Jesienią zeszłego roku na platformie Canal+ Polska miała miejsce premiera długo wyczekiwanego serialu "Król" opartego na poczytnej powieści Szczepana Twardocha wydanej pod tym samym tytułem. Serial miał stać się wielkim hitem, który przyciągnie przed telewizory rzeszę widzów i udowodni rodakom, że potrafimy kręcić nie gorsze seriale od Amerykanów czy Brytyjczyków. Pewnie jest to do osiągnięcia, widać w końcu po realizacji, że twórcy zaangażowali się w projekt na sto procent, że serial nakręcony został z rozmachem, że zadbano o każdy detal – od biżuterii po dialogi w jidysz, no i w końcu, zagrała w nim plejada gwiazd.
Co więc zawiodło? Według mnie znów udowodniliśmy, że jesteśmy daleko w tyle jeżeli chodzi o budowanie ciekawej fabuły. Podczas gdy na całym świecie mówi się coraz głośniej o tzw. herstory, twórcy sięgają po historie kobiet tj. Anne Lister, Emily Dickinson czy kobiet walczących o równouprawnienie, a na wszystkich platformach zaczyna się przedstawiać historie z punktu widzenia kobiety lub przedstawiać kobiecą solidarność i tzw. Girls Power, polscy twórcy zabierają się za kolejny projekt o gangsterce, kulturze macho, w której sensem życia kobiety jest zdobycie upragnionego mężczyzny. Serial ten przestawia kobiety (i nie tylko) stereotypowo i w pewnym sensie wyjaśnia, dlaczego Polki są dziś w sytuacji takiej a nie innej. Kiedy polski widz będzie miał szansę zobaczyć serial przedstawiający złożone postaci i kobiety, których głównymi rozterkami nie są problemy miłosne?
Szczepan Twardoch o kobietach w swoich książkach pisze w sposób stereotypowy, w wyniku czego taśmowo kreuje postaci matek, żon, kochanek i prostytutek niemal w każdej powieści. Fakt, iż w scenariuszu pojawiła się postać nie występująca w książce, może świadczyć o tym, że ktoś podpowiedział pisarzowi, że jego przedstawianie kobiet jest powierzchowne i warto dodać jakaś bohaterkę, która wyłamuje się ze stereotypu, jaki stworzył. Pomysł, by wprowadzić do historii kobietę należącą do gangu, w dodatku nieheteronormatywną, był zatem ciekawy i mógł wzbogacić historię. Tak się jednak nie stało. Postać Stanisławy Tabaczyńskiej nie jest rozbudowana na tyle, by przykuć uwagę widza. Sama Stanisława do historii niewiele wnosi, co więcej wyczuwa się, że jej stworzenie było wykalkulowane. Twórcy serialu pewnie mieli na względzie, że lata trzydzieste to w końcu dekadencja, Marlena Dietrich i Greta Garbo, więc jakaś pomniejsza postać mogłaby wzbogacić historie, przyciągnąć społeczność LGBT+ przed ekrany telewizorów i w końcu udowodniłaby, że polskie produkcje nie odstają od tych zachodnich, w których mniejszości wszelakie stały się normą.Otóż samo dodanie postaci nieheteronormatywnej do fabuły nie sprawi, że osoby LGBT+ będą wdzięczne za stworzenie bohaterki, która reprezentuje mniejszość seksualną. Przede wszystkim dlatego, że jest ona przerysowana i pozostaje dla widza enigmą. Co jest rozczarowującego w postaci Stanisławy? Jej miałkość polega ... ( Pozostało znaków: 9900 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.