć do zalegalizowania naszych związków?
Uważam, że istnieją przynajmniej dwie odpowiedzi na to pytanie.
Krótsza, zdawkowa brzmi: to nieprawda, że nasze związki są mniej trwałe. Istnieją gejowskie pary o wieloletnim stażu. Z drugiej strony nie sposób ignorować zjawisko narastającej fali rozwodów wśród heteroseksualnej części społeczeństwa. Papier nigdy nie stanie się - bo nie może - gwarancją powodzenia i szczęścia. Dla niektórych jest jednak przypieczętowaniem cudownej miłości i potwierdzeniem przynależności do siebie nawzajem. Niesie ze sobą także niemałe udogodnienia w życiu codziennym i reguluje kontakty ze światem zewnętrznym, zwłaszcza w kontekście i świetle prawa.
Wydaje mi się, że jeśli w ogóle powinniśmy walczyć o legalizację homoseksualnych związków, to wyłącznie dla tychże udogodnień, bo to właśnie ich brak jest wyrazem społecznej izolacji gejów. Odmawiając im prawa do ślubu pozbawia się ich nie tylko wzruszającej uroczystości (którą mogą sobie i tak prywatnie zorganizować), ale też wielu przywilejów, które innym przysługują na co dzień i są dla nich jak najbardziej oczywistymi.
Istnieje jednak także druga strona medalu, ginąca lub może nawet przeinaczana w zalewie argumentów wytaczanych przez zwolenników ślubów. Niezalegalizowany związek wcale nie rozpada się szybciej dlatego, że jest nieformalny, ile raczej w wyniku stwierdzenia faktu, że nie ma dłuższej racji bytu w dotychczasowej postaci. Owszem, brak papierów znacznie ułatwia podjęcie takiej decyzji, ale wcale jej drastycznie nie przybliża ani nie przyspiesza. Jeśli obu stronom zależy na wzajemnej bliskości i partnerstwie, będą potrafiły przezwyciężyć pojawiające się kryzysy i niebezpieczeństwa. O ile tylko potrafią się porozumieć i póki chcą ze sobą rozmawiać - będą razem niezależnie od okoliczności.
I odwrotnie: najdogodniejsze nawet warunki i fakt zawarcia małżeństwa nie są sposobem na przezwyciężenie niezgodności charakterów, konfliktu temperamentów i rozbieżności oczekiwań. Tymczasem zdaje się, że wiele par trwa ze sobą często tylko dlatego, że zostali parą oficjalnie, a argument: "przecież jesteś moim mężem" zastępuje otwartość na dialog i gotowość wysłuchania partnera. Zwycięża rutyna i samozaparcie w cierpieniu.
Oczywiście każdy ma to, na co zasłużył: zerwać można każdy związek, nawet kościelny, ale dla wielu małżeństw przysięga służy za spoiwo i protezę wspólnoty. Z czasem do tego przywykają, odsuwając od siebie niepokojące myśli o braku satysfakcji i zrozumienia oraz o możliwości nowego startu i odzyskania samodzielności. Okazuje się, że perspektywa delegalizacji związku i podziału wszelkich dóbr duchowych i materialnych na dwie części jawi się jako na tyle przerażająca, że bezpieczniej jest pogodzić się ze swoim położeniem i zorganizować swoją codzienność w taki sposób, by wydawała się jak najmniej uciążliwa.
Geje sprawiają wrażenie zbyt niezależnych w swych przekonaniach, by pozostać przy kimś dłużej, niż mają na to ochotę. Są świadomi swoich oczekiwań wobec partnera (egoistycznych, to prawda, ale przecież egoizm to samo zdrowie i dobre samopoczucie...). Co ważniejsze, częściej niż heterycy potrafią je zdecydowanie uzewnętrzniać, co bywa wprawdzie przykre, ale przynajmniej określa jasno sytuację i zmusza do podjęcia dialogu. Jasno stawiamy sprawy seksu, szybciej manifestujemy swoje niezadowolenie, wytyczamy czytelne granice. Łatwo się też zniechęcamy, zmieniamy zainteresowania, co zwykle interpretowane jest na naszą niekorzyść.
