Odcinek szósty
Kolejna noc, kolejny nieprzyjemny sen. Nie powiem, że koszmar, ale wolałbym, żeby mi się nie śnił. Byłem z jakimś chłopakiem w łóżku. Trudno powiedzieć kto to był. Czasem upodabniał się do Piotrka, a czasem do Marcina (chłopaka z roku, który bardzo mi się podoba, a z którym nie umiem znaleźć wspólnego języka), raz nawet wydawało mi się, że to sam Val Kilmer, ale zaraz potem znów przypominał Piotrka. Trudno powiedzieć co robiliśmy w tym łóżku. Trochę przytulania, trochę pettingu, jakieś pocałunki, niby jakiś seks, ale jednak nie seks. W każdym razie przez cały sen słyszałem głosy ludzi dochodzące jakby zza drzwi i również przytłumiony płacz mamy. Z jednej strony chciałem przerwać te igraszki, z drugiej nie chciałem, a do tego mój partner cały czas dawał mi do zrozumienia, że ciągle mu mało. Potem śniły mi się jakieś dziwne rzeczy, które nie za dobrze pamiętam. Gdy obudziłem się, pierwszą myślą było to, że męczą mnie już te sny. To był już trzeci z rzędu nieprzyjemny sen dotyczący mojej orientacji seksualnej. Słyszałem, że marzenia senne są wyrazem tego, co siedzi w nas głęboko, naszych lęków i pragnień. Poczułem się tak, jakby moja orientacja, a raczej podejście mojej mamy do niej zaciskała mi pętlę wokół szyi i powoli zaczynała dusić. Poczułem w tej chwili, że potrzebuję zdjąć z siebie tę pętlę, ale nie wiedziałem jak. "Sny są wyrazem tego, co siedzi w nas głęboko" - pomyślałem. Więc może to była kwestia otworzenia się, zwierzenia komuś, opowiedzenia o swoich problemach. Oczywiście natychmiast pomyślałem o Sylwii i dość szybko podjąłem decyzję, że dzisiaj po zajęciach opowiem jej wszystko. W chwile potem przypomniałem sobie, że dzisiaj jest sobota, więc zwierzanie się Sylwii musiałem przełożyć na poniedziałek. Miał zacząć się kolejny dzień. Zbliżała się sesja, więc dzień ten miałem spędzić na uczeniu się. Do pokoju weszła mama:
- Nie śpisz już? Śniadanie jest na stole.
- Dzięki. Gdy wyszła z pokoju, pomyślałem, że mam już przynajmniej jako taki komfort psychiczny w domu, że najgorszy etap już jest za nami. Szczerze pogadałem z mamą o gejach, o tym co myślę, o tym co ona myśli, wyjaśniliśmy sobie wiele spraw i po wczorajszej rozmowie na pogodzenie mam wrażenie, że teraz zacznie się wszystko normować, że może mama w końcu zacznie to akceptować i nauczy się z tym żyć. Ale przypomniałem sobie siebie samego sprzed kilku lat. Gdy wiedziałem już, że wolę mężczyzn, ale nie umiałem jeszcze się z tym pogodzić. Gdy wydawało mi się, że może to jeszcze minie, gdy traktowałem gejów jedynie jako grupę, z którą przelotnie mam coś wspólnego, podobnie jak niejeden nastolatek w okresie dojrzewania. Przypomniałem sobie, jak wiele czasu mi samemu zajęło dojście do tego, że homoseksualizm to nie zboczenie, nie jakaś śmiertelna choroba, czy przekleństwo, że można z tym żyć i być szczęśliwym. Piotrkowi otworzenie mi oczu na te wszystkie sprawy zajęło przecież kilka miesięcy. A był wspaniałym przewodnikiem dla mojej duszy. Odniosłem w tej chwili wrażenie, że jakby przejmuję po nim pałeczkę, że teraz ja muszę być podobnym przewodnikiem duchowym, człowiekiem, który ma za zadanie uświadomić innemu człowiekowi prawdę na temat związku homoseksualizmu ze szczęściem i stosunkiem do innych ludzi. Z tą różnicą, że ja będę uświadamiał heteryka. Wydawało mi się, że normalny kontakt z mamą został już jakoś nawiązany. Ale przy ... ( Pozostało znaków: 14473 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.