Felieton Witolda Jabłońskiego
W poprzednim felietonie, omawiając niezbyt budujący żywot Filipa Orleańskiego, zastanawiałem się przy okazji, czy możliwy byłby u nas serial, opowiadający bez żadnych obsłonek o perwersjach któregoś z polskich monarchów. Doszedłem do wniosków negatywnych, skoro w filmowych obrazach naszej historii królują głównie szlachetni rotmistrze, nieskazitelni powstańcy, rozmodleni żołnierze wyklęci, ewentualnie niezwyciężona husaria. Nie masz u nas miejsca, mocium panie, na jakoweś obce perwersje i farmazońskie szkaradne uciechy! Polacy kochają się zawsze normalnie, po bożemu, by dostarczyć narodowi kolejnych wojowników o wolność i niepodległość. Tak chcieliśmy siebie widzieć przez całe wieki i takimi się widzimy, z niewielkimi korektami, do dziś. A jak to wyglądało w epoce baroku? Przyjrzyjmy się bliżej zakulisowemu życiu Sarmatów i spenetrujmy sekrety alkowy.
- Witold Jabłoński -
Nic zaskakującego, że niepoślednią rolę w przełamywaniu rozmaitych obyczajowych tabu i importowaniu do kraju nad Wisłą złowieszczych erotycznych nowinek odegrał oczywiście Francuz: był nim Henryk książę andegaweński, zwany u nas Walezym, pierwszy polski król elekcyjny. Jego panowanie, nad wyraz niefortunne i krótkotrwałe (by nie rzec „przelotne” - zaledwie 8 miesięcy!), wryło się jednak głęboko w zbiorową pamięć i znacząco przeorało dosyć, co tu dużo mówić, zaściankową mentalność naszych przodków. Nie bez znaczenia był sposób bycia i prowadzenia się cudzoziemskiego monarchy, sprawiający, że dworskie izby czeladne i karczmy, pełniące wówczas role tabloidów, wprost trzęsły się od plotek. Doskonale zreasumował je Ludwik Stomma: „Opowiadano więc w Polsce, iż był Henryk pederastą; że uszy miał przekłute jak kobiety i 'nie zadowalając się noszeniem jednego kolczyka w każdym z nich, potrzeba mu było aż podwójnych wraz z wisiorkami ozdobionymi drogimi kamieniami i perłami'; że jego odgrywający rolę kochanek dworzanie malowali sobie twarze, usta i oczy; że podczas gry w karty towarzyszyły mu nagie dziewczęta lekkich obyczajów, używane później, 'co Polacy za Hiszpanami powtarzają', na sposób grecki; że dwór jego, krótko mówiąc, wstydu ani sumienia nie mając, pławił się w najgorszej rozpuście...”
W istocie, na dworze Walezjuszów seks w różnych jego odmianach nie stanowił żadnego tabu. Nieszczęsny Henryczek, zabłąkany wskutek kombinacji politycznych swej matki w równie egzotycznej dlań, skutej lodem i śniegiem Polsce (jak na złość przybył do niej podczas zimy stulecia), usiłował przeszczepić na tak nieprzyjazny grunt niezmiernie szokującą miejscową szlachtę i magnaterię swobodę obyczajów. Fiasko poniesione na wszystkich frontach: politycznym, klimatycznym i obyczajowym, a także nadzieja na francuską koronę po śmierci brata, skłoniły go do pospiesznej, niemal panicznej ucieczki. Co po sobie zostawił? Oprócz wielkiego absmaku i rozczarowania, także nowe pojęcia w dziedzinie erotyki, jak „miłość francuska” oraz mniej przyjemne, jak „franca” czyli po prostu kiła. Wtedy również pojawił się mit przeciwstawiający „wszetecznych” i zepsutych do cna Francuzów cnotliwym i pobożnym Polakom. Mit z powodzeniem spopularyzowany przez sienkiewiczowską „Trylogię”, w której zło zawsze przychodzi z zewnątrz i musi mieć w sobie coś cudzoziemskiego. Mit, który należy dogłębnie zrewidować i jak najszybciej się z nim rozprawić.
Całkiem poważnie należy sobie zadać pytanie, czy Henryk Walezy ze swą manifestacyjną „zniewieściałością” był wśród polskiej magnaterii tak całkowicie „wyobcowany”, jak twierdzili niektórzy publicyści? Wnikliwe badania naszych historyków pozwalają w to wątpić. Jak podaje Zbign... ( Pozostało znaków: 11764 )
Ten artykuł został przeniesiony do archiwum
Możesz uzystkać dostęp do wszystkich archiwalnych newsów i artykułów zostając abonentem usługi Przyjaciel Queer.pl Twoja opłata pomoże nam w utrzymaniu portalu Queer.pl.