Ja natomiast uważam, że nasza zmienność jest niekoniecznie wyłącznie przejawem niestałości uczuć, lecz przede wszystkim przejawem otwartości i szczerości, praktykowanej niestety aż do bólu. Kiedy znajdujemy w związku to, czego oczekiwaliśmy, potrafimy go kontynuować. Gdy pojawiają się problemy, przerastające naszą gotowość poświęceń i wytrwałość w budowaniu porozumienia - informujemy o tym i odchodzimy. Fundamentem partnerstwa staje się faktyczna wspólnota interesów i przekonań, często autentyczne uczucie.
Jeśli go jednak nie znajdujemy, mamy odwagę zrezygnować, czego niestety nie można powiedzieć o wielu maltretowanych kobietach i zahukanych heteroseksualistach, którym brak często naszej niezależności finansowej i swobody w podejściu do społecznych konwenansów (nie bez przyczyny geje stanowią tak atrakcyjną grupę odbiorców wielu ekskluzywnych towarów, że o naszej roli kulturotwórczej nie wspomnę...). Uwikłani w codzienną rzeczywistość zasklepiają się w niej, podczas gdy homoseksualiści we krwi mają zrywanie pępowin i przeciwstawianie się wszystkim i wszystkiemu. Naszą siłą stać się może świadomość własnej wartości, której nie zatracamy za byle cenę (np. za piękne oczy). Po pierwszym zauroczeniu bardzo szybko do głosu dochodzą własne przyzwyczajenia i oczekiwania, których nie wyzbywamy się zbyt chętnie. Potrafimy dać wiele, ale też sporo wymagamy i niełatwo zaskarbić sobie nasze względy, próbujemy bowiem chleba z niejednego pieca i z czasem stajemy się prawdziwie wymagającymi smakoszami, co bywa o tyle niebezpieczne, że przejedzeni nie zwracamy uwagi na skromniejsze, ale wcale nie mniej smaczne kąski.
Nie przesadzajmy zatem z narzekaniami na powierzchowność i nietrwałość gejowskich związków. Pozorna wybredność, która tak nas wyróżnia, to nic więcej, jak faza prób i błędów, niezbędna dla pełnego samookreślenia. To prawda, że niektórzy nigdy z niej nie wychodzą, bo nie szukają samookreślenia, lecz dzikiego seksu z nieznajomymi. Wierzę jednak, że i tak żyją bardziej świadomie i ciekawiej niż większość małżeństw, zawartych tuż po szkole z pierwszym chłopakiem, z jakim się trafiło do łóżka, bez znajomości jego ale także, co gorsza, swoich własnych upodobań i oczekiwań, co później leży u podłoża tragedii wielu porządnych i powszechnie szanowanych rodzin.
Nie obrażajmy się także za pozorną łatwość, z jaką przychodzi gejom rozstanie z dotychczasowym partnerem. Może to lepiej, że związek rozpada się od razu, kiedy istnieją po temu przesłanki, a nie po kilku kolejnych, niekoniecznie najprzyjemniejszych latach, kiedy w dodatku dla obydwu stron może być już na wiele rzeczy za późno. Zaprawieni w bojach i bogatsi o kolejne rozczarowanie być może tym bardziej świadomie poszukiwać będziemy trwalszego związku i głębszych uczuć, które tym łatwiej przyjdzie nam w odpowiednim momencie dostrzec, rozpoznać i - przede wszystkim - docenić. A w ostatecznym rozrachunku o to właśnie chodzi: o świadomość, czym może stać się miłość, jeśli się wie, jak łatwo ją stracić, ale też - jak można ją pielęgnować...
Koosie
Pozdrawiam
To oszustwo. Związki hetero nie rozpadają się bo mają dzieci i ich dobro zwycięża. Zresztą "legalizacja" - a właściwie prawna ochrona państwa dla związków małżeńskich ma na celu ochronę dzieci. Nie ma dzieci - to małżeństwo jest tylko pustym dziwiękiem z zupełnie innej piosenki.
"To prawda, ze niektorzy (...) szukaja (...) dzikiego seksu z nieznajomymi. Wierze jednak, ze i tak zyja bardziej swiadomie (...) niz wiekszosc malzenstw, zawartych tuz po szkole (...)" - czy zdajesz sobie sprawe z tego co sie moze dziac w glowach mlodych ludzi, do ktorych przemowi Twoja teza? Na jakiej podstawie twierdzisz co jest dla kogo ciekawsze?
Czy ten artykul mial na celu usprawiedliwienie naszej rozwiazlosci w naszych wlasnych oczach?