„Dziewczyny” Alli Haapasalo zdobyły nagrodę publiczności podczas festiwalu filmowego Sundance i będą reprezentować Finlandię w wyścigu po oscarową nominację w kategorii najlepszy film zagraniczny. To opowieść o wchodzeniu w dorosłość i odkrywaniu samych siebie, opowiedziana z perspektywy trzech dziewczyn – Mimmi, Rönkkö i Emmy, które poszukując miłości, dowiadują się zaskakujących rzeczy o samych sobie. Mieliśmy szansę porozmawiać z reżyserką Alli Haapasalo i zapytać o to, dlaczego historie takie, jak ta warto pokazywać na dużym ekranie.
Michał Kaczoń: Tym, co od razu rzuca się w oczy, jest tytuł. “Tytöt Tytöt Tytöt”, czyli trzy razy powtórzony wyraz “dziewczyny”. Dlaczego był tak znaczący?
Alli Haapasalo Cieszę się, że zaczynamy od tego pytania, bo mam poczucie, że kwestia tytułu odpowiada na wiele spraw, związanych z przekazem całego dzieła.
„Tytöt Tytöt Tytöt”, co możemy przetłumaczyć na coś w rodzaju „Ach, te dziewczyny!”, to sformułowanie, którym w Finlandii próbujemy zawstydzić i ukarać młode kobiety. To wyraz dezaprobaty na ich zachowanie.
W trakcie pracy nad filmem poprosiłam wszystkich współpracowników o pomoc w doborze tytułu, bo całkowicie nie mam do tego smykałki. Aamu Milonoff, która wciela się w Mimi, dostrzegła na planie pocztówkę z tym napisem i podsunęła go jako tytuł.
„– W ten sposób możemy zmienić jego znaczenie i nadać mu pozytywny wydźwięk” – powiedziała.
Szalenie mi się to spodobało, bo było dosłownie tym, co chcieliśmy zrobić naszym filmem. Pokazać dziewczyny w pozytywnym świetle i powiedzieć wprost, że „nie podoba nam się ton, w jakim dotychczas stosowało się te słowa, więc teraz my nadamy mu nowego, pozytywnego znaczenia”.
„Dziewczyny” rozpoczynają się scenami meczu w hokeja, gdzie jedna z bohaterek znajduje się w stresującej sytuacji. Dlaczego zależało ci, aby rozpocząć film właśnie taką sceną i pokazać sport w ten konkretny sposób?
Przede wszystkim zależało mi, aby od razu wrzucić widza w wir wydarzeń. Chciałam uniknąć nadmiernej ekspozycji i powolnego przedstawiania bohaterek, tylko od razu pokazać je w akcji. Miało to związek ze strukturą scenariusza, osnutego wokół idei „trzech piątków” i szybkiego wglądu w życie bohaterek. Zależało mi, żeby już w pierwszej scenie pokazać, z jakiego rodzaju stylem opowieści będą mieli do czynienia widzowie. Tym zagraniem chciałam też dobitnie unaocznić, że nastolatki żyją w ciągłym ruchu. Ich ciała i umysły popychane są przez tyle różnych bodźców, że w zasadzie nigdy się nie zatrzymują.
Moim celem było też uniknięcie scen, których sama nie znoszę w kinie. Takich, w których bohaterowie wchodzą do pokoju, stają naprzeciwko siebie i zaczynają wygłaszać swoje kwestie. Tak to przecież nie wygląda w prawdziwym życiu.
Sieh dir diesen Beitrag auf Instagram an Ein Beitrag geteilt von The Sundance Institute (@sundanceorg)
Jednym z ważnych wątków jest miłość kwitnąca między dwiema dziewczynami. Dlaczego ważne było, żeby pokazać historię coming outową?
Tak naprawdę nie mamy w tym filmie sceny coming outu. Nikt do nikogo nie przychodzi i nie mówi głośno o swojej orientacji. Bardzo zależało mi zresztą, aby takiej sekwencji nie umieszczać. Chciałam, żeby ten temat nie był w ogóle jakimkolwiek problemem. Nie mam nic przeciwko historiom pokazujących momenty coming outu. Uważam, że są niezwykle ważne i wiem, że na świecie jest wiele miejsc, w których taka deklaracja jest dużo większą sprawą niż we współczesnej Finlandii. Chciałam jednak pokazać, że nie musi to być problemem, ani tematem. Unaocznić, że nie zawsze para homoseksualna musi „radzić sobie” ze swoją orientacją, bądź przekonywać innych, że jest tym, kim jest. Zdaję sobie sprawę, że jako heteroseksualna kobieta mam ogromny przywilej, że moja własna seksualność nigdy nie jest podważana. Uważam, że to niedorzeczne, że nie wszyscy mogą cieszyć się tym samym prawem.
Właśnie dlatego zależało mi, żeby w „Dziewczynach” nikt nikogo o to nie pytał. Żeby nikt nie czuł, że musi się przed kimś tłumaczyć, czy nadmiernie odsłaniać. Świetnym przykładem jest scena, w której matka Mimi widzi ją z Emmą i zaczyna zdawać sobie wtedy sprawę, że to musi być jej dziewczyna, bądź osoba bliska jej sercu. I po prostu się uśmiecha. Czasem nazywam ten film „dyskretnie radykalnym”, właśnie dlatego, że pokazuje pozytywną wizję świata. Przeraża mnie, że rzeczywistość, w której żyjemy, może uznać pozytywne akcenty za coś radykalnego, ale no t... ( Pozostało znaków: 19319 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.